Pewnie zdążyliście zauważyć, że w miarę rozwoju bloga, coraz większą wagę przywiązuję do jakości produktów spożywanych każdego dnia. Nie oznacza to oczywiście, że odmawiam sobie wszystkiego, bo przegięcie w każdą ze stron nie należy do zdrowych sytuacji, a ja staram się nigdy nie przeginać. W świecie zdominowanym przez bylejakość, produkt masowy, produkowany przy użyciu przyśpieszaczy i ulepszaczy, ważnym jest jednak, aby dbać o to, co jemy, jak jemy i skąd czerpiemy składniki do naszych codziennych posiłków. Widzę sam po sobie, że właściwie na dobre odstawiłem jedzenie w sieciówkach, omijam w stu procentach przetworzone twory żywnościopodobne, a kiedy decyduję się na nabiał, mięso czy warzywa, podejmuję świadome decyzje o zakupie w miejscach, w których ceny niekoniecznie kierują się w stronę tych marketowych, ale zapewniają odpowiedni poziom produktu. Czasami znajomi i rodzina mówią, że lekko zwariowałem na tym punkcie – może tak, ale to jeden z największych plusów mojej działalności kulinarnej w ostatnich latach. Każdego miesiąca spotykam ludzi świadomych, Szefów Kuchni czy hodowców i producentów. Żadna lektura nie daje tyle, ile kilkuminutowa dyskusja z nimi na temat procesów rządzących obecną gastronomią oraz przemysłem kulinarnym.
Po części nie dziwię się osobom, które nie dbają o jakość spożywanych produktów. I nie, nie chodzi mi o cenę, bo w cenie jakiegoś dramatycznego zestawu w McDonald’s, można kupić świetne pieczywo, kawałek wołowiny i jakieś warzywa, tworząc samemu o wiele lepszy, domowy fast food. Przeciętny Kowalski jest zarzucany tonami informacji na temat kurczaków za 4.99 zł, dziecięcych serków nafaszerowancyh syropem glukozowo-fruktozowym czy chrupiącym pieczywem z głębokiej mrożonki. Nikt tych ludzi nie edukuje, nikt im nie tłumaczy co jest właściwe, sami też nie mają czasu na edukację. A szkoda, bo do gry wchodzi kwestia naszego zdrowia, a w dłuższej perspektywie także życia. Tak naprawdę o efektach napychania całego narodu antybiotykowym drobiem dowiemy się za 2-3 dekady. Tyle, że wtedy na refleksję może być już za późno.
Na co dzień dokonuję zakupów w zaufanych warzywniakach, jeśli potrzebuję większych ilości na przetwory, wyruszam na TARGPIAST. Olej pozyskuję do znajomego, który sam bawi się w tłoczenie, masło i jajka od zaprzyjaźnionej Pani ze wsi, a w sprawach mięsa i ryb najczęściej dopytuję Szefów Kuchni, którzy najlepiej znają się na konkretnym produkcie. Od dłuższego czasu korzystam także z portali/sklepów, oferujących możliwość składania zamówień wybranych przez siebie, wyselekcjonowanych produktów. Jedną z takich platform jest sklep Świeże Na Talerze, który oprócz dostawy pod same drzwi – co jest wielkim atutem – dysponuje całą gamą niebanalnych towarów lokalnych. Głównie lokalnych, bo Świeże Na Talerze to sklep o wrocławskich korzeniach, a że lubię wspierać miejscowe inicjatywy, kiedy odezwał się do mnie Piotr Skoruch, właściciel ŚnT, z wielką chęcią podjąłem się współpracy, testując oczywiście wcześniej ich działalność.
Zdecydowałem się na opisanie Wam jednego dnia, spędzonego na zabawie z produktami pochodzącymi z oferty Świeże Na Talerze. Śniadanie, obiad i kolacja. Bez deseru, bo nie dałbym rady go zmieścić, ale za to z dość klasycznymi potrawami, serwowanymi często w polskich domach, ale z akcentem wyraźnie położonym na jakość poszczególnych produktów.
O co w tym wszystkim chodzi? Świeże Na Talerze zrzesza lokalnych dolnośląskich, ich produkty znajdują się w internetowym sklepie, a my mamy możliwość składania zamówień online do środy, aby odebrać paczki spod własnych drzwi w czwartek lub piątek tego samego tygodnia. Atutem jest już wspomniana dostawa do rąk własnych, wielką zaletą dostępność oraz poziom prezentowany przez poszczególnych dostawców, a także świeżość oferowanych przez nich pozycji, trafiających do klienta zazwyczaj jeszcze tego samego dnia, co dostawa do magazynu.
Moje zamówienie obejmowało zarówno pieczywo, jak i nabiał, wędliny, różnorodne sery, a także mięso – kurczaka i wołowinę. Od razu wpadłem na pomysł, aby odczarować choćby polskiego kurczaka, zabawić się w siekanie tatara czy wyprawić klasyczne śniadanie w towarzystwie rodziny.
Wielbię śniadania na luzie, kiedy można usiąść razem z żoną, dzieciakami, sąsiadami i po prostu cieszyć się chwilą oraz dobrym jedzeniem. Z akcentem na dobre! Spośród zamówionych ostatnio opcji spore wrażenie wywarła na nas m.in. sonata bruschetta z Wańczykówki, a więc twarogowy serek dojrzewający, otoczony w suszonych pomidorach. Niezwykle kremowy, doskonale współgrający z niezastąpionym okrągłym chlebem żytnim od Krajewskich z Nadodrza. Moje uznanie zdobywa Krowa w popiele, łomnicki ser długodojrzewający, wytwarzany z niepasteryzowanego krowiego mleka – twardy, wyrazisty i lekko dymny. Sąsiadka zajada się cytrusowym hummusem, a moją żona nie może oderwać się od ostrzeszowskiego pasztetu zapiekanego od Jarosława Nowickiego, docenianego choćby w przewodniku Gault&Millau. Cieszy smak kolejnych rzeczy, cieszy wysoki poziom, a także smak, pamiętany jeszcze z dziecięcych lat, kiedy to babcia na wsi „produkowała” podobne specjały. Ciężko znaleźć tu słabsze punkty, a nawet kozi ser łomnicki, pomimo mojej antypatii do kozich produktów, jest łagodny i zdecydowanie akceptowalny. Prawda jest taka, że mając w maselniczce ręcznie pakowaną osełkę z Międzyborza, można jeść sam chleb z masłem. Niepowtarzalny, gładki i intensywny smak świeżości. Jedynym problemem po wyłożeniu tych wszystkich specjałów na stół z rana jest fakt, że ciężko odmówić sobie kolejnych eksperymentów. A, to jeszcze kawałek szyneczki, na dokładkę nieco kilka plasterków kiełbasy żywieckiej, którą zachwycił się nasz młodszy syn, i na koniec bułka od Krajewskich. Pysznie było, kilka produktów udało się odkryć i zamawiamy już na następny tydzień.
Na obiad zdecydowałem się odczarować mit złego kurczaka. Złego, bo okrytego sławą mięsa najmocniej „szprycowanego”. Zamówiłem pierwszy raz ważącą ok. 1 kg połówkę kury z Limeko i po fakcie już wiem, że nie mogę żałować, pomimo ceny, która kilka razy przekracza te obowiązujące w dyskontach. Skąd wyższa cena i przekonanie o lepszej jakości? Przede wszystkim okres hodowli trwa dwukrotnie dłużej, zwierzęta mają więcej miejsca w kurniku oraz są karmione w 100% ekologiczną paszą. Korzystając z przepisu Tomka z blogu Magiczny Składnik, upiekłem połówkę w sposób, jaki pochwaliłaby na pewno moja babcia.
Kurczaka natarłem mieszanką wspomnianego wcześniej masła, kurkumy, wędzonej papryki, soli, pieprzu, cynamonu i kolendry i piekłem w termoobiegu przez godzinę w temperaturze 190 stopni, podlewając co jakiś czas, by skórka zachowała swoją strukturę, a jednocześnie smacznie się przypiekła. Ciekawym sposobem jest umieszczenie pod kratką, na której piecze się kurczak, pokrojonych w kostkę ziemniaków. Ja wybrałem czerwoną odmianę EKO, pokroiłem w kostkę i piekłem razem z kurczakiem, pozwalając skapywać tłuszczowi z mięsa wprost na nie. Efekt jest powalający, ponieważ uzyskujemy chrupiące ziemniaki, a także niezwykle soczystego kurczaka, którego struktura zdecydowanie różni się od produktu drobiopodobnego z marketu. Zbite, soczyste mięso, bardziej żółte i charakterystycznie pachnące. Kurczaka zestawiłem także z fioletową i czerwoną, karmelizowaną w miodzie marchewką. Proste, nieskomplikowane, ale naprawdę konkretne i smaczne danie. Zalecam zdecydowanie, takiego kurczaka chce się jeść.
Wieczorem przyszła pora na kolację pod niekoniecznie lekkie trunki. Co sprawdza się najlepiej w takie sytuacji? Tatar oczywiście, w tym wypadku grubo siekany, podany na azjatycką modłę, sporządzony przy użyciu rostbefu. Często pytacie mnie – gdzie kupić mięso we Wrocławiu. Otóż po przetestowaniu tej pozycji, wiem, że to opcja pewna, o pięknym kolorze, intensywnym smaku i teksturze umożliwiającej krojenie w grubsze kawałki. Polecam eksperymentować z tatarem, nie zamykać się w tradycyjnych ramach pikli, cebulki i musztardy. Warto skupić się na smaku mięsa i nie zabijać go milionem dodatków.
Jeśli macie ochotę zamawiać coś ze Świeże Na Talerze, zapraszam do kliknięcia w poniższy baner, dzięki czemu i mi uda się na tym trochę skorzystać. Co do samej usługi, to z czystym sumieniem mogę Wam polecić większość starannie dobieranych produktów, bo to zupełnie nowe przeżycie w stosunki do paszy, którą jesteśmy codziennie zarzucani w sieciowych sklepach. Biorąc do ręki marchewkę, poczułem taki zapach pierwszy raz od czasu, kiedy mój dziadek sam uprawiał podobne na malutkiej działeczce. Świetne są wędliny, a przede wszystkim różnorodne sery. Nabiał to w ogóle dziedzina w całym tym przemyśle żywieniowym, po której widać największą chyba różnicę pomiędzy standardowymi a rzemieślniczymi produktami. Zapach, różnorodność smakowa, niebanalne podejście, to wszystko cenię sobie u mniejszych producentów. Zdecydowanie stoję na straży zasady, że nie warto oszczędzać na jedzeniu. To w ogóle jakiś paradoks, że potrafimy kupić Ajfona za 5 tysięcy, wydawać 15 zł za paczkę papierosów codziennie, a zamiast dobrej jakości masła czy sera, kupujemy najtańszą margarynę i jajka trzeciego sortu.
Nie, ludzi po prostu nie stać. Każdy by chciał móc zamawiać łososia za 8 dych za kg. Dobra reklama, mam nadzieje że sie wypozycjonuje pod GDZIE KUPIC MIENSO WE WROCLAWIU 😀
Ja nie jestem milionerem, ale staram się robić wszystko, żeby jeśc jak najlepiej. Jak piję piwo, to też nie shit, a coś dobrego, bo lepiej napić się dwóch, niż sześciopaka Tyskiego.