W styczniu popełniłem tekst, w którym przewidywałem co też wydarzy się w roku 2017 we wrocławskiej gastronomii. Kiedy ostatnio sięgnąłem do niego, żeby sobie przypomnieć wróżenie z fusów, okazało się, że całkiem sporo, a jednym z przewidywań było:
Ryby i owoce morza
Pierwsze oznaki tego, że ryby wracają do łask mieliśmy już w 2016 roku, kiedy to powstały m.in. Gorące Piece, Pan Fisz, ale i miejsca z owocami morza – HINT i Shrimp House. Obstawiam, że to dopiero początek, a rybnych miejsc otworzy się we Wrocławiu jeszcze kilka.
No więc tak – Rumbar, za chwilę drugi Shrimp House Seafood Bar&Market, a od końca października także Wyłowione na Ruskiej. Co się zaczęło dziać w temacie. W głosowaniu na Facebooku wybraliście to ostatnie miejsce na miejsce moich odwiedzin, więc nie pozostało mi nic innego, jak czym prędzej zebrać się w sobie i wyruszyć posmakować tamtejszej ryby.
Pierwszy plus należy się na pewno za spójny klimat lokalu, utrzymany w tematyce morskiej. Na ścianach znalazło się miejsce na pagaje i fotki z plaży, marynistyczna kolorystka dominuje wewnątrz, a nawet menu zostało wplecione w całość. Pierdółką, ale cholernie miłą i rzadko spotykaną, są mokre chusteczki, znajdujące się na stolikach, brawo.
Jeszcze jedna pochwała, zanim poznęcam się trochę nad jedzeniem. Uśmiech, kontakt, brak narzucania się, a więc wszystko to, czego potrzebuję od osób odpowiadających za pierwsze zetknięcie z gościem. Pierwsze uderzenie przychodzi stosunkowo szybko, bo po około pięciu minutach. Chowder (16 zł) to wywodząca się z kuchni anglosaskiej zupa z owocami morza. Tej w Wyłowione brakuje podstawy w postaci soli, którą na szczęście szybko uzupełniamy, dzięki czemu wywar w miseczce smakuje lepiej. Jak na chowder, zupa nie jest specjalnie gęsta, za to treściwa, zabielona, z dużą ilością łososia, dorsza, krewetek, ale i ziemniaków. W pamięci przywołuje mi to wspomnienie z eskapad na Wyspy Brytyjskie, gdzie ta pozycja pojawia się w wielu barach i pubach. Pietruszka podbija smak, wkład do chowderu syci wystarczająco, a jego dość tłusta podbudowa ustawia go w kolejce zup sprawdzających się w momencie występowania syndromu dnia poprzedniego.
Smażone kalmary (15 zł) oraz kilka zaplątanych ośmiorniczek to klasyka hiszpańskich tapas i specjał przystawkowy niemalże każdego śródziemnomorskiego kraju. Lekka, puszysta panierka i same kalmary usmażone na poziomie pomiędzy wymaganą miękkością a gumowatą strukturą. Należy sobie zdawać sprawę, że to prosty starter od którego nie możemy wymagać przysłowiowego urywania tyłka, bo tutaj nie ma nic urywać, a jedynie zająć nas przed daniem głównym, dając przyjemność z chrupania. Jeśli rybna knajpka, nie mogło zabraknąć fish&chips. W wypadku Wyłowione nie ma tu mowy o standardach w rodzaju dorsza, a główną rolę odgrywa makrela. Smażona w całości makrela, podana z frytkami i salsą pomidorową. Mniejsza, aczkolwiek w pełni wystarczająca wersja to koszt 22 zł. Sama ryba spędziła we fryturze kilka sekund za długo, ale siłą makreli jest jej konkretny smak, wychodzący tu przy okazji każdego skubnięcia. Ciekawa, a zarazem prosta salsa pomidorowa daje chwilę oddechu po zjedzeniu kolejnej panierki.
Wyłowione traktuję trochę na zasadzie nadmorskiego baru rybnego – głupio nie zajrzeć przechodząc obok, bo ryba czy owoce morza w panierce to dobry pomysł raz na jakiś czas. Znalazłem pewne niedociągnięcia, natomiast wydaje mi się, że Wyłowione może trochę odczarować ten ciemny zaułek ulicy Ruskiej, do którego większość ludzi woli się nie zapędzać. Czego sobie, Wam i Wyłowione życzę, bo skoro udało się rozruszać ulicę Włodkowica, dlaczego miałoby się nie udać z Ruską.
Wyłowione
Ruska 47/48
„pewne niedociągnięcia” – na przykład mikroskopijne porcje i frytki z mrożonki. za te pieniadze zdecydowanie nie
Ta makrela jest mikroskopijna?
Dopiero tam dotarłem i bardzo mi smakowało. Od czasu recenzji chyba się trochę pozmieniało. Frytki są zupełnie inne (lepsze), w menu były raki, bo chyba sezon teraz. Ja jadłem spaghetti z owocami morza (m. in krewetka argentyńska i szczypce kraba). Jak będziesz w okolicy to polecam wstąpić ponownie 🙂
P.S. To, co w recenzji opisujesz jako „kilka zaplątanych ośmiorniczek”, to tak na prawdę macki kalmarów, które też się jada 😉