Pamiętacie, miesiąc temu podjąłem – w końcu – decyzję o zmianie sposobu swojego odżywiania. I to tak na dobre, nie od przysłowiowego poniedziałku. Nie zamierzam tracić 20 kg za pomocą terapii szokowej. To już przerabiałem, niejednokrotnie zresztą, efekt końcowy był oczywisty – powrót do wagi z nawiązką. Długo przygotowywałem się do rozpoczęcia diety, choć samo słowo dieta nie jest w tym wypadku chyba najbardziej właściwa. Początkowo miałem wystartować pierwszego września, ale w międzyczasie wydarzyło się kilka spraw, które spowodowały opóźnienie. Ostatecznie kurację rozpocząłem w okolicach 10 września, kiedy to spotkałem się i ustaliłem szczegóły współpracy z Panią dietetyk Agatą Matacz.
Jeśli chodzi o dietetyka, to do niedawna jeszcze podśmiewałem się z osób korzystających z jego usług. Coś na zasadzie – sam sobie nie poradzę?! Już teraz wiem, jak głupie było to myślenie. Po pierwsze – w moim konkretnym przypadku potrzebny jest swego rodzaju bat, zmuszający do działania i przedstawiający konkretne rozwiązania. Brak planu niestety sprawia, że zaczyna się interpretować zalecenia diety pod siebie i nic dobrego z tego nie wychodzi. Po drugie – warto zaufać specjaliście, bo korzystanie z pomocy doktora google nie jest najlepszym rozwiązaniem. Po trzecie – wstyd. Często wstydzimy się przyznać przed sobą, przed rodziną i znajomymi, że mamy problem z nadmiarem kilogramów, a właściwie z niemożnością ich zgubienia. Jakby nie było, łatwiej „wyspowiadać” się z tego obcej osobie.
Tak więc postanowiłem pierwszy raz w życiu zaplanować sposób w jaki będę gubić kilogramy. Zrobiłem badania, kilkukrotnie wymieniłem swoje spostrzeżenia z Panią dietetyk, a przede wszystkim postawiłem przed sobą konkretny cel, a już tak mam, że jak za coś się biorę, to staram się nie odpuszczać.
Na początek – wytyczne, bez których nie wyobrażałem sobie rozpoczęcia diety:
- przynajmniej jeden posiłek dziennie „na mieście” – inaczej WPK nie miałyby racji bytu
- posiłki muszą być pożywne i urozmaicone
- choć raz na jakiś czas chcę napić się piwa – oczywiście ograniczając dotychczasowe ilości
- chcę jeść po prostu „normalnie”
Od razu odrzuciłem możliwość podjęcia się ekstremalnej diety w rodzaju Dukana czy pozbawionej węglowodanów lub też mięsa czy glutenu. Po prostu, nie należę do osób, które dobrze znoszą jakieś odgórne nakazy. Właściwie to w ogóle ich nie znoszę, dlatego też nigdy nie sprawdzałem się w pracach sterowanych przez kogoś innego.
Pani Agata podjęła się więc zadania trudnego, nie ukrywam, ale jak zaznaczyła na początku naszej znajomości – lubi wyzwania, a tego typu pacjent – jak to brzmi! – takowym właśnie jest. Układanie diety rozpoczęliśmy więc od ustalenia godzin posiłków i tutaj wystąpił pierwszy zgrzyt pomiędzy moim sposobem odżywania, a pewnymi zasadami, jakie obowiązują w trakcie zaplanowanego procesu tracenia kilogramów. Długość mojego snu to zazwyczaj 5-6 godzin. Spać kładę się nie wcześniej niż o pierwszej w nocy, często około trzeciej, a wstaję w okolicach 7-7.30. Ustaliliśmy więc, że w trakcie tego długiego dnia rozplanujemy pięć posiłków, z których pierwszy jest o ósmej, a ostatni o 22. I tutaj pierwszy mit – niejedzenie po 18 do niczego nie prowadzi! Nie chodzi o to, aby nie jeść po 18, kiedy chodzi się spać o 1, bo wtedy organizm pozostaje przez wiele godzin bez żadnego pokarmu.
Do moich zadań należało wypisanie ulubionych produktów i tych, za którymi specjalnie nie przepadam, na podstawie czego zostały ustalone konkretne dania na kolejne dni. Pani Agata poprosiła także o listę restauracji, w których mam zamiar jeść w najbliższym czasie, aby sprawdzić skład poszczególnych potraw z menu. I tutaj wielki, WIELKI! szacun w kierunku pani dietetyk, która wykonała telefon do każdej z restauracji z osobna, prosząc o listę składników potrzebnych do użycia danej potrawy, a najlepiej kaloryczność, o ile oczywiście ktoś to naprawdę oblicza.
Ustalając szczegóły, musiałem także zobowiązać się do pewnych rzeczy, zwłaszcza tych wywołanych złymi nawykami, przeszkadzających mojemu organizmowi:
- odstawienie słodyczy, od których właściwie jestem uzależniony
- ruch, najlepiej dużo ruchu
- koniec z podjadaniem pomiędzy posiłkami
- ograniczenie, choć nie całkowite potraw smażonych, także ze względu na cholesterol
Po analizie wykonanych przeze mnie badań okazało się, że mam spore niedobory podstawowych witamin i minerałów – np. aż 46% braku w witaminie B12, 44% wapnia czy 22% cynku. Nie zgadzały się także proporcje tego, co spożywam. Wyszło na to, że do tej pory dostarczałem do organizmu zdecydowanie zbyt dużo cukru i tłuszczu, a nie nie moje posiłki nie zapewniały wystarczających ilości białka i kwasów omega-3.
Pierwsze wyniki
Pierwszego września startowałem z wagą 109,5 kg, do 10. udało mi się zejść na 107,3 kg, a po trzydziestu dniach stosowania diety jestem na poziomie 104,1 kg. Nie ma więc dramatu, nie ma ogromnych spadków, ale tempo utraty kilogramów jest właściwe. Zresztą, po drodze przytrafiły mi się dwa weekendy – wizyta na Blog Forum Gdańsk i urodziny szwagra, podczas których – delikatnie mówiąc – nie przestrzegałem ustalonych zasad diety.
Cele
Na początku założyliśmy sobie, że nie możemy narzucić zbyt szybkiego tempa, a dieta ma wprowadzić do mojego życia odpowiednie nawyki. Celem końcowym, ustawionym na osiem miesięcy, jest osiągnięcie wagi w okolicach 90 kg oraz, co za tym idzie, redukcja całkowitej masy tłuszczu, uzyskanie odpowiedniej równowagi witaminowej, a także zejście do poziomu BMI nieoznaczającego otyłości. Mam tego dokonać za pomocą 2200 kalorii dziennie, dostarczanych przy okazji pięciu posiłków każdego dnia, w tym jednego restauracyjnego. Oczywiście najważniejsze jest trzymanie się pewnych ogólnych zasad – regularność, porcje nie tyle mniejsze, co pozbawione niepożądanych elementów
Kilka słów od dietetyka
Miesiąc temu podjęłam współpracę z bardzo nietypowym pacjentem, czyli twórcą Wrocławskich Podróży Kulinarnych, który jest wielkim fanem jedzenia na mieście. Uwzględniłam więc ten fakt przygotowując dla niego jadłospis. Po przeprowadzeniu analizy składu ciała u Piotrka, okazało się, że jest on zagrożony chorobami metabolicznymi ze względu na sporą nadwagę i zawartość tkanki tłuszczowej w organizmie. Nadmierną masę ciała spowodowało u Piotrka oczywiście spożywanie dużych ilości jedzenia na mieście, ale nie tylko. Winę ponoszą również słodycze, nieregularność posiłków oraz przypadkowe przekąski. Jednak dzięki jego ponadprzeciętnej determinacji udało mu się schudnąć kilka kilogramów. Jestem bardzo zadowolona z efektów i działamy dalej, bo to dopiero początek w drodze do wyznaczonego celu – Agata Matacz Dobry Dietetyk.
Co jem?
Właściwie wszystko co chcę. Oczywiście otrzymałem od Pani dietetyk pełną rozpiskę dzienną, najpierw na pierwszy miesiąc, teraz już na drugi. Stosuję się do niej, owszem, ale nie byłbym sobą, gdyby robił to od A do Z. Miksuję poszczególne śniadania, niektóre przygotowuję na dwa dni, w innych zmieniam pewne produkty, ale staram się trzymać określonej kaloryczności. Na przykładzie – nie zastępuję gruszki serem żółtym, wiadomo. Podobnie sprawa ma się z restauracjami. Założyliśmy sobie, że w wybranych knajpkach zjem to i to, tego i tego dnia, ale niestety mój rozkład dnia czasami uniemożliwia wizytę w niektórych lokalach, więc również tutaj trochę kombinuję. No i piję dużo, wody naturalnie. Dwa, czasami dwa i pół litra, ale z tym akurat nie mam problemu, bo robię to od kilku lat. Z kolei całkowicie odrzuciłem wszelkiego rodzaju słodkie napoje.
Ogólnie nie głoduję, wręcz przeciwnie – jedząc regularnie nie odczuwam tego nieprzyjemnego uczucia burczącego brzucha, ale wymaga to ode mnie trzymania się ustalonych godzin, z czym nie mam specjalnych problemów poza weekendami.
W porównaniu z minionymi latami jem więcej owoców i warzyw, odstawiłem słodycze, całkowicie przestawiłem się na żytnie pieczywo – najlepiej z Concept Stu Mostów, dieta obejmuje sporo nabiału, ryb (wędzona makrela!), kaszę i koktajle owocowo-warzywne, do których powoli się przekonują, bo pozwalają nadrobić nieco braki cukru, a przy okazji potrafią zapewnić odpowiednią dawkę energii. Aaaa, no i dużo jajek, bo najzwyczajniej w świecie je uwielbiam. W każdej postaci – omletów, jajecznicy czy na miękko na kanapce.
Topornie idzie mi przestawienie się na wszelkiego rodzaju owsianki, musli z jogurtem naturalnym, ale walczę ze sobą i widzę postępy. Za to bardzo trafiają do mnie wszelkiego rodzaju placuszki – bananowe, owsiane, itd, które smakują także mojemu Kazkowi.
Przeciwności losu
Jak już wspomniałem, nie mam zamiaru ściemniać – zdarzają się dni czy okazje, kiedy zwyczajnie nie mam jak trzymać się ustalonej diety. Wiecie, znajomi, wyjazdy służbowe, przypadkowa impreza w tygodniu. To nie ułatwia sprawy, ale staram się nie zwariować, czasami pozwalam sobie na piwo, a i jakaś wódeczka się przydarzy, ale na szczęście zakodowałem sobie w głowie, że co by się nie działo, nie mogę wtedy zagryźć alkoholu chipsami czy ciastkami.
Ruch
Przede wszystkim przynajmniej 3-4 razy w tygodniu przesiadam się z auta na rower i dojeżdżam do pracy kilkanaście kilometrów w jedną stronę. W sobotę staram się wyruszyć na squasha, choć niestety nie zawsze mam partnera do gry, a podstawowym problemem pozostaje czas. Nie codziennie mogę pozwolić sobie na odstawienie roweru, bo moja praca zobowiązuje mnie czasami do jazdy autem.
Podsumowanie i rokowania
Niesamowite jest to, że nie trzeba przewracać swojego życia do góry nogami, aby zacząć tracić kilogramy. Potrzeba nieco zacięcia, odpowiedniego dietetyka i troszkę pracy, ale i dużo chęci. Przede wszystkim uniknąłem ekstremów, drakońskich wyrzeczeń, bo w to zwyczajnie bym nie wszedł. Nie przeraża mnie niewielki spadek na początku, bo po ledwie 30 dniach czuję się lepiej, niektóre koszulki już tak nie opinają się na brzuchu, a co za tym idzie sam obwód pasa się zmniejszył. I pięknie jest budzić się rano bez tego ciężaru w postaci paczki chipsów zjedzonych do wieczornego piwa.
Druga część niebawem, zapewne za około 30 dni, kiedy powoli zacznę dobijać do 100 kg. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Jeśli rozumiecie, że nie ma sensu wchodzić w diety – 7 kg w 13 dni, jeśli wiecie, że nadszedł czas na zmianę sposobu odżywiania, odzywajcie się do Agaty Matacz, nie powinniście się zawieść:
Agata Matacz Dobry Dietetyk
Ziemowita 1/9
535 484 002
a.matacz@dobrydietetyk.pl
Trzymam kciuki 🙂
spoko, aż samemu się zachęca do skorzystania z podobnej oferty 😉
a czy możesz podać ile mniej więcej coś takiego kosztuje (konsultacje, dieta)? Albo chociaż jakiego rzędu kwot się spodziewać?
To jest ustalane indywidualnie, w zależności od konretnego przypadku, długości założonej współpracy, itp. Warto się odezwać do dietetyka, on to lepiej przedstawi.
A jaki ruch planujesz jako alternatywę dla roweru? Bo przy obecnej pogodzie, gdzie co chwila pada, a i będzie coraz zimniej to rower może być sporym wyzwaniem.
Muszę przełamać się do biegania, ale ciężko mi to idzie. W squasha mogę grac codziennie właściwie.