Ostrygi we Wrocławiu. Pewnie jeszcze pięć lat temu na sam dźwięk tego hasła, mocno byśmy się uśmiali. Owszem, to nie tak, że ich nie było. Wręcz przeciwnie, kilka restauracji posiadało w stałej lub okazjonalnej ofercie, coś można było kupić w Selgrosie, ale nagle wchodzimy w 2018 rok i ostrygi znajdują się od dawna w karcie Dinette, a SeaFood Bar&Market idzie krok dalej, proponując co jakiś czas swoim gościom festiwal ostryg. Fajne jest to, że ostrygi nie kojarzą się jedynie z czymś potwornie poważnym, eleganckim i drogim. Umówmy się, jadamy droższe rzeczy, choć pewnie w większej objętości, ale nie o cenach ma być dzisiaj, bo to jak zawsze kwestia sporna. Oto mamy w mieście nad Odrą bar, w którym ostrygi podawane są możliwie najbardziej świeże, na luzie i z szacunkiem dla tego było nie było rarytasu.
Festiwal ostryg w SeaFood Bar&Market miałem okazję odwiedzić już wcześniej, ale ze względu na stan nie do końca pozwalający na swobodną ocenę spożywanych produktów, postanowiłem wpaść jeszcze raz, już w klimacie letnim, z rozstawionym wzdłuż ulicy Św. Mikołaja ogródkiem. Jeszcze małe wtrącenie na temat samej ulicy – pięknie się nam rozwija. Jest Shrimp House, jest SeaFood, niedługo także Mo’jo Sandwiches i co najważniejsze, wszędzie tłumy. To oraz przykład Włodkowica pokazuje, że czasami trzeba jednego zapalnika, aby poruszyć lawinę i przemienić smutną dotychczas okolicę w modne miejsce. Następna w kolejce czeka ulica Wita Stwosza.
Świecące słońce, początek weekendu, ostrygi na lodzie przy ogródku, zimne piwo i wino, czego chcieć więcej. Dobrze to wygląda, nie ma co, no i zaostrza apetyt, nawet jeśli z nieba leje się żar. Pomysł na festiwal jest na wrocławskim rynku nowatorski i daje gościom spory wybór, bo na lodzie wyłożonych zostało sześć różnych rodzajów ostryg, różniących się pochodzeniem, wielkością oraz kształtem. Nie myśląc za długo, wybieramy wszystkie sześć. Ich ceny wahają się od 8 do 16 zł za sztukę.
Niejako na przystawkę na stolik trafiają krewetki argentyńskie w tempurze (30 zł). Świetne, soczyste, delikatnie chrupiące z zewnątrz. Jedyne do czego jednak bym się przyczepił, to mało wyrazisty sosik. Przydałoby się podkręcenie smaku albo w słodką, albo co lepsze, w ostrą stronę.
Głównymi bohaterami dnia są jednak ostrygi w liczbie sztuk sześciu, podane na półmisku z lodem, cytryną oraz sosem winnym z szalotką. Do zestawu dołączona jest również mała ściąga z zestawieniem otrzymanych mięczaków, aby dowiedzieć się o nich nieco więcej.
Na pierwszy rzut oka widać pewne różnice pomiędzy poszczególnymi ostrygami. Jedne są bardziej mięsiste, inne mniejsze, bardziej okrągłe lub podłużne. Skłamałbym Was, gdybym powiedział, że różnice smakowe pomiędzy poszczególnymi rodzajami czuć od razu. Co to, to nie, choć faktycznie jakieś niewielkie odmienności są wyczuwalne.
Rozpoczynamy od chyba najbardziej rozpowszechnionej Fine de claire (8 zł) – słodkiej niemalże, mięciutkiej. Bardzo neutralna jest ostryga Fine blu (10 zł), dzięki dojrzewaniu w czystych wodach. Konkretna, sporych rozmiarów i lekko jodowa jest ta poławiana w Morzu Tyrreńskim, nazwana w karcie Sardynią (16 zł). Kompletnie inne odczucia towarzyszą spożywaniu płaskiej, okrągłej ostrygi Fine de belon (16 zł), pozyskiwanej u ujścia rzeki Belon. Jeśli macie okazję, bierzcie od razu bez pytania, bo to jedna z najrzadziej spotykanych ostryg na świecie. Pełna smaku, ze słoną nutą na początku i przyjemną, na długo pozostającą na języku słodyczą pod koniec. Tutaj mała uwaga – ostryg nie przełykamy od razu, bo nie poczujemy radości z jej spożywania. Mimo że może to budzić pewne obawy, warto przegryźć ją przed połknięciem, aby wydobyć cały smak i dobro zawarte w tej niewielkiej małży. Z włoskiej hodowli na otwartym morzu, pochodzi ostryga Italia (12 zł), charakteryzująca się aromatem alg, możliwym do wyczucia przy odrobinie zagłębienia się w muszlę. Special red (12 zł) to chyba najbardziej mięsista ze wszystkich próbowanych, jędrna, niemalże pozbawione charakterystycznej tłustości.
Dobre to było, bardzo dobre, pozwalające wczuć się trochę w wakacyjny klimat nad morzem we Francji czy Włoszech. O ile fajnie jest starać się wyczuć te subtelne różnice pomiędzy poszczególnymi ostrygami, tak jeszcze lepiej po prostu rozkoszować się ich świeżością, charakterystycznym smakiem i całą specyfiką spożywania. Warto się wyluzować, zamówić lampkę lub szklankę czegoś zimnego i zwyczajnie cieszyć się dobrodziejstwem, jakie daje nam morze. Dla SeaFood Bar&Market duża piątka za sam pomysł i realizację. Pewnie z czasem przyjdzie większe obycie obsługi, która i tak mówi na temat podawanych ostryg więcej, niż na samym początku. Jak dla mnie warto kontynuować festiwal i poszerzać ofertę w miarę możliwości, bo oczywistym jest, że najważniejszym czynnikiem przy owocach morza jest ich świeżość. Bawcie się!
Seafood Bar&Market
Św. Mikołaja 12