Są takie miejsca, do których wchodzisz i wiesz, że zjesz tu dobrze. Nie, to nie będzie kolejna opowieść o takim miejscu, choć trochę Wam zdradzę – będzie happy end. Restauracja Jasna działa od kilku miesięcy, ale pierwsze kilka z nich totalnie po cichu, bez rozgłosu, żeby na spokojnie wejść w rynek. Z jednej strony piękna jest lokalizacja – w kamienicy z połowy XIX wieku, z drugiej – niejako naznaczona nazwą Brajt. Czym jest Brajt, powinien wiedzieć każdy, kto czyta mój blog. Ale odstawmy to na bok, bo Jasna to kompletnie oddzielny twór, choć twór jest zbyt pejoratywnym określeniem.
Ogólnie we wspomnianej kamienicy mieści się hotel, a na jego parterze swoje miejsce znalazła właśnie Restauracja Jasna. W przeszklonej, naprawdę jasnej dobudówce do budynku. Tylko niech nie zmyli Was kwestia połączenia restauracji i hotelu. Jasna nie jest hotelową restauracja sensu stricte. Oczywiście mogą się tu posilić nocujący goście, ale przede wszystkim to miejsce, które jest otwarte na mieszkańców Wrocławia oraz turystów spoza hotelu. To miejsce, w którym za kuchnię odpowiada Tomasz Hartman. Większość wrocławian w moim wieku wie co to oznacza – jakość. Hartman wcześniej pracował m.in. w Folks czy ostatnio w Szajnochy 11, a jego flagowym projektem jest fundacja Food Think Tank, jeden z najbardziej oryginalnych projektów gastronomicznych w tym kraju. Tomasz Hartman to także Śląza z krwi i kości, z Rybnika, dla którego przywiązanie do tradycji stanowi ważny element tożsamości i przynależności do konkretnej grupy. I właśnie w Restauracji Jasna, po trzech latach na Szajnochy, postanowił stworzyć miejsce na wskroś nieprzystające do obecnych trendów. Idące dokładnie naprzeciw wszelkim modom. Jasna bazuje na sezonowych, polskich składnikach, owszem, ale niezwykle ważnym elementem są tutaj śląskie wpływy. Już za ten fakt szanuję to miejsce. Od dawna pisałem, że we Wrocławiu powstają restauracje podchodzące pod najnowsze trendy gastronomiczne, ale nikt nie chce, albo każdy się boi otworzyć taką specjalizującą się w kuchni polskiej. Takiej, do której nie będzie wstyd zabrać znajomych zza granicy. Nie będzie, zdradzę tylko delikatnie kolejny raz.
Do Jasnej dotarłem dotychczas dwukrotnie, za każdym razem trafiłem na inne menu. Wkomponowałem się aukrat w moment, kiedy karta uległa przeobrażeniu, ale to dobrze, bo tylko potwierdziło moje przewidywania. Podczas premierowej wizyty skusiłem się na krupnik (15 zł) na kurzych skrzydełkach z grzybami. Już w pierwszym momencie zetknięcia mojego nosa z aromatem gęstej zupy, dało się wyczuć cudne grzybowe, leśne nuty. Słodki Jezu, jakie to dobre, cholernie dobre. To jest krupnik ze snów – gęsty, że spokojnie można stawiać w nim łyżkę, konkretny, rozgrzewający i charakterny, a oprócz miękkich grzybów, pełen mięsa. Swoje zadanie, wprowadzając lekką paloność, spełnia chrupiąca skórka, a pokrojone drobno cząstku kurczaka dodają prawdziwości. Bo prawdziwa gospodyni nie marnuje żadnej części podczas przygotowywania obiadu. I kucharze w Jasnej stosują się do tej zasady, korzystając absolutnie z każdego elementu kurczaka.
Aha, ten krupnik to taki ramen dla hipsterów polskiej kuchni. Pożywny, esencjonalny, pełen składników i tak potwornie smaczny. Najgorzej, że po tym wszystim czekała na mnie rolada. Tradycyjna (29 zł), śląska, wołowa, z modro kapustą, a że niemały ze mnie gość, to na dokładkę dołożyłem jeszcze kluski śląskie (9 zł) w jasnym sosie. Bez dziurki, bo o dziurkach w kluskach i tej całej ideologii, że ma się w nich zmieścić sos, to na Śląsku nie słyszeli. Nie będę Was ściemniał – kiedy pierwszy kęs wylądował w moich ustach, na twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale i mała łezka w oku. Ktoś w końcu docenił tradycję, uczciwie podszedł do tematu i podał danie niby proste, ale i czasochłonne, za to do bólu uczciwe. I niezwykle złożone smakowo. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście mocno rozbita, mięciutka wołowina, a w dalszej kolejności wychodzi słoność, ale taka pochodząca od ogórka, przechodząca w kwaśność, kontrowana grubo ciachanym boczkiem i wyrazistą cebulą. To jest rolada przez duże, tfu, wielkie R. Numer popisowy, absolutne cudo śląskiej myśli kulinarnej, w dodatku zgrane z najlżejszymi kluskami śląskimi na świecie. Ja się zakochałem, na bezludną wyspę proszę zapakować mi antenę Canal+ Sport i zapas rolady z Restauracji Jasnej na rok. A najlepiej na dwa.
Minęło kilka dni, minęła także pierwotna wersja karty. Po niespełna tygodniu pojawiłem się w Jasnej raz jeszcze, zastając nowe menu. Składające się z trzech najważniejszych elementów – zup, warzyw i mięsa. Właśnie, warzywa, one grają w tej restauracji ważną rolę. Nie są jakimiś tam wege dodatkami, stanowią równoważny do mięsa element.
Na dzień dobry wybieram krem z pieczonego buraka z chrzanem (13 zł). Buraka podobno najsłodszego na ziemiach polskich, z Opolszczyzny. Rzeczywiście, krem jest słodki, ale mnie ta słodkość nie męczy, bo przełamuje ją mocny, dodany w słusznej ilości chrzan. Jak na mój gust, mogółoby go być jeszcze więcej, ale nawet w tej formie jest to świetne, kontrastowe połączenie, podkręcone dodatkowo chrupiącymi, podpieczonymi płatkami dyni. I znowu, wielkość zupy to spore wyzwanie przed daniem głównym.
Na szczęście tym razem postawiłem na coś mniejszego. Kopytka z wędzonym pstrągiem (19 zł) raz jeszcze upewniają mnie w przekonaniu o umiejętności zamykania maksimum smaku w najprosztszych daniach przez Tomasza Hartmana. Koptyka delikatne, wzorowe, ale pierwszoplanowa rolę gra pstrąg. Jedynie leko uwędzony na zimno, z charakterystyczną, ale nienarzucającą się wędzonką. Całość odpowiednio balansuje w tym wypadku cierpka, kwaskowata skórka z cytryny i lekki, gładki creme fraiche.
Jeśli miałbym jednym słowem określić Restaurację Jasna, to byłaby to prawda. Prawda bije z tego miejsca, choć na pierwszy rzut oka groteskowe wydawać się może połączenie eleganckiego w sumie wnętrza i śląskiego charakteru menu. Ale wiem jedno – Restauracja Jasna to miejsce, w którym zjecie najlepszą kuchnię, którą można zaklasyfikować do polskiej tradycji, we Wrocławiu w wydaniu restauracyjnym. Idźcie, jedzcie, rozkoszujcie się, bo to doskonały przykład wyorzystania polskiego produktu i połączenia go z ogromną wiedzą Szefa Kuchni.
Restauracja Jasna
Włodkowica 18
Z tymi kluskami to podobno jest tak, że dziurkę mają te ze śląska opolskiego, bez dziurki sa zaś z górnego. Oburzonych Slazakow odsyłam do listy produktow regionalnych, zanim poleci hejt 🙂