Ulica Tęczowa, choć w sumie niepozorna, kryje kilka lokali gastronomicznych, z których odwiedziłem już Kim Long, Krówkę Bar, ale i Zafran Kebab. Może i bez wielkiej jakości, raczej fastfoody, niż wytworne restauracje, ale z całkiem przyzwoitym jedzeniem, takim akurat na szybki obiad bez obawy o późniejsze problemy żołądkowe. Nieco odmienną filozofię prezentuje lokal , a właściwie dwa lokale – Lubczyk&Basilia. To jedna restauracja, ale z dwoma profilami. Na pierwszej sali serwowane są standardowe dania kuchni polskiej, z kolei na drugiej rządzi kuchnia włoska z makaronami i pizzą na czele.
Uśmiecham się trochę widząc napis na witrynie: tradycyjna włoska, ręcznie wyrabiane pizza. Ja jednak udaję się do sali na lewo, a więc tej z kuchnią polską. Wnętrze nie powala na kolana. Jest stylizowane nieco na izby jeszcze sprzed wojny, króluje tu drewno, a na ścianach wiszą wypchane ptaki. Ogólnie raczej wszystko sprawia wrażenie zakurzonego.
Karta to klasyka gatunku. Od pierogów i naleśników, przez schabowego, aż do dań wegetariańskich. My wybraliśmy barszcz z kołdunami (8,90 zł), a także zupę dnia – jarzynową (6,90 zł) oraz pierogi ruskie (9,90 zł) i filet z dorsza (18,90 zł). Zamawiamy, dostajemy numerek wyryty na zakrętce od słoika i wybieramy jeden z tych stolików pasujących bardziej do bazaru z antykami, który co jakiś czas wystawia się pod Halą Stulecia.
Na początek zupy. Obie, choć teoretycznie tak różne, to właściwie w smaku jednakowe, poza lekkimi przebłyskami. Zarówno barszcz i jarzynowa wykonane na jednym wywarze, dość tłuste, ale przeze wszystkim bez wyrazu. Barszcz nie był ani słodki, ani kwaśny, a już nazwanie kołdunami tego co w nim pływało woła o pomstę. Jakieś twarde kluski z niezauważalnym farszem mięsnym na pewno nimi nie były. Z kolei jarzynowa to zabielony rosół z kalafiorem i pietruszką. Jedyną wartością w tym wypadku była duża liczba warzyw.
Dobrze prezentuje się natomiast ryba. Jest spora, mięsista, soczysta i przygotowana tak po domowemu, po prostu w panierce z lekkim dodatkiem soli i pieprzu. Uśmiechnąć się można jedynie przy garnirunku rodem z PRL-owskich restauracji. Niewykluczone, że ten ogórek w zestawieniu z papryką to zestaw przechodni.
O, tutaj mamy podobny układ sałaty, w tym wypadku żółtej papryki i plasterka ogórka. Do pierogów… Pierogi ruskie to danie będące niejako wyznacznikiem podejścia restauracji do klienta. Jeśli one są przygotowane uczciwie, zgodnie ze sztuką, zazwyczaj można spodziewać się, że z resztą dań jest podobnie. Te z Lubczyk&Basilia odpadają w przedbiegach w rywalizacji z pierogami z większości tanich barów mlecznych. O ile ciasto jest znośne, nie za grube i miękkie, to już farsz zakrawa na kiepski żart. Niedoprawiona papka ziemniaczana z niewielką ilością niezbyt dobrze rozgniecionego sera białego. To nie mogło się udać, i się nie udało.
Ocena dwa w skali sześciopunktowej to wynik głównie za rybę. Reszta dań totalnie bez smaku, z wykonaniem na odwal i tymi obciachowymi ozdobami. Ktoś tu zapomniał, że czas nie stoi w miejscu, gastronomia stale się rozwija i już nie wystarczy rzucić cokolwiek, żeby klienci byli zadowoleni. Na pizzę do sali obok już nie wpadnę, dzięki.