Długo się zastanawiałem czy wrzucać ten tekst, ale ostatecznie zwyciężyła chęć przekazania wam, że niestety, ale niektóre miejsca na gastronomicznej mapie Wrocławia należałoby omijać szerokim łukiem. Wiele już widziałem, wiele już zjadłem, ale czegoś podobnego jak w Barze Wiking, jeszcze nigdy.
Wnętrze baru jest ciemne, niezbyt zachęcające do odwiedzenia. Skoro jednak postanowiłem odwiedzić wszystkie bary mleczne i bary z domowym jedzeniem we Wrocławiu, nie mogłem odpuścić sobie także tego miejsca, które funkcjonuje od dawien dawna.
Menu tradycyjne, barowe, choć ceny zdecydowanie wyższe aniżeli w prawdziwych barach mlecznych.
Skoro powiedziało się A, trzeba i powiedzieć B. Staje w krótkiej kolejce, szybko zastanawiam się co zamówić i już wiem.
Zestaw obowiązkowy, w którym jednak zupę pomidorową zastąpił barszcz ukraiński (4,20 zł), ale nie zabrakło pierogów ruskich (6,40 zł). Oba dania otrzymuję właściwie od ręki.
Poza sposobem podania zupy, mógłbym się przyczepić jedynie do jej lekkości. Zdecydowanie zabrakło w niej większej ilości pieprzu i soli. Barszcz był jednak dość smaczny, choć jak na barowe warunki, drogi.
O dziwo, ciasto nie miało trzech centymetrów grubości, ale było bardzo twarde i zbite. Farsz z dużą ilością sera, choć podobnie jak w przypadku barszczu, niezbyt doprawiony. Ogólne wrażenie było jednak nie najgorsze, a gdybym na tej wizycie zakończył swoją przygodę z Barem Wiking, mógłbym go nawet polecić. Na moje nieszczęście okazało się, że kolejnego dnia przejeżdżałem obok i zapragnąłem szerzej ocenić menu baru.
Tym razem zdecydowałem się na zupę grochową (4,20 zł) oraz zestaw kotleta mielonego z kopytkami i kapustą kiszoną. Na deser dobrałem jednego naleśnika z serem. Za całość zapłaciłem 20,60 zł, co lekko zbiło mnie z tropu, bo przy podobnym zestawie choćby w Misiu wyjąłbym z portfela o połowę mniej gotówki.
Grochówka trafiła w moje ręce natychmiast, natomiast po złożeniu zamówienia na kotleta mielonego, po chwili usłyszałem tylko charakterystyczny dźwięk zamykanej kuchenki mikrofalowej.
Zupa może nie wygląda zbyt apetycznie, ale smakowo ciężko jej coś zarzucić. Wyrazista z dużą ilością dodatków i posmakiem boczku. Przyzwoita i sycąca porcja.
Kapusta kiszona okazała się jednak chyba zbytnio skiszona, więc po dwóch kęsach oddałem ją do baru, co i tak nie uchroniło mnie przed późniejszymi problemami.
Kopytka wypadły okazale. Były miękkie i smaczne, czego nie można powiedzieć o rozmiękłym kotlecie mielonym. Zjadłem połowę, resztę zostawiłem, bo w środku zamiast usmażonego mięsa znajdowała się bliżej nieokreślona zbita masa, wyglądająca na wpół surową. Jak się okazało, tych kilka gryzów było jednym z najgorszych błędów mojego życia.
Nie wdając się szczegóły, kolejne trzy dni zmasakrowały fizycznie moje ciało do tego stopnia, że przygody z niesprawdzonymi barami mlecznymi postanowiłem odłożyć do bliżej nieokreślonej przyszłości. Jeśli tylko zauważycie, że coś nie tak jest z waszym daniem w takim miejscu, nie wahajcie się i oddawajcie je od razu. Szkoda zdrowia. Oczywistym jest, że mogłem mieć akurat pecha. Wątpliwe, żeby w Wikingu klienci truli się codziennie, ale jeden raz to o jeden za dużo, niestety.
Aha, to na górze to naleśnik. Z gumowatym ciastem, zimny i serem zbitym tak, że należałoby do niego używać noża do steków, dzięki.
Bar Wiking
ul. Piłsudskiego 14
Bardzo dobrze że post ujrzał światło dzienne. Często bywam z dziećmi w barach mlecznych i o ile dorosły jeszcze jakoś sobie poradzi z zatruciem (posiedzi gdzie trzeba z miską na kolanach i przejdzie) to dziecko już niekoniecznie :/
Byłem raz. Miś jest zdecydowanie lepszy. Miałem sprawdzić jeszcze tę pierogarnię obok Wikinga, ale na razie nie miałem okazji.
Jeśli już jeść tanio w okolicach ul. Piłsudskiego, to wybieram Magię Smaku przy Stawowej.
W Warszawie jadłam kiedyś w Nord Fish i strulam się szpinakiem.Koszmar.Było to w okresie świątecznym i chyba jedzenie było przetrzymane.Dobrze wiedzieć że można oddawać jedzenie.