Poprzednie dwa wrocławskie zloty foodtrucków nie wyglądały zbyt dobrze, za mało było aut, co za tym idzie – zbyt długie kolejki, a i do różnorodności serwowanych potraw można by się przyczepić. Kiedy jednak usłyszałem o kolejnym zlocie/festiwalu, narodziła się nadzieja na naprawdę porządną imprezę. Wrocławscy Ulicożercy, czyli pierwszy wrocławski festiwal foodtrucków z prawdziwego zdarzenia, wymyślony i przeprowadzony przez organizatorów Wrocławskiego Bazaru Smakoszy. W sumie, w Browarze Mieszczańskim pojawiło się blisko 30 aut z całej Polski.
Pierwsze potrawy można było zamawiać już od godziny 11, ale my, razem z rodziną, zjawiliśmy się dopiero około 14, co jak się okazało, sprawiło, że wpadliśmy podczas największego nagromadzenia ludzi. Po fakcie, wiem, że z naszej strony zabrakło nieco doświadczenia z tego typu imprez oraz dokładniejszego rozplanowania, co i gdzie chcielibyśmy zjeść, przez co przegapiliśmy kilka fajnych dań. Mimo wszystko, także dzięki temu, że przybyliśmy w kilka osób, udało nam się spróbować całkiem sporo potraw. Podziękowania m.in. dla Michała, który swoimi sposobami potrafił załatwić kilka spraw.
Dzięki relacjom Żorża ze streetfoodpolska.pl stworzyłem sobie w głowie obraz tego, co chciałbym spróbować, i które foodtrucki odwiedzić. Na pierwszy ogień postanowiliśmy stanąć w kolejce do BB Kings, którzy zawitali do stolicy Dolnego Śląska ze swoim robiącym wrażenie osprzętowaniem.
Na początek burger klasyczny za 15 zł oraz kanapka pulled pork za 20 zł. Pomimo sporej kolejki, łódzka ekipa działała bardzo sprawnie, przynajmniej w porównaniu do większości innych. Czas oczekiwania to niespełna 20 minut. Podczas zamawiania burgera musieliśmy nieco pokombinować, ponieważ żona karmi piersią i niezbyt może jeść cebulę. Poprosiliśmy więc o burgera bez niej. W międzyczasie przyglądaliśmy się jak powstają dania w BB Kings.
Po wspomnianym, dość szybkim działaniu, w nasze ręce trafił najpierw burger, później pulled pork. Niestety, oczekiwania były ogromne, a zawód jeszcze większy.
Burger został podany w ciemnej bułce, która okazała się bardzo sucha, choć i tak w rywalizacji o najbardziej wysuszony produkt przegrała z mięsem. Wołowina smakowała nie za bardzo jak wołowina, a na dodatek została uformowana w bardzo cieniutki kotlecik, bardziej przypominający ten z gotowca w Biedronce.Po trzech gryzach odpuściliśmy sobie tą wątpliwą przyjemność.
Na całe szczęście niebawem w nasze ręce trafiła kanapka Pulled Pork.
Grillowana bułka, pomidory, sałata, cebula i główny bohater – długo pieczona łopatka wieprzowa. Jedna z najlepszych kanapek, jakie miałem okazję próbować w życiu. Doskonałe, rwące się, delikatne mięso w połączeniu ze świeżymi warzywami stanowiło kompozycje doskonałą. Mięso było doskonale soczyste, a nikt nie żałował go podczas nakładania. Mocna pozycja.
Czekając na zamówienie od BB Kings udałem się do raciborskiego foodtrucka – The Beef Brothers.
W to miejsce przyszedłem przygotowany, więc zamówiłem z góry zaplanowane rzeczy. Kanapkę Philly Cheese Steak za 20 zł, frytki smażone w łoju wołowym, a na dodatek później miałem okazję spróbować burgera. Czas oczekiwania na zamówienie – godzina. W międzyczasie więc poszedłem jeszcze zamówić inne potrawy i czekałem.
Tak, frytki smażone w tłuszczu wołowym to jest to. Ziemniaki nabierają dzięki temu bardzo specyficznego smaku oraz mogącego odrzucać co bardziej wrażliwych zapachu. Co tu jednak dużo pisać – frytki od The Beef Brothers to klasa sama w sobie.
Kanapka Philly Cheese Steak, jako całość, niezwykle smaczna. Świetnie zgrillowana bagietka, wkład tak duży, że uniemożliwiający właściwie powrót do domu bez plam na ubraniu i ostrość pochodząca od świeżych papryczek jalapeno. Grillowany z cebulą, pieczarkami, papryką i serem, antrykot wołowy był niezwykle aromatyczny, aczkolwiek nieco przeciągnięty, przez co twardawy i pokrojony w zbyt duże kawałki w stosunku do reszty. Mięso nie było jednak wysuszone na wiór, a dodatkowo cały czas w kanapce otulał je wyrazisty sosik. Ogólnie jednak panowie z The Beef Brothers zyskali tą kanapką moją sympatię, zwłaszcza po wcześniejszym wciągnięciu chrupiących frytek.
Jak już wspomniałem, dzięki znajomemu, miałem okazję podgryźć jeszcze burgera Dirty Sanchez z tego foodtrucka.
Bardzo fajna, zgrillowana bułka. Mięso dobrze wysmażone, ale ginące w zbyt dużej ilości dodatków. Pikle, pomidor, cheddar, salsa pomidorowa, cebula, jalapenos, nachos i śmietana z kolendrą. Zdecydowanie za dużo tych składników. Burger fajny, ale ciężko powiedzieć, aby mięso było w nim najważniejsze.
Czekając na jedzenie z The Beef Brothers, zdążyłem jeszcze spróbować najlepszej z potraw, które było mi dane mieć tego dnia w ustach. Kolejka przy trucku Wheel Meal przesuwała się zadziwiająco szybko, a jako że odwiedzenie meksykańskiego baru na kółkach miałem w planach od początku, stanąłem do niej bez wahania.
Decyduję się na najostrzejszą chimichangę jalapeno, płacę, czekam około pięciu minut, obserwuję proces przygotowywania i w końcu otrzymuję swoje danie.
Pierś z kurczaka, fasola, żółty ser i ryż zostały zawinięte w tortillę i usmażone na głębokim tłuszczu. Efekt doskonały. Całość polano pomidorową salsą oraz kawałkami jalapeno. Proste, ale genialne danie. Po usmażeniu tortilla stała się doskonale chrupiąca, ale nie za twarda, a w środku żółty ser rozpuszczając się, dokładnie posklejał resztę składników. Farsz był idealnie doprawiony, z mocno wyczuwalnym kminem rzymskim. Ostre, wyraziste danie, zdecydowanie warte ceny, w dodatku od najszybszej ekipy całego festiwalu.
Jako że Wrocławscy Ulicożercy to nie tylko festiwal foodtrucków, ale i dobrego piwa, po zjedzeniu kilku potraw, wypadało się wybrać w poszukiwaniu smacznego trunku. Kolejki po złocisty napój były ogromne, wybór jeszcze większy, aczkolwiek nie wszystkie piwa były dostępne non stop, ponieważ przemiał był niebywały.
Po zjedzeniu sporej już ilości potraw, żona miała ochotę na coś słodkiego, dokładnie naleśnika. Najbliżej miejsca, w którym siedzieliśmy była przyczepa Bud-k. O ile kolejki nie było w ogóle, tak poinformowano nas, że oczekiwanie na zamówienie może wynosić około 60 minut. Mimo wszystko poprosiliśmy o naleśnika z serem i bananami.
Niestety, nie było nam dane zjeść tego naleśnika, ponieważ po godzinie i 40 minutach czekania poprosiliśmy o zwrot gotówki. Rozumiem duży ruch, ale wiedząc, że na tego typu imprezach jest tylu potencjalnych klientów, wypożyczyłbym/kupił przynajmniej dwie dodatkowe patelnie i próbował działać szybciej. A tak, ekipa z przyczepy smażyła sobie naleśniki w tempie dwa na pięć-sześć minut…
Skoro nie powiodło się ze słodkościami, powróciliśmy do poważniejszych rzeczy. Dzięki Michałowi mogliśmy spróbować tybetańskich pierożków z Momo-Smak Kuchnia Tybetańska. Myśleliśmy o nich wcześniej, ale kolejka do ich auta nieco nas przerażała, więc odpuściliśmy.
Podawane w koszykach pierożki okazały się bardzo ciekawym daniem. W moje usta trafiły dwa rodzaje. Te z wieprzowiną były nieco zbyt delikatnie doprawione i suche, natomiast te z warzywami bardzo fajne, aromatyczne. Ciasto pierożków gotowanych na parze było miękkie i stanowiło uzupełnienie, ale bardzo ważne, dla farszu. Michał próbował jeszcze wersji z wołowiną, i jak stwierdził – były genialne.
Po pierożkach przyszedł czas na makaron od Pasta Mobile.
Wybieramy makaron Penne z czerwonym pesto. Minus za fakt, że makaron nie jest gotowany na bieżąco, a wrzucany na patelnię z pesto już ugotowany, z pojemnika. Całość podgrzewana jest patelni przez około minutę, a na koniec posypywana pieczonymi ziarnami słonecznika oraz startym parmezanem. Makaron zjadliwy, ale bez specjalnych fajerwerków. W pesto z suszonych pomidorów dominował smak bazylii, z kolei makaron był zbyt miękki, przegotowany.
Na koniec, już przed samym wyjściem z imprezy, pomimo pełnych brzuchów podeszliśmy jeszcze do trucka Natural Born Grillers i skusiliśmy się na panini z grillowanym kurczakiem.
Bułka dobrze zgrillowana, podobnie jak soczysty kurczak, a w środku jeszcze plasterek pomidora, ogórka i stopiony żółty ser. Całość w sumie nieźle się komponowała, chociaż przydałby się jakiś ostrzejszy sos od gotowego czosnkowego.
Festiwal Wrocławscy Ulicożercy zakończył się sukcesem, chociaż jak widać po kolejkach, Wrocław ma potencjał na podobny zlot nawet i z 60 autami. Doświadczyliśmy sporo dobrego jedzenia, trochę nieudanego, co na pewno wynika także ze specyfiki podobnych imprez. Tłumy ludzi w kolejkach nie wpływają zbyt pozytywnie na jakość przygotowywanych dań. Mimo wszystko było dobrze, udało nam się sporo pojeść, także z nowych trucków, a na wyróżnienie zasługują na pewno The Beef Brothers, Wheel Meal i Momo-Smak.
jak zobaczyłam kto jest organizatorem od razu wiedziałam, że będzie o niebo lepiej niż ostatnio 😉
ale jedno co bym zmieniła w takich eventach to możliwość wyboru wielkości dania – normalnej albo degustacyjnej. bo niestety z moim żołądeczkiem i jedną osobą do towarzystwa udało mi się spróbować 3 dań. oczy chciały więcej, brzuch powiedział „stop!”.
Dokładnie o tym samym myśleliśmy. Ceny na pół, wielkość dania na pół i wtedy można dużo dań spróbować.