Zazwyczaj do miejsc, w których bywają wszyscy, podchodzę z dystansem. Podobnie było z barcelońskim barem z owocami morza La Paradeta. Przed wyjazdem do stolicy Katalonii polecali mi go wszyscy. A bo taki słynny, a bo każdy już tam był, no i te kolejki, podobno świadczące o renomie tegóż miejsca.
La Paradeta to Marisqueria, czyli po prostu – bar z owocami morza, działający od 1991 roku, obecnie już w pięciu lokalizacjach na terenie Barcelony. Ostatecznie do odwiedzin przekonali nas miejscowi znajomi. Wiadomo, miejscowi wiedzą najlepiej w jakim celu warto ustawić się w kolejce. Dlaczego w kolejce? La Paradeta jest tak popularna, że aby wejść w miarę szybko do środka, należy przybyć przed otwarciem i ustawić się w sznureczku osób. My zjawiliśmy się o 19.40, a i tak przed nami czekało już sporo spragnionych dobrego jedzenia klientów. Lokal na Born, który podobno jest najprzyjemniejszy ze wszystkich pięciu, otwiera się dwa razy na dzień. Od 13 do 16 oraz od 20 do 23.30.
Swoje odczekaliśmy, roleta ruszyła do góry, a przez tłum przeszedł szmer zadowolenia. Na czym polega fenomen Paradety? Owoce morza trafiają tu prosto z kutrów, a o wielkości porcji decydujemy sami. Wystarczy podejść do lady, na której wystawione są przeróżne skarby z morza i wybrać pasujące nam najbardziej, oczywiście w dowolnej ilości.
Ciężko ogarnąć oczami wszystkie skorupiaki, a do tego napierający z tyłu tłumek powoduje, że wybór dokonywany jest pod lekką presją. Decydujemy się na kilka pozycji, obsługujący nas pan pakuje wszystko w gazetę, podpowiadając jednocześnie, że wybrane porcje mogą być nieco za małe na trzy osoby. Ale spokojnie, podobno słyszy to każdy, niezależnie od wielkości zamòwienia.
Przechodzimy dalej, dobieramy napoje i siadamy przy jednym z ostanich wolnych stolików, zazdroszcząc nieco tym siedzącym obok, którzy dostąpili już rozkoszy zajadania się cudownie wyglądającymi potrawami.
Kaźde danie odbieramy osobno, po wcześniejszym wywołaniu. Na początek na naszym stole ląduje krab, a zaraz po nim ostrygi.
Z ostrygami (1,50 euro/szt) sprawa jest prosta. Wybiera się je na sztuki, więc moja żona, wielbicielka skorupiaków, zamawia trzy, potem jeszcze kolejne, poprzez znajomych stojących w kolejce. Tutaj ważna sprawa – przy zamawianiu podejmujemy ostateczną decyzję, nie ma możliwości dobrania kolejnych dań po zapłaceniu, chyba, że raz jeszcze stanie sięw kolejce przed lokalem.
Ostrygi świeżutkie, podane po prostu na talerzyku z ćwiartką cytryny. W tym miejscu nikt nie próbuje stwarzać pozorów wykwintnej restauracji. Szybka obsługa, prosta prezentacja i tyle. Delikatne, duże ostrygi i cytryna, doskonały początek.
Kraba (8 euro) nie jedliśmy jeszcze wcześniej, więc tym bardziej skusiła nas cena. Podany w dwóch częściach, ze skorupą wypełnioną najzwyczajniejszą sałatą. Przy wydłubywaniu mięsa mieliśmy sporo zabawy, ale było warto. Świetne, rozpływające się w ustach lekko słodkke wnętrze zasmakowało nawet naszemu niespełna rocznemu synkowi. Zresztą, patrząc po stolikach obok, smakowało wszystkim.
Kolejny talerz to mieszanka chipirones (14,40 euro/kg), a więc malutkich kalmarów, smażonych w panierce; chanquete (20,50 euro/kg) – mikroskopijnych rybek, usmażonych na głębokim tłuszczu, które je się w całości niczym frytki oraz calamares andaluza (17,40 euro/kg) a wiec najzwyczajniejsze krążki z kalmarów obtoczone w panierce. Cały ten zestaw to właściwie standardowe tapas dostępne w każdym barze, ale w Paradecie smakowały najlepiej. Chrupiące, kalmary idealne, a małe rybki można potraktować jako ciekawostkę.
Na koniec jeszcze langustynka (41 euro/kg) oraz talerz krewetek (39,90 euro/kg), którego zdjęcie, nie wiedzieć dlaczego, gdzieś mi się zapodziało. Langustynka (escamarla/cigala) zaskakuje nie tylko swoimi ogromnymi gabarytami, ale i niezwykle jędrna, zwyczajnie pyszna. Krewetki (gambas) znikają ze stołu z prędkością światła, pozostawiając po sobie jedynie górę skorupek. Tak doskonałych krewetek nie miałem okazji jeść jeszcze w żadnym miejscu.
Gdybyśmy nie trafili do La Paradeta na Born, okazalibyśmy się prawdopodobnie największymi pechowcami na świecie. To wspaniałe miejsce dla każdego miłośnika owoców morza, ale i podróżnika chcącego odnaleźć prawdziwie lokalne miejsca podczas swoich wypraw. W tym jedzeniu zawiera się dużo prawdy o tym regionie i jego charakterze. Owszem, w okresie wakacyjnym Paradeta została nieco skomercjalizowana, ale dalej warto wpaść tu na genialne owoce morza. Zdecydowanie obowiązkowy punkt na mapie obowiązkowych miejsc do odwiedzenia w Barcelonie, nawet jeśli kolejka wydaje się nigdy nie kończyć.
W środku spędziliśmy około godzinę, a po wyjściu trafiliśmy na taki widok.
Aha, jeśli pójdziecie w kilka osób, wasz portfel nie powinien specjalnie ucierpieć.
La Paradeta Born
C/ Comercial 7
08009 Barcelona
Rok temu byłem w paru katalońskich miastach, ale jakoś nie umiałem jeść krewetek z prędkością światła – przez te skorupki.
Za to te małe kalmary i krążki w panierce… Ech, podać to z dzbankiem sangrii w jakimś lokalu na uboczu, w którym kelner nie mówi po angielsku – będzie pięknie.
Za dwa miesiące planuję wizytę w Barcelonie i twój wpis zachęcił mnie do spróbowania ( podkreślam, spróbowania !) owoców morza w tej knajpce. Mam zamiar posługiwać się łamanym hiszpańskim 😀 więc zastanawiam się jak wyglądało zamawianie produktów na wagę? bo obawiam się, że moja minimalna znajomość języka mogła by tu legnąć w gruzach.