Po ostatniej mini aferce związanej z wegańskim kebabem, długo zwlekałem z wizytą w kolejnym miejscu wyspecjalizowanym w tego rodzaju kuchni, a trzeba przyznać, że weganie nie mogą ostatnio narzekać, bo wrocławska gastronomia wychodzi im naprzeciw. Ba, nie tylko weganom, bo sam uwielbiam wiele takich dań, a obecność mięsa w konkretnej potrawie nigdy nie była w moim wypadku obowiązkowa. Większy problem miałem nie tyle z nazewnictwem, co formą podania. Bo od zawsze powtarzam, że jeśli robić wegański boczek, kebab czy kiełbasę, to robić to z głową i smakiem, a nie na odwal, byle zagrać na podstawowych potrzebach gości. Jak wypada na tym tle otwarta w listopadzie 2017, znana z innych miast, sieciowa wegańska burgerownia Krowarzywa?
Umówmy się, nazwa przyciąga i należy do najlepszych pod względem marketingowych w całym kraju. O sukcesie marki niech świadczy obecność w Krakowie, Warszawie, Białymstoku i Gdańsku. Opierająca się na burgerach wegańskich oferta przedstawiona jest w formie dość przejrzystego menu, z którego wybrać możemy rodzaj bułki, kotleta – ciciorex, jaglanex, tofex, seitanex, warzywex i tygodnia, do tego sosy i ewentualne dodatki.
Na doskonały zabieg marketingowy wygląda umiejscowienie baru na ulicy… Rzeźniczej, będącej niegdyś królestwem rzemieślników zajmujących się obróbką mięsa. Widać, że renoma miejsca robi swoje, bo wewnątrz nie brakuje gości zarówno podczas mojej pierwszej, jak i drugiej wizyty. Mało tego, za drugim razem do kasy ustawiają się kolejki.
Na początek dodatki, jakie dobrałem do burgera. Surówka coleslaw (6 zł) jest raczej po prostu mieszanką kapusty, marchewki i selera. Suchą mieszanką, której zabrakło charakterystycznej różnorodności smaków tej prostej przystawki, a przede wszystkim większej ilości sosu. Totalną porażką są skapciałe ziemniaczki (6 zł). Zleżałe, upieczone wcześniej, a w momencie zamówienia podgrzewane na szybko w piecu. To się nie mogło udać.
Z samymi burgerami mam też pewien problem. O ile ceny – maksymalnie na poziomie 16,50 zł – są całkowicie akceptowalne, tak zastanawia mnie jedna sprawa. Otóż do każdego burgera, niezależnie od rodzaju kotleta, trafiają te same dodatki. Ja rozumiem, że ma być szybko i jak najmniej skomplikowanie, ale hej – ogórek kiszony do kotleta miesiąca, w tym wypadku Meksikanexa? Swoją drogą, ten ostatni wypada lepiej od cieciorexa. Odsłona a’la meksykańska to mieszanka fasoli, kukurydzy i kolendry. I tyle, nic więcej. Brak kuminu, brak świeżej kolendry, zamiast której pojawiają się kiełki lucerny. No, super, niby hipstersko, ale absolutnie bez wyczucia smaku. Od wyspecjalizowanej w jednej potrawie burgerowni wypadałoby raczej wymagać lepszego dopracowania zestawień smakowych, bo droga na skróty w takim wypadku, to droga donikąd.
Sucha i przyciężkawa jest jedna i druga bułka, co z kolei po części rekompensuje ogromna ilość sosu, wyciekająca bardzo chętnie na talerzyk. Cieciorex z natką pietruszki, papryką i ziołami, ginie właśnie pośród ogromu sosów i dodatków, choć sam w sobie, kiedy go spróbowałem, jest akceptowalny. W zestawie niestety niespecjalnie.
Przyznam, że mam mieszane uczucia. Kotlety, choć kompletnie niedoprawione, pokazują, że mięso nie musi stanowić obowiązkowego punktu w burgerze. Gorzej jednak wygląda sprawa kompozycji i harmonii smaków. Nie ma balansu, jest totalny chaos, co specjalnie mi się nie podoba i zwyczajnie nie smakuje. Burgery wegańskie? Jak najbardziej, ale nie w takiej formie.
Krowarzywa
Rzeźnicza 34
„Burgery wegańskie? Jak najbardziej, ale nie w takiej formie.”
No właśnie szukam jakieś dobrych burgerów wegańskich. Co będzie lepsze od Krowarzywa?