Gastropub, niezwykle popularna w ostatnim czasie nazwa, wydaje mi się nieco naciągana, ale chyba do niewielu lokali pasuje tak dobrze jak do znajdującego się w Pasażu Pokoyhof Parish. Otwarty w lipcu 2015 lokal doskonale wpisuje się w klimat najpopularniejszego miejsca ostatnich miesięcy we Wrocławiu. Podobnie jak u sąsiadów w DOJUTRA i Charlotte można tu zjeść, ale i spokojnie usiąść na kawę, a także napić się czegoś mocniejszego.
Do pubu Parish trafiłem dwukrotnie. Przy pierwszej okazji Wrocław skąpany był w ostrym słońcu, a ja na spokojnie mogłem zjeść na dziedzińcu Pasażu Pokoyhof. Druga wizyta wiązała się już z koniecznością wejścia do środka z powodu przenikliwego, wczesnojesiennego mrozu. Wnętrze łączy w sobie wrocławską klasykę, czyli czerwone, ceglaste ściany z bardziej modernistycznymi szarościami oraz barem wyłożonym falowaną blachą. Jest sporo zieleni, są typowo jadalne stoły, ale i będące ich kompletnym przeciwieństwem babcine foteliki, w sam raz do przystanięcia na kawkę.
Ok, ale w końcu nie przyszedłem tu posiedzieć, a coś zjeść. Nie było mi dane zapoznać się bliżej z pozycjami ze standardowego menu, wśród których znajduje się m.in. tajskie curry, piadina z kozim serem, ale i burger. Dla każdego coś dobrego. Ja skupiłem się na opcjach lunchowych, które pojawiają się w Parish w cyklu tygodniowym. Przez cały tydzień można zjeść specjalnie przygotowane na tę okazję dania, podzielone na dwie opcje – standard i premium, a do tego zupa. Wersja standard w zestawie z zupą to koszt 20 zł, premium 25 zł.
Krem z pieczonej papryki z kozim serem stanowi bardzo przyjemny wstęp do lunchu. Imponuje pięknym kolorem, a także sporą mieszanką smaków. Przez słodkość i lekko dymny posmak papryki przebijają się z tyłu wyraziste nuty koziego sera, który tak naprawdę podkręca całość, powodując, że krem na pewno można zapamiętać i zamówić przy kolejnej okazji.
Zawodzi za to danie premium – domowe gnocchi z masłem szałwiowym i parishiutto. Niewątpliwie wielki plus należy się ekipie, która przygotowuje samodzielnie długo dojrzewającą szynkę, zwaną w tym wypadku parishiutto. Jej aromatyczne kawałki stanowiły najmocniejszy punkt dania, czego nie można niestety powiedzieć o podsmażonych kluseczkach, które rozpadały się i mocno nasiąkły tłuszczem. Nie dało się tego uratować ani szynką, ani parmezanem.
Staram się jednak nie oceniać miejsca zaledwie po jednej wizycie, chyba, że faktycznie dostaję do jedzenia świństwo. Pierwszy lunch w Parish był nierówny, dlatego też w kolejnych tygodniach czaiłem się na ciekawe propozycje, aż w końcu trafiłem na dania, których musiałem spróbować.
Kremowi z białych warzyw nie zaszkodziłoby użycie większej ilości przypraw, ale bardzo odpowiadała mi jego tekstura i nadający odpowiedniego balansu do nieco mdłych warzyw, kwaskowy sos chimichurri. Nieźle, choć zastanowiłbym się nad dodaniem na talerzyku obok jakiejś grzanki.
Za to druga część lunchu wynagrodziła wszystkie wcześniejsze niedociągnięcia. Za 22 zł otrzymałem całkiem solidną porcję odpowiednio zgrillowanego antrykotu, który znalazł się na kremowym risotto z grzybami i zielonym groszkiem. Owszem, nie była to długo sezonowana wołowina, ale bardzo dobrze przygotowane, soczyste i różowe wewnątrz mięso, którego smaku nie przykryło delikatne risotto.
Właśnie takie miejsce przychodzi mi na myśl, kiedy mam ochotę wyskoczyć na szybki obiad w trakcie pracy. Bez zadęcia, ale z odpowiednią jakością. Bez powalających na kolana cen, na luzie i szybko, bo sprawne działanie kucharzy i kelnerów to mocny punkt Parish. Nie jest to kuchnia wybitna, ale ciekawa, trafiająca do mnie, a dodatkowo zyskuje dzięki położeniu. Do hipstera mi daleko, ale Pasaż Pokoyhof ma w sobie coś takiego co wciąga, a jedzenie smakuje tu jakby lepiej.
Parish Gastropub
Św. Antoniego 2/4