Ostatnimi czasu sporo eksperymentuję w domowej kuchni. Traktuję to jako swego rodzaju formę treningu, poznawania nowych smaków, a przy tym także technik, co może mi się później przydać podczas oceniania jedzenia w restauracjach. Obecnie przerabiam całą kuchnię azjatycką – tajska i indyjska poszły na pierwszy ogień, teraz przyszła kolej na chińską i koreańską, dlatego ucieszyłem się, kiedy odezwali się do mnie właściciele koreańskiego sklepu SHIN FOOD, mającego swoją siedzibę na Biskupiej, tuż przy Oławskiej, z propozycją podesłania kilku produktów do testów oraz książki z przepisami.
Sam sklep znałem wcześniej – zaopatruję się w nim m.in. w makarony, pasty i tofu, kiedy jestem zmuszony zrobić coś wege dla mojej niejedzącej mięsa siostry. Wybór jest spory, bo SHIN FOOD to nie tylko sklep stacjonarny, ale i hurtownia zaopatrująca restauracje. Sporo ciekawych przypraw, wybór ryżu, mrożonek, owoców morza i gotowych dań. Osobiście postanowiłem przygotować na rodzinny obiad trzy dania niejako symbole, mocno kojarzące się z koreańską kuchnią – koreańskie sushi kimbap, wołowe bulgogi oraz streetfoodowe tteokbokki. Traf chciał, że w międzyczasie, akurat przed weekendem, wpadłem do Yemsetu. Zacząłem wypytywać właściciela, w jaki sposób przygotowują swoje świetne kimchi, na co Andrzej sprezentował mi słoiczek fermentującej już jakiś czas kapusty. Tym sposobem, razem z przywiezionymi wcześniej składnikami, miałem już komplet produktów, aby stworzyć koreańską ucztę we własnym mieszkaniu.
Na dzień dobry poszło sushi kimbap. Koreańskie sushi, takie stwierdzenie zazwyczaj pada przy nazwie kimbap, ale to spore pójście na skróty. Podobny jest kształt oraz spory udział ryżu, choć sam jego rodzaj nie jest najważniejszy przy koreańskiej wersji rolek. Ja jednak użyłem tego specjalistycznego, wiedząc, że ten najlepiej się klei. W ogóle z kręceniem rolek to śmieszna sprawa. Pamiętam przed kilku laty szał na sushi, jaki wybuchł w polskich domach. Wszyscy kręcili swoje sushi, zapraszali znajomych, europeizowali to danie na potęgę. Jakoś nie załapałem się do tego peletonu, za to teraz miałem okazję pierwszy raz sprawdzić się z tego typu potrawą. Obawy były spore, bo na pierwszy rzut oka samo przygotowanie kilku rolek urasta do miana sporego wyzwania. Nie można jednak zapomnieć, że sushi lub kimbap to dania niespecjalnie skomplikowane, raz traktowane jedynie jako dodatek, czasami jako danie główne, ale bez specjalnej filozofii, którą starano się przez długi czas dopisać w Polsce.
Faktycznie, wielkich problemów nie było. Ryż przygotowałem w podobny sposób jak do sushi – do garnka trafiły dwie szklanki ryżu, niespełna trzy wody, a całość spędziła w garnku od momentu zagotowania najpierw 12 minut na niewielkim ogniu, a potem kolejnych 15 już pod babciną pierzynką. Śmiało możecie korzystać, a po ugotowaniu zaprawić mieszanką octu ryżowego, cukru i soli oraz oleju sezamowego. Książkowy przepis na kimbap składał się z marynowanej rzodkwi oshinoko, paluszków krabowych, łopianu, mięsa wołowego i szpinaku. Zrobiłem zarówno tę wersję, jak i pobawiłem się z innymi składnikami, bo przygotowywanie sushi czy kimbap to właśnie zabawa smakami. Podstawowa różnica pomiędzy sushi a kimbap polega na tym, że w tym pierwszym na pierwszy plan wysuwa się ryba i owoce morza. Kimbap z kolei składa się niejako z tego, co akurat uda się Wam dorwać, w dużej mierze sezonowe warzywa. Kombinowałem jeszcze m.in. z ogórkiem, marchewką czy rzepą, a prawdziwą furorę pośród gości zrobiło kimchi kimbap. Wersja cudownie zbalansowana, orzeźwiająca, kwaśna, a zarazem ostra.
Kimchi to w ogóle osobna historia. W kuchni koreańskiej tę kapustę można podawać właściwie do wszystkiego – do zup, jako przystawkę, składnik kimbap czy dodatek do dania głównego. Jeśli nie potraficie wytłumaczyć komuś czym jest tajemnicze umami, dajcie mu skosztować właśnie kimchi. To przykład doskonały, połączenie wszystkich smaków w idealnych proporcjach.
Szybką, niewymagającą zbyt wielkich kulinarnych talentów opcją są tteokbokki. Znane także jako teokbokki, ddeokbokki, topokki, i dukboki, to numer jeden jeśli chodzi o streetfood w Korei. Jest to przekąska, której głównym składnikiem są miękkie, może nawet nieco gumiaste kluski z makaronu ryżowego, dostępne w sklepie w formie mrożonki, podawane z tradycyjną ostrą pastą chili gochujang oraz ciastem rybnym odeng. Przygotowanie całego dania jest banalne, wystarczy nam jedna głęboka patelnia, bulion lub woda, wspomniana pasta, ciasto rybne i sam makaron oraz do dekoracji dymka i sezam. Gotowanie trwa około 15 minut, do momentu, kiedy kluski staną się miękkie, a sos odpowiednio zgęstnieje. Efekt końcowy zadowoli zwłaszcza miłośników ostrości, ponieważ pasta nie bierze jeńców i mocno pali.
Na koniec zdecydowałem się na potrawę, którą z kuchni koreańskiej znam najlepiej. Bulgogi próbowałem m.in. w ołtaszyńskiej restauracji Kokoya, a teraz postanowiłem zmierzyć się z wołową wersją osobiście. I wiecie co – wyszło petarda, ale podszedłem do tematu na maksa poważnie.
Do bulgogi wybrałem rostbef, który najpierw delikatnie podmroziłem, żeby móc łatwiej pokroić na cieniutkie plasterki, które następnie marynowałem przez niemal 40 godzin w marynacie z sosu sojowego, oleju sezamowego, syropu śliwkowego, cukru, czosnku, pieprzu oraz z sezamem, marchewką i cebulą. Drugim ważnym elementem po marynowaniu jest porządna patelnia grillowa lub grill. Rozgrzane do czerwoności, aby mięso nie puściło soków, szybko się ścięło, warzywa lekko zeszkliły. 2-3 minuty na ogniu i na talerz. Można podawać z makaronem, można ryżem, ale nam najlepiej smakowało po prostu ze sporą ilością kimchi. Połączenie lekko słodkiej, delikatnie słonej i soczystej wołowiny z ostrością kapusty, to, uwierzcie mi, coś genialnego. Zajadaliśmy aż się nam uszy trzęsły i jeszcze przed ostatnim kęsem zapadła decyzja, że za tydzień jemy to samo.
Moje pierwsze próby z koreańską kuchnią wypadły nad wyraz pozytywnie. Zarówno kimbap, jak i bulgogi potrzebują poświęcenia im trochę czasu, ale efekty są zachwycające. Fajne jest to, że w SHIN FOOD możecie kupić zarówno gotowe składniki, jak sosy do bulgogi, kluski tteokbokki czy kimchi, ale i poszczególne produkty, aby samemu przygotować wszystko od A do Z. Którą drogę wybierzecie zależy już tylko od Was, Waszego zaangażowania oraz ilości posiadanego wolnego czasu.
Cieszy mnie także fakt, że pokazaliśmy nowe smaki naszemu Kazikowi, a to dzięki zastosowaniu jednego prostego zabiegu. Otóż kupiliśmy młodemu jego własne, dostosowane do manualnych zdolności dziecka pałeczki z postacią pandy, które sam sobie wybrał. Dzięki temu zajadał zarówno kimbap i bulgogi, a swojej pandy chce teraz używać nawet do porannych płatków z mlekiem.
No i na koniec, coś dla czytelników bloga – każdy z Was przez najbliższe trzy miesiące (do końca czerwca 2017) może skorzystać z 5% rabatu na zakupy dokonywane w sklepie stacjonarnym SHIN FOOD na ulicy Biskupiej 2. Przy opłacaniu rachunku wystarczy podać hasło Wrocławskie Podróże Kulinarne.
SHIN FOOD
ul. Biskupia 2
To dopiero odwaga i kreatywność ugotować coś typowo koreańskiego. Fajnie, że znalazłeś sklepy, w których możesz się zaopatrzyć.
Powodzenia w tworzeniu! 😉
skusiles mnie; ) musze się tam wybrać
Uwielbiam koreańską kuchnię, więc muszę wybrać się do tego sklepu po składniki.