Wracając do swoich archiwalnych wpisów, uświadamiam sobie często jak cholernie szybko płynie czas. Dopiero co pamiętam debiut wtedy jeszcze wyjeBAO, a obecnie już zjemBAO, podczas Wrocławskiego Bazaru Smakoszy, który z kolei także zdążył już zmienić lokalizację, a tu nagle okazuje się, że od tego czasu minęło osiem miesięcy. Wtedy upał i przyjazne wnętrza Browaru Mieszczańskiego, teraz zacinający śnieg, mróz i tylko nieco cieplejsza wiata tuż przy budce na Tęczowej. Od czasu premiery sporo się pozmieniało, pozmieniało się również, a właściwie to rozrosło, menu i właśnie z tej okazji postanowiłem odwiedzić BAO w stacjonarnej lokalizacji.
W porównaniu z pierwszymi dniami działalności karta powiększyła się o kolejne trzy bułki bao, zupę pho oraz pierożki dim sum, a więc sporą część tego, z czego szeroko pojęta kuchnia azjatycka słynie wśród wielbicieli streetfoodu pod każdą szerokością geograficzną. zjemBAO zakotwiczyło w budce odziedziczonej po niespecjalnie szczęśliwej burgerowni, ale zajęło również teren obok, dzięki czemu przy dość ruchliwej ulicy wyrósł ogrzewany namiot z kilkoma stolikami, wyposażony w megafon, przez który przywoływani są goście.
Nie wiedzieć czemu, ale tak popularne w stolicy pho kompletnie nie przyjęło się do tej pory we Wrocławiu, zdecydowanie oddając pole ramenowi, który również czekał na swój moment dłuższą chwilę. W porównaniu do Warszawy stolica Dolnego Śląska nie dysponuje tak liczną społecznością wietnamską, tak więc siłą rzeczy akurat ta kuchnia etniczna od początku miała pod górkę, co nie zmienia faktu, że miejsc z pho można u nas znaleźć ledwie kilka, ale gdyby zawężyć obszar poszukiwań po prostu do smacznych zup, wyliczanka nie doszłaby nawet do pierwszej pozycji. Dlatego mój apetyt rozbudzili właściciele zjemBAO, wprowadzając na początku roku swoją wersję pho za 16 zł. Zupa na dzień dobry wręcz rzuca na ziemię anyżowym uderzeniem. Ba, ona po prostu jest mega anyżowa, gdzieś dalej pojawia się goździk, który w zestawieniu z dość lekkim, gorącym wywarem może nie tyle wprowadza piekącą ostrość, co po prostu grzeje. W plastikowej miseczce obok cebuli i ogromnej ilości dymki z kolendrą oraz niezbyt miękkiego rostbefu znalazło się kilka plasterków chili oraz ryżowy makaron. Sam wywar sprawia wrażenie dość lekkiego, natomiast pierwszoplanową rolę odgrywa wspomniany na początku anyż.
Do tej pory wspominam charakterne, wołowe pierożki dim sum (18 zł) przygotowywane przez załogę zjemBAO. Porządnie zawinięte, z delikatnym, cieniutkim ciastem, naładowane mięsnym farszem z przyjemnie warzywnym finiszem. Dobra robota, co tu dużo mówić, zwłaszcza jak na miejsce wyspecjalizowane w innych potrawach. Dla kontrastu dobrałem miseczkę kimchi (6 zł), które jednak wydało mi się nieco przefermentowane. Owszem, zdrowo kwaśne, odpowiednio ostre, ale już z nieco zbyt miękkimi warzywami.
Nie mógłbym nie spróbować również tutejszych bułeczek bao, czy też po prostu pampuchów jeśli ktoś tak woli. Nie są co prawda nadmiernie puchate, co w sumie znając dalszy rozwój sytuacji wcale nie musi wpływać negatywnie na ich odbiór. Otóż są miękkie, ale i stosunkowo mocno zbite, dzięki czemu nie sprawiają problemów z utrzymaniem całej gamy dodatków, a tych jest naprawdę sporo. Ba, odniosłem wręcz wrażenie, że zjedzenie jednej w zupełności mogłoby wystarczyć za syty obiad, a ja, jak to ja, zamówiłem dwie. Czarna z krewetką (18 zł) to nowinka, z którą do tej pory nie było mi dane obcować. Są trzy krewety w chrupiącej panierce, marchewka i ogórek oraz majonez ostrygowy i sos na bazie chili, idący trochę w stronę srirachy. Dzieje się tu sporo, krewetka dokłada tę charakterystyczną morską nutę, szpinak łagodzi całość, a sos lekko podkręca pracę ślinianek. Bardziej klasyczne podejście prezentuje białe bao (12 zł), na kompozycję którego składają się – marynowane udko kurczaka, marynowany ogórek, chili, kolendra, orzeszki oraz sos teryiaki. Smakowo, choć raczej podświadomie, zmierza mi to w kierunku buły maślanej z ośmiu misek, tyle że tutaj mamy do czynienia z bao potworem i wielką ilością mięsa. Można psioczyć na kurczaka, ale cholera, dobra rzecz.
Nie planowałem ponownych odwiedzin w zjemBAO, ale chęć skosztowania pho i pierożków przechyliła szalę. Czy było warto? Jak najbardziej tak, nawet choćby ze względu na możliwość ogrzania się przy aromatycznych potrawach w te chłodne marcowe dni. Trafiają do mnie takie wariacje na temat różnych kuchni azjatyckich. Nieco podkręcone, inne uładzone, ale zgadzające się smakowo. Co by nie mówić, to na ten moment najlepsze pho we Wrocławiu, bao w ścisłej czołówce, podobnie jak dim sum. Podtrzymuję poprzednią ocenę – solidne cztery plus. Czekam na pierwszy komentarz o tym, że dupy nie urywa. Czas start!
zjemBAO
Tęczowa 3