Jestem ciekaw, jaka jest Wasza pierwsza odpowiedź na pytanie znajomych z innego miasta – gdzie można zjeść dobrze na wrocławskim Rynku? Obstawiam coś w stylu – przestań, na wrocławskim Rynku się nie je! Może to pewne wyolbrzymienie z mojej strony, ale w taki stwierdzeniu niestety kryje się sporo prawdy, bo nawet kilka ciekawych miejsc nie przykryje ogólnej mizerii gastronomicznej w najbardziej reprezentatywnym miejscu stolicy Dolnego Śląska. Na taki stan wpływ ma wiele czynników – od liczby niezbyt wymagających turystów zaczynając, przez ceny wynajmu, aż po lenistwo spowodowane zasiedzeniem niektórych „restauratorów”. Naturalnie żaden z tych elementów nie może stanowić usprawiedliwienia dla ludzi tworzących ten obraz.
I nagle, kiedy naprawdę przestałem już wierzyć, że w centralnym punkcie miasta da się stworzyć coś sensownego, powstała ona – restauracja Taszka Wine&Petiscos, zajmując lokal po hiszpańskiej – jedynie z nazwy – Espanoli. W momencie pierwszego kontaktu, Taszka sprawia wrażenie kompletnie niepasującej do otaczającego ją rynkowego towarzystwa. Wnętrza nie są przaśne, nie są jak wyjęte z katalogu Ikei, ani tym bardziej hipsterskie. Wystrój lokalu łączy cudny błękit kafelek, optymistyczna zieleń tapety i drewniane meble, powstałe od zera z resztek po starej stodole, no i wino, a jak wiadomo – tam gdzie jest dobre wino, musi być dobry klimat. I w Taszce jest, a można go wyczuć od pierwszego momentu po przekroczeniu progu. W jednym rogu grupa rozbawionych Portugalczyków, w drugim, przy małym stoliku, popijając wino randkuje zakochana para, a tuż przy wejściu, na stojąco dwóch rozbawionych kumpli dysputuje z lampką czegoś dobrego w dłoni. Tu jest potencjał i czuć serce włożone w otwarcie tego miejsca, ale i jest jedzenie.
Taszka od razu kojarzy się z Portugalią – bo znajdziecie tu wybór portugalskich win z tamtejszych najlepszych winnic, Szefem Kuchni jest Portugalczyk Carlos Santiago, pobierający nauki od najlepszych, z gwiazdkową, kopenhaską restauracją Kadeau na czele, w końcu właścicielami są: Polka i Portugalczyk, którzy poznali się oczywiście we Wrocławiu, a istatnie lata spędzili w Portugalii. Ale to skojarzenie może okazać się mylne, kiedy otrzymacie talerze z jedzeniem. Bo choć czuć w przygotowywanych tutaj daniach portugalskie wpływy, to w żadnym wypadu nie są to potrawy typowo portugalskie. Każdy wychodzący spod ręki Szefa Kuchni talerz zawiera pewną część jego historii, podróżowania, szukania inspiracji i pobieranej przez lata od najlepszych nauki.
Sam pomysł na Taszkę jest do tej pory niespotykany we Wrocławiu i już właśnie to nastraja mnie pozytywnie do tego miejsca. Początkowo miał to być sklep ze sporowadzanymi z Portugalii winami, potem miejsce, do którego będzie można wpaść na wino, a ostatecznie wyszła restauracja połączona z klimatycznym miejscem na wieczorne winko. To jednak nie wszystko, bo zaskakuje także samo podzielone na dwa segmenty menu – petiscos i menu degustacyjne. Petiscos to swego rodzaju portugalskie przekąski, takie w sam raz do wina. Menu degustacyjne z kolei dzieli się na trzy osobne działy – małe (85), wegetariańskie (75 zł) i duże (145 zł), ale niech nie przestraszy Was menu degustacyjne. Degustacja dla wielu kojarzy się z białymi obrusami, sztywnymi klenerami i koniecznością rezerwowania stolika tydzień wcześniej. Nie w Taszce. Tutaj przychodzisz z ulicy, w obdartych jeansach, t-shircie, siadasz przy gołym drewnianym stole, a wyluzowana kelnerka przynosi ci do każdego dania jedną serwetkę, papierową, a tobie pozostaje jedynie skupić się na jedzeniu. No i winie oczywiście, jeśli akurat nie przyjechałeś autem jak ja.
Zamawiam menu degustacyjne pierwsze, mniejsze, składające się z trzech przystawek, ceviche, dania głównego i deseru. W międzyczasie otrzymałem możliwość zamienienia Cachaco – wędzonej karkówki, na portugalski specjał Bacalhao, na co chętnie przystałem. Do tego dzbanek wody i można zaczynać.
Przystawki, wszystkie od razu zjawiają się na moim stole po około dziesięciu minutach, a kelnerka podpowiada, że oczywiście podaje sztućce, ale sposób przygotowania poszczególnych pozycji sprzyja temu, aby jeść je rękami. Tak więc robię. Popcorn z kurczaka to swego rodzaju wariacja na temat znanych z sieciówki stripsów w panierce. Tyle że w tym wypadku panierka jest subtelna i lekka, a pocięty w niewielkie kawałki kurczak tak soczysty, jak tylko może być, a przy tym odpowiednio skomponowany z sosem z dodatkiem papryczek jalapeno, pozbawionym jednak ostrości, za to bardzo esencjonalnym i słodkim. Ciekawa jest kompozycja nabitej na szpikulec słodkiej kukurydzy z masłem bazyliowym i azjatycką ostrą przyprawą togarashi. To prawdziwa zapowiedź tego, że Carlos Santiago lubi bawić się smakami, balansować nimi raz w jedną, raz w drugą stronę, pozostawiając na talerzu ułożoną kompozycję. Piękną portugalską tradycję i prostotę zarazem reprezentuje chleb z oliwą i ziołami. Oliwą tłoczoną na cześć dziadków właściciela Taszki. Na koniec jeszcze sałata, dokładniej połówka sałaty rzymskiej z charakternym i pociętym w paski boczkiem oraz kwaskowym sosem cezar.
Uwaga – materiał zawiera zdjęcia, które mogą zniechęcić do jedzenia w Taszce. Zabieg niezamierzony.
Chwilę po przystawkach na stół trafia zatopione w leche de tigre ceviche z dorsza w towarzystwie kremowej pasty z awokado z dodatkiem kolendry, a także marynowana cebulka i prażone orzechy ziemne. Na porcję składa się sporo pokrojonej w kawałki, marynowanej ryby, która nawiązuje do pierwszej części degustacyjnego menu – danie jest proste, ale dopracowane i odpowiednio odświeżające przed daniem głównym. Co najbardziej przekonuje mnie do taszkowego ceviche? Fakt, że smak ryby nie został zdominowany przez żaden z pozostałych składników, a cała kompozycja zagrała jako całość.
Powoli, przez przystawki i ceviche, przeszedłem do dań głównych, a spróbowałem dwóch z nich. Urzeka mnie Bacalhao, a więc najbardziej znany produkt eksportowy Portugalii na świecie. Ten w Taszce przywożony jest właśnie stamtąd i odpowiednio zagospodarowywany przez Szefa Kuchni. Talerz wręcz eksploduje różnorodnością smaków i aromatów, każdy gryz potrafi przynieść coś innego, a pomiędzy wędzonymi, a następnie smażonymi ziemniakami skrywa się bohater – soczysty, rozpływający się w ustach dorsz. Nie za słony, delikatny, ale wyróżniający się i tak przyjemnie współgrający z odświeżającym, nieco miętowym jogurtem borani. Oj, dzieje się na tym talerzu, zarówno pod kątem smaków, jak i tekstur. To jedno z lepszych dań, jakie jadłem w tym roku.
Skosztowałem jeszcze Pato, a więc różową pierś z kaczki z sosu vide z paloną gruszką, smażonym porem, cebulką i kremowym, zielonym mascarpone. ompletnie zwariowany mix smaków, łączący przede wszystkim wciągającą paloność i lekkość mięsa.
Na koniec oczywiście deser, a Portugalczycy kochają desery. Absolutnie obłędny jest ten ze śliwką oraz kremem z trawy cytrynowej. To jeszcze jedna zabawa teksturami – mamy i bezę, i krem, a także śliwki oraz uspokajającą niezwykłą grę smaków maślankę. To jest 11 na 10 z prośbą o zapakowanie jeszcze jednej porcji na wynos.
Co pozostaje po wyjściu z Taszka Wine&Petiscos? Rozczarowanie. Spowodowane oczywiście koniecznością opuszczenia tego miejsca. Jest pysznie, jest klimatycznie. Czuć, że na talerzu dzieją się przemyślane procesy, że przypadkowi pozostawiono niewiele, a ludzie zajmujący się tym miejscem muszą być nieco szaleni, bo żeby otwierać lokal z taką duszą na wrocławskim Rynku, potrzebna jest odrobina szaleństwa. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a właściwie wina. Stawiam, że właściciele Taszki niebawem będą mogli pić dużo wina, opijając powodzenie tego projektu. I na pewno nie zapomną przysiąść się do Waszego stolika, żeby spytać jak smakuje jedzenie, co słychać i opowiedzieć o winie, o którym wiedzą naprawdę dużo. Z kolei ja mam nadzieję, że Taszka stanowi tylko przetarcie dla innych. Dla tych, którzy boją się zaryzykować, aby otworzyć autorską kuchnię w tym mieście, boją się nie iść na kompromisy i otwierać miejsca, od których bije prawda i uczciwość. Niech Taszka będzie przykładem, a jednocześnie piękną gwiazdką na tym zbrukanym fatalną gastronomią Rynku. Bardzo mocno trzymam kciuki!
Taszka Wine&Petiscos
Rynek 53/55
Ta Ta żak to jakaś porażka. Jedzenie zdecydowanie beznadziejne!!!!. Byliśmy cała rodzina, wszyscy dostaliśmy zimne porcje a dorsz w środku był jeszcze nie rozmrożony!!!!!. Zgłosiliśmy to i nawet słowa przepraszam nie usłyszeliśmy, czyli to norma, ze tak jest. Wino ok. Tydzień temu wróciliśmy z tygodniowego pobytu w Porto i chcieliśmy przypomnieć sobie wspaniały portugalski klimat i zawiedliśmy sie. Żałuje, ze tam poszliśmy. Nigdy więcej, nie polecam