Podejmujesz decyzję o rozpoczęciu diety, stawiasz sobie cele, podporządkowujesz część codziennego życia pod jedzeniowy rygor, zapisujesz się na siłownię, wreszcie zaczynasz widzieć efekty. Pierwszy kilogram w dół, później pięć, dziesięć, i… dupa. Waga nagle za cholerę nie chce wskazywać mniejszych wartości, a Twoje samozaparcie zaczyna słabnąć. Każdy, kto przerabiał temat diety więcej niż raz w życiu, wie, że tego typu kolejność wydarzeń to norma.
Obecnie przerabiam właśnie taki mały kryzys. W sumie, od początku współpracy z Panią dietetyk Agatą Matacz, udało mi się stracić 12 kg ze swojej pierwotnej, wrześniowej wagi, ale od około dwóch miesięcy pojawiają się same przeciwności losu, niepozwalające na gubienie kolejnych procent tłuszczyku. W moim wypadku, osoby działającej w gastronomii, są to pewne rzeczy niezależne ode mnie, których nie mogę zaplanować. A to nagłe wyjście na spotkanie przy kolacji i piwie, a to Restaurant Week i tasting menu festiwalowego, a to święta, a to chwila słabości i jakaś mocniej zakrapiana impreza, a to w końcu chęć zrobienia relacji z piwnego festiwalu Beer Geek Madness. Dlatego warto usystematyzować sobie pewne sprawy związane z dietą i zdać sprawę z tego co robić, aby kryzysowi zaradzić.
Nie rezygnuj ze wszystkiego
Przed rozpoczęciem diety miałem tylko jedną uwagę – nie mogę odmawiać sobie wszystkiego. Piwa raz na jakiś czas, imprezy, czy jakiegoś cukierka, po prostu nie potrafiłbym, bo rozgoryczenie spowodowane zbyt długim detoxem od tych produktów, mogłoby doprowadzić jedynie do efektu jojo. Zalecam Wam to samo – nie dajcie się zwariować, nie rezygnujcie radykalnie, za jednym zamachem ze wszystkiego, co stanowiło do tej pory część Waszego życia, bo musicie uświadomić sobie jedno – na drakońskiej diecie nie wytrzymacie przez całe życie, dieta kiedyś się skończy, a celem powinno być ustanowienie nowych, poprawnych nawyków, których częścią są też te małe grzeszki.
Unikaj monotonii
Jajecznica na śniadanie w poniedziałek, wtorek, środę i czwartek, a piątek i weekend hummus, potem od nowa, a na obiad najlepiej cały czas indyk na parze, ewentualnie jakaś ryba, oczywiście to pierwsze rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. Gdyby tak miała wyglądać moja dieta, poddałbym się już na początku. Nie dla mnie takie numery. Dlatego cenię sobie moją Panią dietetyk za przygotowywanie różnorodnej, dostosowanej do moich upodobań diety. Mam też tę przewagę nad większością odchudzających się osób, że mój jeden, przynajmniej jeden posiłek w czasie doby, mogę spożyć w restauracji.
Ćwicz!
Sorry, tego nie da się uniknąć. Ruch, przynajmniej w moim wypadku, wydaje się być nawet ważniejszy od samej diety. Każda aktywność fizyczna pobudza organizm do pracy, a i sami czujemy się lepiej, kiedy po wysiłku następuje wzmożone wydzielanie hormonów szczęścia. Nie musicie narzucać na siebie chorego reżimu treningowego z trenerem personalnym, codziennego biegania po 10 kilometrów czy przerzucania ton ciężarów. Niech to będzie regularny ruch, nawet zwykły spacer, przejażdżka rowerem, ale dostarczmy do organizmu ten bodziec pobudzający metabolizm.
Nie kupuj słodyczy
Słodycze są elementem niszczącym moje wszelkie plany odchudzania od dobrych kilku lat. Uzależnienie od cukru jest straszną przypadłością, jakiej nie życzę nikomu, dlatego najlepszym wyjściem jest nie wrzucać ich do koszyka podczas zakupów. Na wszelki wypadek, żeby nie kusiły.
Wyznacz nowy plan
Jeśli na początku narzuciłeś sobie zbyt rygorystyczny, przekraczający Twoje możliwości plan, zmodyfikuj go. Na to zawsze jest czas. Lepiej tracić 1 kg na miesiąc przez rok, niż 3 kg przez trzy miesiące, a później zatrzymać się na dwa lata.
Wyluzuj
Zrób wszystko, aby nie myśleć ciągle o diecie, nie traktować jej jako jedynego tematu rozmów ze znajomymi. Niech będzie ważna, niech będzie obecna, ale na uboczu, gdzieś tam z tyłu głowy. Nie traktuj swojej diety w kategoriach kary, w końcu ma pomóc w dojściu do konkretnego celu. Przyda się dużo pozytywnego myślenia oraz wyeliminowanie stresu, który nie jest pomocny w żadnej sytuacji.
Namów żonę, męża, szwagra lub siostrę
Nie wiem jak na Was, ale na mnie świetnie wpływa rywalizacja, ewentualnie świadomość, że nie tylko ja muszę zmierzyć się z utratą kilogramów. Wspólna dieta z kimś z najbliższego otoczenia, to także zmniejszenie ryzyka podjadania od tych osób, więc warto zachęcić kogoś do wspólnej diety.
Wpis trafia w punkt, ale ten „tasting”… No ja cię proszę. Przecież można swojsko i z dokładnie tym samym znaczeniem.
Trochę tak, trochę nie:) To z przyzwyczajenia, taki trochę korporacyjny slang zaczęrpnięty od organizatorów RW:)
Dzięki Panu sama podreptałam do Pani dietetyk Agat Matacz, kiedy okazało się, że zatrzymałam się na ostatnim przystanku przed cukrzycą i była to absolutnie najlepsza decyzja w moim życiu,więc naprawdę bardzo dziękuję za „dietetyczną” serię wpisów. Inaczej bym do Pani Agata nie trafiła! A współpracę z Panią dietetyk sobie cenię niezwykle,bo w 6 tygodni ubyło mi już 6,5 kg (czego nie udało mi się osiągnąć przez 3 miesiące zarzynania się na siłowni). Do mnie jednak punkt „nie rezygnuj ze wszystkiego” nie trafia,bo z moją słabą wolą nie skończyłoby się na jednym cukierku,więc wolę losu nie kusić i odpuszczam w 100% to,co niegdyś było smakiem mojego życia. Ale przyznać muszę,że po dwóch tygodniach to moje zapotrzebowanie na te „smaczki” zniknęło,prawdopodobnie tez za sprawą pyszności, które pojawiły się w moim jadłospisie dzięki Pani Agacie. I o ile wytrwanie w całkowitej abstynencji od tego, co zawsze lubiłam, było dla mnie czystą abstrakcją przed dietą, o tyle teraz, w 8 tygodniu diety, życie bez słodyczy,białego pieczywa czy majonezu jest nadal satysfakcjonujące 🙂
Nooo, serce rośnie:) Bardzo fajnie, trzymaj się mocno!
I jak tam Twoje postępy w odchudzaniu, Piotrze? 🙂
Czy Twoja dieta obejmuje też uprawianie sportu czy jakiegokolwiek wysiłku fizycznego? Bo z któregoś artykułu wynika, że grasz/grałeś w kosza 🙂
Drogie panie odchudzanie proponuje zaczac od motywacji, jak chcecie cos na motywacje, poszukajcie sobie w goglu; odchudzanie przed i po by sasetka