Wszystko zaczęło się od upału. Potwornego upału, który zmusił nas do poszukania jakiegoś ciekawego miejsca na spędzenie rodzinnej niedzieli z przyjaciółmi, razem z gromadką dzieciaków, najlepiej w spokoju. Opcji przewinęło się kilka, aż w końcu wybór padł na Sielską Zagrodę w Kiełczowie. Byłem za od początku, głównie ze względu na niewielką odległość od naszego Zakrzowa. W takie upały staram się ograniczać jazdę autem do minimum, bo nawet klimatyzacja nie przynosi specjalnego ukojenia.
Czym w ogóle jest Sielska Zagroda? To połączenie niewielkiej restauracji, małego zoo i placu zabaw dla dzieci. Właśnie tutaj miastowe dzieci XXI wieku mają okazję zobaczyć na żywo – zapewne pierwszy raz w swoim życiu – kurę, królika, gęś lub świnię. Sporo czasu spędziliśmy przy zwierzętach, którymi dzieciaki były zafascynowane, drugie tyle na wszystkich możliwych huśtawkach, a dopiero na koniec ruszyliśmy w stronę niskiego budynku, skąd dochodził zachęcający aromat smażonej ryby.
Bliskość natury i ogrom rozrywek sprawiają, że podczas weekendu ciągną tutaj tłumy, których jednak specjalnie się nie odczuwa. Teren jest na tyle duży, żeby każdy znalazł dla siebie trochę miejsca. Co ważne, jest sporo cienia, a dla dzieci największa z wielu atrakcji – sztuczna rzeka.
Dojazd jest banalnie prosty. Sielska Zagroda znajduje się ledwie kilka kilometrów za tabliczką z napisem Wrocław. Po drodze należy minąć Mlekiem i Miodem, a następnie skręcić w prawo przy pętli autobusowej w Kiełczowie. Wstęp jest bezpłatny, jedynie piątkę należy wrzucić za parking.
Bardzo przyjemne miejsce, uwielbiane przez dzieci, aż trochę wstyd, że dopiero teraz dowiedziałem się o jego istnieniu. Takie pozytywne oderwanie się od codziennego pośpiechu.
Wybór nie jest wielki, a na pierwszy plan wysuwa się pstrąg w kilku odsłonach. Zamawiamy cztery sztuki, do tego dorsza, a także chłodnik. Czekamy dość długo, klimat przypomina nieco nadmorskie knajpki, zamówienia wywoływane są przez mikrofon. Okres oczekiwania jednak nie przeraża. Jest przyjemnie, są zabawki, zwierzaki i dużo zieleni.
Chłodnik nie zwala z nóg, jest sporo za gęsty, ale ma jedną zaletę – temperaturę. Zimna zupa z dużą ilością ziół musi orzeźwiać, i to robi.
Pstrąg tradycyjny, smażony w panierce, jest cudnie chrupiący, a jego skórka sama prosi się o zjedzenie. Świeża ryba o delikatnym i soczystym mięsie smakuje najlepiej właśnie w takich okolicznościach. Na świeżym powietrzu, bez udziwnień, tak po prostu, z frytkami z mrożonki.
Pstrąg dietetyczny tylko w teorii był przeznaczony dla mojej żony. Kazik zjadł ponad połowę, nie przeszkadzała mu nawet spora ilość koperku, którym została nafaszerowana ryba.
Na stoliku pojawił się także panierowany dorsz, jak żywo kojarzący się z nadmorskimi eskapadami.
Każdy talerz został udekorowany zerwanym z miejscowego ogródka modnym jarmużem. Nawet tutaj wiedzą, że to popularne warzywo.
Sielska Zagroda wygrywa rodzinną, leniwą atmosferą, pozwalającą przenieść się z zabieganego Wrocławia na prawdziwą wieś, przejeżdżając ledwie kilka kilometrów. Taką ze zwierzętami domowymi, pięknym ogrodem i jedzeniem tak prostym, że aż urzekającym. Jest przyjemnie, bo tak ma być, a przy okazji nikt nie będzie wam kazał zostawić tutaj kilku setek. Koszt pstrąga z dodatkami to około 30 zł, za wejście się nie płaci, co chyba w sumie jest lekkim błędem. Pięć złotych raczej nikogo by nie zbawiło, a na pewno pomogło tym wszystkim stworzeniom.
Gospoda Sielska Zagroda
Kiełczów, ul. Rzeczna 1
facebook.com/GospodaSielskaZagroda
Można jakieś porównanie z kiełczowskim Tęczowym Pstrągiem?
Będzie, będzie:)
Gladysh13 z tym wejściem za piątaka to cie poniosło…. 🙂 wejście jest w cenie jadła, a opinia to trochę na „wyrost” . Podsumowanie przekoloryzowales.
Ale przecieź nie wszyscy muszą jeść, a ci, którzy jedzą mają zniżkę.
Byłem wielkim fanem Sielskiej Zagrody, bo klimat mini zoo i placu zabaw też nam bardzo odpowiadał. Niestety na 5-6 wizyt w tym miejscu, dwie ostatnie były kompletnie nieudane przez surową rybę i zdecydowałem ich nie odwiedzać przez dobre 3 lata (bo mniej więcej wtedy nadzialiśmy się na ich słabszą kuchnię)…
Może coś się zmieniło, oby. Bo miejsce fajne, szkoda że kuchnia taka nierówna
Moja noga już tam nie postanie. Może coś się zmieniło, ale swego czasu zrazili mnie dokumentnie – pojechaliśmy we trójkę z 8-miesięcznym brzdącem, zamówiliśmy pełny obiad z zupą, rybami, ziemniaczkami, surówkami i piciem w sumie za prawie stówe, i okazało się, że nie ma miejsc siedzących. Nic to, rozłożymy się z kocykiem na trawce, obok ławek, pomyślałam. Okazało się jednak, że to już jest biwakowanie i muszę za to dopłacić po 5 zł od łebka, w tym od 8-miesięcznego malucha. Na nic się zdały nasze tłumaczenia, że biwakowac nie będziemy, chcemy zjeść i odjechać, pani (chyba właścicielka) kazała płacić albo się dosiąść do kogoś. Zapłaciłam, ale niesmak pozostał i już nie wróciłam.
Dosłownie paręset metrów dalej jest smażalnia pstrągów, gdzie sa one smaczniejsze (chociaż zawsze trochę się boję, czy ich tam półżywych nie smazą, bo po złożeniu zamówienia żywy pstrąg wędruje do kuchni, a po kwadransie ląduje usmażony na talerzu) – w moim odczuciu są smaczniejsze, szybciej i obsługa nie pozostawiła nigdy zgrzytu. Szczerze mówiac na pstrąga wolę tam…
Kibel brudny i bez papieru toaletowego, stoły się lepią, jedzenie stosunkowo drogie (2 niezbyt duże pstrągi chłopskie + 2 porcje talarków 70 zł) i niesmaczne – pstrągi nie były doprawione niczym poza czosnkiem, nawet soli w nich brakowało, za to talarki rozmiękłe i gęsto obsypane zupełnie niepasującym oregano. Nawet cytryny kawałeczek malutki, nie starczający by nadać jakiegokolwiek posmaku całej mdłej rybie. Nie wrócę i nie polecam.