Japońskie restauracje odwiedzamy głównie wtedy, gdy chcemy odpocząć od węglowodanów, a przy okazji zjeść zdrowo i smacznie. Przekonały nas do siebie różnorodnością przypraw i składników. Podczas każdej z wizyt staraliśmy się zamawiać co innego, żeby w pełni zaznajomić się z wachlarzem wschodnich smaków. Próbowaliśmy już sushi, krewetek, zup i najróżniejszej maści wodorostów.
Nasza lista nie była jednak kompletna. Brakowało w niej dania, na które czailiśmy się już długo, ale we Wrocławiu nie było niestety serwowane. I to właśnie dlatego bardzo ucieszyła nas informacja, że w końcu pojawił się w naszym pięknym mieście lokal, który do swojego menu dodał shabu-shabu.
Sposób podania shabu-shabu jest bardzo ciekawy. Na stole ląduje hinabe, czyli podgrzewane naczynie. W środku znajdziemy bulion, w którym możemy maczać wybrane składniki, najczęściej cienko pokrojoną wołowinę oraz warzywne dodatki. Zaprawiamy całość sosem i delektujemy się smakiem. Pod koniec jedzenia bulion powinien zrobić się jeszcze bardziej warzywny (zasada taka sama jak przy gotowaniu rosołu), wtedy dobieramy makaron i jemy powstałą zupę jako deser. Zdrowo, prosto i smacznie. To wszystko sprawiło, że wizyty w Mahi Mahi Bar&Restaurant nie mogliśmy się wprost doczekać.
Wnętrze lokalu nie do końca przypomina azjatycką restaurację. Znaleźliśmy tu greckie kolumny oraz maski rodem z Rio, ale przecież nie o wystrój nam chodziło. Pierwszy poważny zgrzyt nastąpił jednak w momencie przyniesienia menu. Decydując się na shabu-shabu polecamy uważać, bo o tym, że cena dania podawana jest dla jednej osoby, karta rzeczywiście informuje, ale gdyby ktoś zdecydował się na „lepszą wersję” wołowiny z Kobe, w menu znajdziemy tylko krótką informację, że w takim przypadku cena zależy od dostawcy. W dniu naszej wizyty był to koszt 450 zł za 100 gram mięsa. Nie dziwi chyba, że zdecydowaliśmy się na zwykłą wołowinę (120 zł za dwie osoby).
Chwilę po złożeniu zamówienia zostaliśmy poinformowani, że musimy zmienić stolik, bo przy tym, który wybraliśmy, nie ma kontaktu, do którego można podłączyć hinabe. Nie był to dla nas specjalnie problem, ale zaczęliśmy się zastanawiać, co by zrobiła obsługa, gdyby lokal był wypełniony gośćmi i nie mielibyśmy gdzie się przesiąść.
Czekaliśmy długo, bo ponad 40 minut. W końcu na stole wylądowały talerze z wołowiną, wodorostami kombu oraz z warzywami. Wybraliśmy do tego sosy czerwony cherry oraz ostry tajski, a także makaron udon.
Lekkie rozczarowanie przyniósł wywar. Spodziewaliśmy się warzywnego, a okazało się, że podano nam wodę wymieszaną z sosem sojowym. Trochę szkoda, choć wiemy, że w niektórych restauracjach w Japonii serwuje się po prostu zwykłą wodę, więc nie robiliśmy z tego dużej afery. W końcu o gustach się nie dyskutuje.
Pierwszy kęs wołowiny z sosem cherry wynagrodził nam czekanie, zmianę stolika oraz wywar. Delikatne mięso bardzo dobrze komponowało się z gęstym, lekko słodkim sosem. Warzyw również nam nie pożałowano, więc było z czego wybierać. Radość nie trwała jednak zbyt długo. Drugi rodzaj wołowiny był w moim odczuciu nieświeża. Bartek stwierdził, że chyba mi się wydaje i zjadł ją do końca, ale ja już się nie odważyłam. Na koniec naszego obiadowania nie miałam już nawet ochoty na udon, bo ciągle miałam w ustach smak tej dziwnej wołowiny.
Ogólnie rzecz biorąc, mamy mieszane odczucia na temat Mahi Mahi. Nie powinno być tak, że w trakcie posiłku klient zastanawia się, czy danie jest świeże, czy tylko mu się tak wydaje. Podejście do klienta również pozostawia wiele do życzenia. Bronią się sosami oraz ilością jedzenia na talerzu, ale my zwykle patrzymy na jakość, więc kolejnym razem pewnie wybierzemy się do innej japońskiej restauracji.
Ela
Mahi Mahi Restaurant Thai Japan Grill
ul. Świdnicka 5
facebook.com/restaurantmahimahi