Rozwój gdyńskiej i w ogóle trójmiejskiej gastronomii obserwuję od dekady, bo właśnie od 10 lat bywam w tym nadmorskim mieście kilka razy w roku. Rozwój tej części tkanki miejskiej stanowi ogromny powód do dumy dla Gdyni. Różnica pomiędzy tym co zastałem za pierwszy razem, a tym co jest teraz, spokojnie mogę porównać do nieba i ziemi. Na początku były głównie smażalnie, bary mleczne i ledwie kilka ciekawszych restauracji jak Pueblo czy Moon. Obecnie przechadzając się przez Gdynię napotkamy na cały przekrój gastronomii. Zjemy w ciekawych, nieco hipsterskich bistrach, burgerowniach, pyszną pizzę w Czerwonym Piecu, a przede wszystkim w kilku restauracjach na wysokim poziomie, w których za jedzenie odpowiadają ambitni kucharze. Jednym z takich miejsc jest restauracja Krew i Woda, za którą stoi Mariusz Pieterwas.
Restauracja zlokalizowana jest w ścisłym centrum Gdyni, tuż przy dużym parkingu pod centrum handlowym Batory. Wewnątrz, po pierwsze – jest tłoczno, więc idąc za poleceniem znajomych wcześniej zarezerwowaliśmy stolik. Po drugie – niesztampowo. Elegancko, ze sporą wystawką win oraz akwarium z pływającymi homarami, a zarazem niezobowiązująco. Atutem przestronnego lokalu jest doskonała wentylacja, co przy otwartej kuchni stanowi obowiązkowy punkt urządzania restauracji. Jedyny minusik za słabe oświetlenie, a jako że byliśmy na obiedzie w porze kiedy się ściemniało, przepraszam za jakość zdjęć późniejszych potraw.
Menu to cały zestaw autorskich propozycji Mariusza Pieterwasa, a znaczną część karty stanowią pozycje z różnorakimi owocami morza. Zresztą, o charakterze restauracji mówi także sporo sama nazwa. Krew i Woda to połączenie krwistego mięsa oraz ryb i owoców morza. W ofercie znajdują się także propozycje dla najmłodszych gości i właśnie od nich zaczęliśmy.
Wielkość porcji dostosowana do kilkuletnich dzieci, co nie przeszkodziło naszemu Kazikowi zjeść swoją porcję, połowę po starszym koledze, a później jeszcze podjadać nasze dania. To jednak ciągle ruszający się młody głodomor, więc nie ma się co dziwić. Większość dzieci taką wielkością powinna być usatysfakcjonowana.
Filet z dorsza z patelni (19 zł) stanowi bardzo przyjemne wejście do świata ryb dla dzieciaków. Delikatny, rozpadający się na płatki dorsz nie został przesadnie doprawiony, ale to dobrze, bo charakteru całej potrawie nadają grillowane, lekko dymne warzywa. Farfalle z sosem malinowym (17 zł) to z kolei propozycja dla małych miłośników słodkości. Akuratna porcja ugotowanego w punkt zmieszana ze śmietanowym, nie za słodkim sosem powinna podpasować każdemu niejadkowi.
Francuskie ostrygi Fine de Claire (12 zł/szt), wiadomo. Moja żona domawia raz, drugi i trzeci. Idealnie mięsiste, skropione cytryną, na początek więcej nie trzeba.
Porcja krewetek i kalmarów z patelni (32 zł) może nie należy do największych, ale walory smakowe w zupełności wynagradzają wielkość. Zresztą, to jedynie przystawka. Klasyka w najdoskonalszej formie. Czosnek, białe wino, troszkę chili oraz koperek z pietruszką oraz oczywiście mięciutkie krewetki i pocięte w paski kalmary. Jesz i wylizujesz talerz do ostatniej kropli obłędnego sosu.
Prawdziwym asem z rękawa okazuje się śledź bałtycki po gdyńsku (14 zł). Najpierw upieczony, później zamarynowany w zalewie octowej, a następnie podany z majonezem chrzanowym oraz śmietaną z jabłkiem i cebulą. Ileż tu smaków, ileż różnorodności. Miękki i kwaśny, ale nie za bardzo śledź, podkręcony przyjemnie piekącym podniebienie chrzanem, a na koniec zbalansowany słodkawym kotlecikiem jabłkowo-cebulowym. Można nie lubić śledzia, ale trzeba lubić to danie.
Tatar (32 zł) tak minimalistyczny, a zarazem tak dobry, jak tylko być może. Drobno posiekana polędwica wołowa, a do kompletu żółtko z solą i pieprzem oraz szalotka, marynowane grzybki i ogórek. Za jakość mięsa należy się piątka, za wielkość tatara jeszcze dodatkowy plusik. Toż to porcja nie na przystawkę, a bardziej danie główne.
Halibut grenladzki (46 zł) uderza z zaskoczenia. Rozkręca się powoli, ale z każdym kęsem jest coraz lepiej. Sam halibut nie jest może najbardziej wyrazistą rybą na świecie, ale tym bardziej doceniam umiejętność wydobycia z niego maksimum smaku, a właśnie to ma miejsce w restauracji Krew i Woda. Danie jest pysznie skomponowane, a pierwsze skrzypce obok ryby gra orientalny sos z trawą cytrynową w roli głównej, dla którego przeciwwagę stanowią karmelizowane, chrupiące orzeszki, a także delikatne, uzupełniające całość domowe kopytka.
Chciałoby się, aby nigdy nie kończyła się porcja steka z sezonowanego rostbefu (54 zł). Mięso jest doprawdy wyśmienite. Doskonale soczyste, kruche i różowiutkie w środku, a po skończeniu czuć, że to niemal półkilowa sztuka. Dawno nie jadłem tak dobrze przyrządzonego steka.
W międzyczasie zjadłem jeszcze tajską zupę z krewetkami (19 zł), w której wszystko do siebie pasowało. Było ostro, kwaśno i słodko, a do tego ze sporą ilością krewetek. Zjadłem, ogrzałem się i nabrałem ochoty na ostatnie danie.
Curry Madras z kurczakiem (36 zł) tylko potwierdza klasę restauracji. Kryjący się pod kremowym sosem kurczak rozpływa się w ustach, a kolendra, której nie pożałowano świetnie odświeża, wraz z resztą przypraw sprawia, że curry nie jest jednowymiarowe.
Z restauracji Krew i Woda wychodzimy bogatsi o nowe, smaczne doświadczenia, z myślą, żeby tu wrócić przy kolejnej okazji. Tutaj czuć klasę kucharza, tutaj czuć dobry produkt. Jeśli szukacie pewnego miejsca na obiad w Trójmieście, czym prędzej ruszajcie na ulicę Abrahama w Gdyni.
Odwiedzinami w restauracji Krew i Woda rozpoczynam cykl Śladami Gault&Millau 2016, w którym postaram się odwiedzić jak najwięcej miejsc z żółtego przewodnika na ten rok. Po pierwszej wizycie spokojnie stwierdzam, że gdyńska restauracja nie znalazła się w nim przez przypadek.
Krew i Woda
Abrahama 41, Gdynia