Czasami, kiedy jeżdżę sporo po mieście, staram się zatrzymać choć na chwilę, na małą przekąskę w miejscu, w którym jeszcze nie jadłem. Kilka dni temu udało mi się zakręcić w okolicach Arkad, więc szybko przypomniałem sobie, że kiedyś widziałem tam malutką burgerownię pod nasypem. Szybkie zerknięcie w Google i mogłem się udać do baru Street Burger, mieszczącego się pod nasypem przy ul. Bogusławskiego, zaraz za Teatrem Polskim.
Sam lokal urządzony jest w dość typowym dla knajpek pod nasypami stylu. Kilka stolików z wysokimi krzesłami, bar wzdłuż jednej ze ścian, i tyle. Zaraz po wejściu, na ścianie po lewej stronie natrafiamy na menu.
W menu uderza w nas dość dziwna opcja, a mianowicie: „Burger w bułce lub z frytkami”. Rozwiązanie dość kontrowersyjne, przyznacie. Poza tym, możemy wybierać pomiędzy bułkami XL lub XXL, które obsługujący nas właściciel Street Burgera z wielką chęcią przedstawia. Z opcji bez bułki jednak zrezygnuję, zamawiam więc Cheeseburgera XL oraz dodatkowe frytki, a za całość płacę 21 zł. Siadam przy stoliku, zerkając ukradkiem jak smaży się mój burger. Mięso zostało wyciągnięte z lodówki już uformowane i natychmiast trafiło na rozgrzanego grilla. W tym czasie przyrządzano resztę składników. Cała operacja trwała jakieś 8-10 minut, po czym na moim stole najpierw znalazły się frytki.
Grube, usmażone na chrupko, oczywiście z mrożonki, ale przyzwoite. Szkoda tylko, że ktoś postanowił je zasypać solą. Tacka od razu skojarzyła mi się z frytkami podawanymi na dworcu we Wrocławiu jakieś 15 lat temu.
Ważniejszym puntem okazał się jednak sam burger, dość monstrualnie wyglądający na pierwszy rzut oka.
W Cheeseburgerze, poza bułką i wołowiną, znalazło się miejsce dla stopionego cheddara, czerwonej cebuli, sałaty lodowej i ogórka kiszonego. Można powiedzieć, klasyk.
Całość została dosłownie zalana majonezem, pomieszanym prawdopodobnie z ketchupem. Nie sos okazał się jednak największym problemem, a wysokość burgera. Po złapaniu całości i lekkim zgnieceniu, okazało się, że nie jestem w stanie ugryźć burgera, ponieważ jest zwyczajnie zbyt duży. Zrobiłem więc jedyną rozsądną rzecz, która przyszła mi do głowy, i wyjąłem nadmiar sałaty, której w środku było faktycznie bardzo dużo.
Pierwszym wyczuwalnym elementem, po premierowym gryzie, była bułka. Zaskakująco dobra, nie napompowana, lekko przypieczona na grillu, nie chłonąca majonezu. Właściwie tylko dzięki jej dość zbitej strukturze jakoś udało się utrzymać wszystko do końca w jednym kawałku, choć łatwo nie było.
Choć nikt wcześniej mnie o to nie pytał, wołowina została usmażona na różowo, na co narzekać nie mogłem. Mięso przywoite, ale zdecydowanie zdominowane przez zbyt dużą ilość dodatków. Nawet po usunięciu nadmiaru sałaty, mięso nie mogło się przebić przez smak majonezu, kwaskowatośc ogórka, no i wspomnianej już sałaty. Wołowinie zabrakło wyrazistości także dlatego, że nie zostało w żaden sposób doprawione. Czysta wołowina, która nie została potraktowana ani pieprzem, ani solą. Trochę to za mało, tym bardziej w połączeniu z fatalną mieszanką majonezowo-ketchupową.
Cheddar, który miał nadawać charakterystycznego smaku także zaginął w gąszczu innych dodatków, z których jeszcze jeden otrzymałem na papierowej tacce obok burgera. Wystarczyła jedna próba, żeby zorientować się, że mam do czynienia z kupną, dostępną w marketach surówką z białej kapusty. Było to coś pomiędzy białą kapustą z marchewką, a kapustą kiszoną. W każdym razie – niejadalne, kompletnie niepasujące do burgera.
Byłem, zjadłem, szybko zapomniałem, tyle. Street Burger okazał się kolejnym miejscem bez wyrazu, które powstało na fali mody burgerowej w Polsce. Niestety, nie wszyscy mogą i potrafią wybić się ponad przeciętność.
stara twarda bulka. Jaka szkoda ze jakosc ciagle kuleje