Co miesiąc staram się Wam zdawać relację z moich zmagań z wagą. Co miesiąc od września, kiedy to postanowiłem się zabrać za swoje zbędne kilogramy, złe nawyki, wziąć za bary ze słabostkami życia codziennego – słodyczami, piwem, smażonym, fastfoodowym jedzeniem. Rozpocząłem współpracę z Panią dietetyk Agatą Matacz, poprzestawiałem sobie w głowie kilka spraw i nieskromnie muszę przyznać, że efekty są zadowalające, choć oczywiście nie mogę osiąść na laurach, bo dotychczasowa utrata kilogramów stanowi ledwie przystanek w drodze do celu, jakim jest ustabilizowanie wagi, wdrożenie się do odżywiania z głową, a nade wszystko umiejętnego włączenia do codziennej diety posiłków jedzonych poza domem, a także okazjonalnych przyjemności, z których zrezygnować po prostu nie potrafię. Zamordyzm dietetyczny jest nie dla mnie, dlatego chylę czoła Pani Agacie, bo tak to wszystko umiejętnie poustawiała, że jest po prostu dobrze.
Od ostatniego miesiąca (101 kg) udało się zejść o kolejne dwa kilogramy, do poziomu 99 kg, co oznacza pierwszej zejście poniżej setki od około trzech lat. A każdy, kto balansuje z wagą na granicy dwóch i trzech cyferek, wie jak ważny z psychologicznego punktu widzenia, to fakt. Wejście na poziom 99 kg oznacza też, że od września udało się stracić już ponad 10 kg, bo rozpoczynałem od 109,5 kg. W tym czasie tkanka tłuszczowa zmalała 0 5,7 kg (3,2%), BMI z 33,5 na 30,9, a co najważniejsze, tempo spadku jest prawidłowe. Nigdzie nie pędzimy, stopniowo stawiamy krok po kroku, i to cieszy.
Jeśli macie podobne problemy z kilogramami jak ja, śmiało polecam kontakt ze specjalistą, choćby po to, aby porozmawiać, żeby nie opierać swojej wiedzy na informacjach od doktora Google. Ze swojej strony mam dla Was też kilka podpowiedzi – opierając się na swoich doświadczeniach, podpowiedziach Pani dietetyk, które mogą Wam pomóc w nierównej walce z wagą. Nie bójcie się, nie będą to porady z pozycji „mądrzejszego”, próbującego Was przekonać, że tego nie można mieszać z tym, tego z tamtym, a jedzenie jeszcze czego innego to w ogóle dramat.
RUCH
W moim wypadku najważniejszy podpunkt. Niby banał, ale samo liczenie kalorii niczego nie załatwi. W moim wypadku ruch jest jedną z najważniejszych składowych sukcesów podczas utraty kilogramów. Najlepiej regularny, najlepiej interwałowy, wykonany uczciwie, najchętniej w zmiennej formie co kilka dni. Ja preferuję zarówno bieżnię, jazdę na rowerze, ale i squasha. Do biegania w terenie nie jest mnie w stanie przekonać ktokolwiek. Cenię osoby, które dały się porwać biegowej modzie, bo sam nie potrafię. Co nie zmienia faktu, że włączenie wysiłku o odpowiedniej intensywności jest konieczne, ale należy pamiętać o jednym – wybierzcie sobie sport, który sprawia Wam przyjemność, bo na dłuższą metę bieganie, jeśli go nienawidzicie, będzie męczące.
NIE GŁÓDŹ SIĘ!
Pewnie, nie jedząc przez kilka dni szybko stracicie parę kilogramów. Tylko, że to proces osłabiający i wyniszczający organizm, pierwszy krok do efektu jo-jo. Dieta nie polega na zabraniu organizmowi wszystkich niezbędnych do rozwoju elementów, a na dostarczaniu ich w odpowiednich proporcjach.
WODA
Woda po pierwsze wypłukuje toksyny z naszego organizmu, a także wypełnia żołądek, dając uczucie sytości, dzięki czemu trochę odciąga nas od podjadania tych wszystkich zdradliwych, malutkich przekąsek. Ja już od dawna wypijam przynajmniej dwulitrową butelkę w ciągu dnia, a zdarza się, że i dwie.
NIE REZYGNUJ ZE WSZYSTKIEGO
Ważny jest aspekt psychologiczny i nasze podejście do kwestii diety. Jeśli ruszymy z kopyta, gwałtownie odstawimy wszystko to, co do tej pory stanowiło część naszego życia – słodycze czy alkohol, mamy szansę wytrzymać przez kilka dni, ale później dopadnie nas słabość i którejś nocy powędrujemy z zamkniętymi oczami do szafki w celu spożycia tabliczki czekolady. To już lepiej z pełną świadomością zjeść dwie kostki w ciągu dnia, albo w weekend napić się piwa, żeby nie zwariować. Jestem osobą nieznoszącą zakazów i tego typu obostrzenia działają na mnie fatalnie. Natomiast świadomość, że przynajmniej raz na jakiś czas będę mógł się skusić na coś „niedozwolonego”, wpływa kojąco na psychikę. Każde dodatkowe zakazy powodują, że o diecie nie myślimy jako o czymś, co ma nam pomóc, a jako o przykrym obowiązku.
JEDZ REGULARNIE
Nie zjem kolacji, albo śniadania, a może odpuszczę sobie obiad. To najczęstsze błędy, popełniane przez osoby znajdujące się na diecie. Rezygnacja z jednego posiłku w ciągu dnia nie przynosi żadnego efektu. Mało tego, wprowadza niepotrzebny zamęt i sprawia, że nasz organizm czuje się skołowany. Organizm, który przez jakiś czas nie otrzymuje energii w postaci pożywienia, adaptuje się do tego stanu i zaczyna spalać mniej kalorii. W związku z tym traci mniej energii na podtrzymanie podstawowych funkcji życiowych, a metabolizm ulega spowolnieniu. W moim wypadku, w ciągu dnia przyjmuję pięć posiłków – pierwszy o 8.00, ostatni w okolicach 22.
ODRZUĆ NA BOK ŻYWIENIOWE MITY
Mój ulubiony mit – nie jedz po 18! A co w wypadku, jeśli idziesz spać o 1-2 w nocy, jak ja? 7-8 godzin bez jedzenia nie jest najlepszym pomysłem i sygnałem wysyłanym organizmowi. Owszem, metabolizm spowalnia wieczorem, ale najważniejsze jest, aby ostatni posiłek spożyć trzy, maksymalnie cztery godziny przez pójściem spać. Ogólnie tego typu bzdur jest sporo – konieczność jedzenia produktów FIT, unikanie tłuszczu, i jeszcze kilka innych. Stąd moja prośba – słuchajmy specjalistów, nie internetowych speców od wszystkiego, a nade wszystko zachowujmy zdrowy rozsądek.
To moje zasady, których staram się trzymać. Co ważne, z pozytywnymi efektami. Jeśli macie swoje sposoby na skuteczną dietę, dajcie znać.
Polecam dietę niskowęglowodanową