Od dawna piszę i mówię, że kto pierwszy zdecyduje się otworzyć kanapkownię z prawdziwego zdarzenia, choćby z pastrami, pulled pork i beef, czy podrobami, rozbije bank. W stolicy Dolnego Śląska brakuje kanapek klasy premium, choć muszę przyznać, że coraz więcej restauracji wprowadza nowe pomysły i pojedyncze kanapki z przygotowywanym na miejscu mięsem.
Na przygotowanie pastrami porwali się m.in. w Pappatore czy w Nadodrze Cafe Resto Bar, swoje kanapki z pastrami od Pastrami Deli mają Zenka Cafe czy The Winners Pub, więc coś się dzieje, i dobrze. Najnowszym odkryciem jest kanapka w Guinness Pub. Przyznam szczerze, że nie pałam nadmierną sympatią do lokali kierowanych przez właściciela Guinnessa, natomiast akurat ta opcja mocno mnie zaciekawiła, jako taka przedweekendowa odskocznia.
O kanapce jednak zaraz, na początek trochę szczegółów odnośnie samego pubu. Jeśli chodzi o mnie, to jak najbardziej przekonuje mnie idea wyspiarskiego pubu z piwem, zresztą, ten przy Placu Solnym działa już od początku lat 90-tych. Mam jednak, jak zawsze w kwestii piwa, pewne ale. Bardzo fajnie, że jest Guinness – jedno go lubią, inni mniej, ale to pewien symbol. Natomiast co do cholery robią na ranach obok takie piwa jak np. Leżajsk?! Przyznam, że mocno się we mnie gotuje, kiedy widzę takie sytuacje. Zazwyczaj w takim wypadku podrzucana jest kwestia ceny, że rzemieślnicze browary są drogie, ceny nie przyjmą goście, itp. Ok, ale Guinness to specyficzne miejsce, w którym każdego wieczora przebywa zapewne więcej obcokrajowców, aniżeli Polaków, a do tego najbardziej klasyczny irlandzki napój kosztuje 20 zł za pintę, a właściwie to za pół litra. Nie przyjmuję więc takiej drogi na skróty. Naprawdę, fajnie w towarzystwie Guinnessa móc napić się ciekawego piwa z browaru rzemieślniczego, a nie koncernowego shitu.
Ok, ale przyjechałem autem, więc piwo odstawiam na bok. Wpadłem do Guinnessa w konkretnym celu – aby spróbować ich kanapki reuben. Pierwsze zaskoczenie – nie widnieje żadna informacja, że taka kanapka w ogóle istnieje. Informację uzyskuję dopiero od kelnerki, która jednak nie do końca potrafi wytłumaczyć cóż to za kanapka. Z wołowiną, pada z jej ust, niech tak będzie. Cena 29 zł, jak na centralny punkt w mieście, raczej bez dramatu.
Mięso przygotowywane w Guinnessie to corned beef, a więc peklowany przez dziesięć dni mostek wołowy z całym ogromem ziół i brązowego cukru. Czym corned beef różni się od pastrami, spytacie, bo wygląda bardzo podobnie. Podczas gdy corned beef po okresie peklowania jest jedynie gotowane, tak siłą pastrami jest nadające charakterystycznego aromatu wędzenie
Moja kanapka trafia na stolik po niespełna 20 minutach i w pierwszym momencie sprawia, że długo zbieram szczękę z podłogi. Cholera, jak to dobrze wygląda, ile tam jest mięsa, jakie to wielkie! Zgrillowany pszenno-żytni chleb, sos rosyjski, cheddar, kiszona kapusta i nade wszystko kilkaset gram wołowiny.
Pierwsza myśl – jak się do tego zabrać, bo uwierzcie mi – nie jest łatwo złapać tego potwora w taki sposób, aby na talerz nie wyleciało pół zawartości. No więc próbuję, ściskam kanapkę i gryzę, a po chwili na buzi pojawia się ten charakterystyczny uśmiech. Uśmiech wyrażający zadowolenie i spełnienie. Dobrze mi, bardzo dobrze. Chleb jest konkretny, zwarty, odpowiednio chrupiący, ale nie za twardy. Rozpływający się ser, charakterny sos rosyjski i lekko kwaskowa kapusta, to wszystko nieźle gra, ale – zgodnie z założeniami – stanowi jedynie dodatek. W tym wypadku zdecydowanie pierwszoplanową rolę i pół drugoplanowej gra wołowina. Tak delikatna, jak tylko może być, a zarazem konkretna, z wyraźnie zaznaczoną ziołowością, cienko pokrojona, soczysta, ze wspaniałym profilem smakowym wołowiny. Czy czegoś zabrakło – może, mimo spędzenia dziesięciu dni w solance, minimalnie soli, ale to jest brak do przeżycia.
Bardzo cenię sobie taki rodzaj prostoty – mięso, chleb, sos, warzywo, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że sam proces przygotowywania mięsa nieco zajmuje. Jak dla mnie, to jest petarda, kanapka, o której marzę, kiedy piję piwo. Idźcie, próbujcie, bo to kawał naprawdę smacznego fastfoodu, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Guinnessie, robisz to dobrze.