Walentynki to jeden z tych dni w roku, kiedy akurat staram się nie ruszać na obiad do miasta. Rażą mnie chore tłumy, zwłaszcza, kiedy święto zakochanych wypada w niedzielę. Te wszystkie opcje menu „dla zakochanych” po 130 zł za osobę. Traf chciał, że przywędrowali do nas znajomi z Niemiec i już wcześniej umówiliśmy się na niedzielny obiad poza domem, nie zdając sobie sprawy, że ta niedziela wypada akurat 14. lutego. Rynek i okolice odpadł od razu z naszych rozważań na temat miejsca na obiad, jak się później okazało – restauracje znajdujące się na obrzeżach także. Ilość romantycznych mężczyzn zapraszających swoje kobiety do zapchanych knajp przekroczyła wszelkie rozmiary. Co kto lubi.
Ostatecznie padł pomysł na wyjazd poza miasto, konkretnie do podwrocławskiej Chrząstawy Wielkiej, gdzie mieści się Gospoda pod Czarnym Kurem, a jednocześnie bardzo popularny Browar Widawa. Sama Chrząstawa to dla mnie miejsce dość ważne, bo to tutaj podjąłem pierwszą pracę po studiach, w miejscowej szkole, a po lekcjach często wpadałem na obiad właśnie do popularnego „Kura”.
Już na wejściu, a właściwie to podjeździe, czekało na nas spore zaskoczenie. Ogromna ilość aut, nie widywana tu pewnie od kilku lat, a w środku prawdziwe tłumy. Wszystkie stoliki zajęte, kolejka wychodząca na zewnątrz. Wiedz, że całe miasto wybyło na walentynki, bo przecież przez pozostałych 364 dni w roku nie da się wyskoczyć na obiad i piwo.
My zaczynamy od piwa, a konkretniej od West Coast IPA, które od początku do końcu uderza aromatem tropikalnych owoców i przyjemną goryczka. Wielką zaletą piwa warzonego na miejscu, bo Gospoda pod Czarnym Kurem to po części browar restauracyjny, są ceny – niższe od tych w specjalistycznych sklepach z piwami rzemieślniczymi.
Wystrój nawiązuję klimatem do klasycznych przedwojennych wnętrz domów i piwiarni z obecnego województwa dolnośląskiego. Dominuje tu połączenie białych ścian z ceglanymi elementami, a ważną częścią wystroju są tanki, w których leżakuje warzone tu piwo. Spore wrażenie robią także porozstawiane w rogach beczki po whisky, gdzie leżakują poszczególne rodzaje piwa.
Karta jest dość różnorodna, ale w dużej mierze opiera się na daniach pasujących do piwa. Decydujemy się na paluszki drobiowe (20 zł) i pierogi ruskie (16 zł) na przystawkę oraz polędwiczkę w sosie pieprzowo-serowym (37 zł), golonkę po bawarsku (42 zł), placki po madziarsku (34 zł) i eskalopki z indyka (33 zł) jako dania główne. Tłum wewnątrz jest ogromny, kelnerki ledwo co nadążają, ale jakoś specjalnie nie mamy z tym problemu. Przyjaciele z Niemiec przyjechali na urlop, my mamy weekend, więc na luzie czekamy na zamówione jedzenie, tym bardziej, że w towarzystwie bardzo dobrego piwa.
Zaczynamy od pierogów ruskich, którym ciężko zarzucić coś poza tym, że są niedopieprzone. Wybaczamy jednak, kiedy orientujemy się, że w menu znajdują się pod hasłem „menu smyka„. Świetne, cieniutkie i sprężyste ciasto, dobry balans pomiędzy serem i ziemniakami w farszu, tylko brak większej wyrazistości.
Paluszki drobiowe to nic innego jak paski kurczaka usmażone w chrupiącej panierce, z dodatkiem frytek. Taki typowy dodatek do piwa, kaloryczny, ale jak najbardziej pasujący do tego miejsca.
Golonka wygląda dobrze, smakuje jeszcze lepiej, a swoją robotę doskonale wykonuje świeżo starty, szczypiący po oczach, wściekle ostry chrzan. Mięso cudnie delikatne, bez problemu odchodzi od kości, a i miłośnicy wieprzowej skórki mogą czuć się zadowoleni, bo golonka jest mocno wypieczona, a jej wierzchnia część chrupie jak chips. Golonce towarzyszą podsmażone ziemniaki i kapusta, która stanowi odpowiednią kontrę dla kręcącego w nosie chrzanu.
Placek po węgiersku intryguje dobrze zbalansowanym, lekko ostrym, nieco słodkim sosem z niewielką ilością śmietany. Dużo papryki, dużo rozpadającej się wołowiny, kilka placków i tylko zbyt dużo wodnistego sosu na dnie talerza psuje efekt. Ogólnie jednak, to jeden z lepszych placków z wołowiną, jakie dane mi było jeść. I tak naprawdę porcja zdecydowanie nie do przejedzenia dla jednej osoby.
Grillowana polędwiczka wieprzowa w sosie pieprzowo-serowym to kolejne z tych niezbyt ekscytujących, ale dobrze wykonanych dań. Odpowiednio soczyste mięso, podpieczone ziemniaki i wyrazisty słono-ostry, gęsty sos. Eskalopki z indyka przyjemne, nie za twarde, dobrze zgrane z kremowym sosem kurkowym. Minus za placki, bezbarwne w smaku, trochę nieprzystające do miejsca.
Gospoda pod Czarnym Kurem lub jak kto woli Browar Widawa to miejsce idealne na piwo, ale i niedzielną kolację. Jedzenie nie rzuca na kolana, nie umieram z wrażenia na jego widok, ale jest poprawne, a w połączeniu z panującym tu klimatem, sprawia, że wrócimy na pewno.
Zgadzam sie z Panią wyżej, że tłumy są w każdy weekend. Dodam jeszcze tylko, że gospoda znajduje sie w Chrzastawie Małej 😉 Ale to tak informacyjnie.
Nie wiem co ja z tą Wielką:)
Tylko Pana Leszka brak.Już dwa lata .Jak ten czas leci.
Nie podoba mi się to, że nie można przyjść do restauracji z pieskiem. Większość szanujących się restauracji przyjmuje piesie z otwartymi rękami, częstuje miską z wodą. Pies to przyjaciel człowieka, członek rodziny, ułożony nie przeszkadza nikomu. Odwiedziliśmy już bardzo wiele restauracji i nigdy nie było żadnego problemu. Dodam tylko, że byliśmy dziś w południe i w restauracji nie było prawie żadnych gości a Ci co byli dziwili się, że odmówiono nam wstępu z pieskiem.
Mnie natomiast nie podoba się przychodzenie do restauracji ze zwierzakami. To jest miejsce, w którym się konsumuje. Połączenie jedzenia i przebywania ze zwierzętami, szczególnie obcymi, jest dla mnie nie do zaakceptowania.
Zgadzam się.
Odwiedziłem w sobotę ze znajomymi, wchodząc po schodach można się potknąć i przewrócić na wyszczerbionych i połamanych schodach, klamka w drzwiach wejściowych wisi jak złamana i nie wiadomo w którą stronę otwierać. Po wejściu na stronę browaru zamówiliśmy golonki ale za chwilę okazało się że jest tylko jedna a chcę zaznaczyć że była to sobota ,rozumiem gdyby to była niedziela wieczór to ma prawo zabraknąć . krzesła drewniane przy stołach jak w barze wiele lat temu w komunie . Światło tragiczne ciemne przygnębiające a kinkiety nad stołem w kolorze żółtym . Po wyjściu z do korytarza można natknąć się na dwie beczki że stojąca świeczka a w korytarzu ciemno, czemu to ma służyć ??? Niestety już tam nie zawitam ,wstyd mi była przed znajomymi których zaprosiłem do tego lokalu.