Byłem przekonany, że wrocławski rynek gastronomiczny doszedł do ważnego momentu, w którym przestają otwierać się lokale próbujące wciskać kit swoim potencjalnym gościom. Niestety, obserwując z dużą uwagą tę branżę, stwierdzam, że w dalszym ciągu przyciąga ona pewien – na szczęście już niewielki – odsetek osób kompletnie nieprzygotowanych, przypadkowych czy też naiwnych, oczekujących wielkich zysków niewielkim nakładem. Jedną z najnowszych tego typu działalności jest malutki bar na Kotlarskiej – Naleśniki babci.
Pomijając już samą nazwę, ogólna koncepcja wydaje się jeszcze mieć jakiś sens. Kotlarska jest miejscem, gdzie studenci – zakładam, że do nich głównie skierowana jest oferta – przechadzają się stadami, idąc w kierunku Uniwersytetu. Tutaj wszystko gra, podobnie w menu, cenowo dostosowanym pod klienta z niespecjalnie zasobnym portfelem, czyli w dużej mierze studenta właśnie. Ceny małych naleśników wahają się od 6 do 10 zł, dużych od 10 do 16, natomiast zupę można zjeść za 5 zł. Może to nie półka Misia, ale w okolicach Rynku ciężko byłoby znaleźć coś tańszego. Tyle, że przy każdej gastronomii z takimi cenami zapala mi się lampka – skąd taka cena.
Na tym jednak pozytywy się kończą. Trafiłem do Naleśników babci dwukrotnie i dwukrotnie po wejściu odbiłem się od ściany ludzi uzależnionych od telefonów. Wchodzę, mówię dzień dobry, ale przez dłuższą chwilę nie pada żadna odpowiedź. Kucharz (?), pomoc i pani kelnerka solidarnie scrollują swoje fejsbuki, jakby nie zauważając, że ktokolwiek wszedł. Kiedy już podnoszą głowę, a ja składam zamówienie, z oczu przyjmującej je pani na spokojnie mógłbym wyczytać – naprawdę chce pan tu jeść? Entuzjazm na poziomie zero, podejście do gościa minus jeden.
Jeśli zadaliście sobie w tym momencie pytanie – gościu, to po co tam jadłeś, w pełni zrozumiem. Sam nie kumam po co w to brnąłem, ale trudno. Może jednak czasami głowa podpowiada mi, że powinienem Was ostrzec przed takimi miejscami. No, chyba, że poznaliście się na Naleśnikach babci już wcześniej, bo w trakcie moich wizyt do środka nie weszła ani jedna osoba.
Barszcz ukraiński (5 zł), będący teoretycznie naturalną koleją rzeczy, kiedy obsługę w 100% tworzą przybysze zza wschodniej granicy właśnie. Jeśli ich babcia przygotowywała taki barszcz, to cholera, świadczy chyba o jednym – babcia nie potrafiła gotować. Rozwodniony wywar buraczany z kilkoma ziarenkami czerwonej fasoli z puszki oraz, uwaga, kiełkami. Każdy Ukrainiec nam powie, że nie ma jednego kanonicznego przepisu na barszcz, oczywiście. Ale jest jedna podstawowa zasada przy jego przygotowywaniu – musi być bogaty w składniki. Ten nie jest. Wspomniane wcześniej kiełki pojawiają się przy każdej okazji, podobnie jak sos balsamiczny.
Naleśnik ratatouille (10 zł), podany na desce przykrytej papierem śniadaniowym, z nieodłącznymi kiełkami, balsamico, w przedziwnej, fikuśnej formie bez zawijania. Samo ciasto minimalnie zbyt gumiaste, a to pewnie dlatego, że usmażone wcześniej, a sam farsz okazuje się kompozycją, którą na spokojnie mógłby przygotować mój trzyletni syn w swojej drewnianej kuchni. Wyciągnięte z bemaru cukinia, pomidor i bakłażan, to mieszanka tak neutralna w smaku, że gdyby położono przede mną ugotowaną kartkę papieru, to smakowałaby lepiej. W przypadku ormiańskiego lawaszu z kurczakiem (12 zł) obok kiełków pojawia się jeszcze listek bazylii. Skąd w ogóle pomysł na lawasz w takim miejscu, doprawdy nie wiem. W dodatku twardy, suchy, podany w towarzystwie mieszanki kurczaka, cebuli i pomidorów z puszki. W tym wypadku poziom trudności rośnie z trzylatka do pierwszej klasy podstawówki. Niestety, danie w całości sobie odpuściłem, bo stopień twardości mięsa przypominał kamień. Zero przypraw, twardy kurczak, kwaśne pomidory, za dużo tego. Nie bawiłem się nawet w oddawanie, bo cała obsługa, jakby świadoma podawanego shitu, zmyła się na zaplecze.
Nie wiem czy ktoś tu przychodzi, nie wiem czy komuś smakuje. Jeśli tak, musi mieć naprawdę niewielkie wymagania względem smaku. W Naleśnikach babci pojęcie smaku nie funkcjonuje, podobnie jak obsługa. Nie wiem kto wpadł na pomysł, aby otworzyć taki lokal, ale proszę – nie róbcie nam już tego i nie ośmieszajcie wrocławskiej gastronomii, bo samoistnie nasuwają się skojarzenia do szalonych lat 90., kiedy to nieświadomemu klientowi można było wcisnąć wszystko. I doprawdy, nie ma znaczenia fakt, że macie niskie ceny.
Naleśniki babci
Kotlarska 29/1 a