Często podpytujecie mnie o miejsca, w których można zjeść w okolicach Dworca Głównego we Wrocławiu. Zaraz po przyjeździe, tuż przed odjazdem pociągu, czy po prostu, mieszkając w tej okolicy. Postanowiłem stworzyć taki ranking, ale żeby powstał, najpierw muszę przetestować kilka miejsc. Na blogu pojawiły się już relacje z miejscówek pod nasypem, był też opis Splendido orz plackarni naprzeciwko dworca. Tym razem trafiło na De Tes, a więc niewielki bar, po którego wnętrzu widać, że ostatnie odświeżenie przeszedł kilkanaście dobrych lat temu.
Malutka ulica Kniaziewicza, niepozorny bar z niewielkim szyldem i cholerny problem z zaparkowaniem w pobliżu.W końcu jednak się udaje, docieram do drzwi przybytku, a jego nazwa od razu przywołuje mi na myśl PRL-owskie, wiejskie GS-y. Zresztą, obecność w menu pangi świadczyć może o tym, że właściciele mogą myśleć jeszcze kategoriami słusznie minionej epoki.
Nic to, złe pierwsze wrażenie, przynajmniej teoretycznie, zatrzeć mają wywieszone na ścianach autografy osób znanych z pierwszych stron gazet, zachwalających zastaną tutaj kuchnię. Od rapera LUC-a zaczynając, poprzez Konrada Imielę, na Macieju Stuhrze kończąc – takie oto sławy zajadały tu obiad przede mną. To też taka zagrywka marketingowa lat minionych.
Menu mocno domowe, babcine niemalże, po części wypisane także na tablicy kredowej, łączy w sobie zarówno dania mięsne, jak i jarskie, a zamówienia na przyjmuje zapewne pan właściciel, siedzący na stołku za barem, z którego wyciśnięcie kawałka uśmiechu stanowi niemałe wyzwanie.
Trzy wizyty, trzy zupy, każda w cenie 4,60 z. Najpierw nieco przesolony barszcz ukraiński, jednak zrobiony wedle sztuki, z ogromną ilością warzyw. W dalszej kolejności – krupnik, który jest najbliższy domowemu oryginałowi, choć nieco zbyt wodnisty. Na koniec ogórkowa – kwaśna, wyrazista, na warzywnym wywarze, którego przygotowanie, sądząc po żółtych obwódkach, jednak chyba nie obeszło bez użycia ulepszaczy.
Domowe wspomnienia przynoszą gołąbki w sosie pomidorowym z kluskami śląskimi w zestawie za 13,40 zł. A, do tego jeszcze kompot z rabarbaru za złoty pisiont. Mięciutka kapusta, sporo dobrze doprawionego mięsa wewnątrz i cudnie lekkie kluski śląskie. Tak, to zdecydowanie danie zasługujące na uwagę, nawet jeśli gęsty sos pomidorowy został spsuty przez przecier.
Pierogi, wiadomo, wyznacznik poziomu tego typu przybytków, przynajmniej według mnie. Te z DeTes-u mieszczą się w okolicach średniej. Ani to żaden wystrzał, ani wielka wpadka. Ot, mocno ziemniaczany farsz w pierogach ruskich (7,20 zł) i przyzwoicie doprawiona wersja mięsna (8,90 zł). Za to ciasto wysokiej klasy – delikatne, sprężyste i przyjemnie skropione tłuszczem, choć cebulka mogłaby być podsmażona na świeżo.
Filet drobiowy z ziemniakami i kiszona kapustą (15,90 zł) to solidny kawał porządnie wysmażonego kurczaka, trzy kulki niezbyt gładkiego puree i pysznie świeża surówka. Mięso soczyste, przede wszystkim pozbawione zapachu frytury, a do tego z chrupiącą panierką. Porcja na tyle duża, że po wcześniejszej zupie nie byłem w stanie wcisnąć całej.
De Tes przywrócił mi wiarę w to, że w barach ze sporą przeszłością można zjeść przyzwoicie. Oczywiście, nie bez wpadek, czy niedociągnięć, ale uczciwie, bo to słowo przychodzi mi na myśl jako pierwsze, kiedy wspominam sobie te wizyty. Panie na kuchni przygotowują dania w zgodzie z pewnymi zasadami, nie oszczędzają, nie oszukują. Jeśli szukacie czegoś w okolicach Dworca Głównego, śmiało wpadajcie na szybki obiad właśnie tuta.
Bar De Tes