Trafiłem tu za późno, to pewne. Choć tak naprawdę może w idealnym momencie. Do Graciarni dotarłem jakiś rok po tym, jak to miejsce wygrało w Waszym plebiscycie na Facebooku, na lokal, z którego chcielibyście przeczytać relację. Długo to trwało, ale powodów takiego stanu było kilka i chyba nie ma sensu o nich rozmawiać, choć uczciwie należy przyznać, że po prostu jakaś siła wyższa zniechęcała mnie to odwiedzin na Kazimierza Wielkiego. Nie jest to ważne w każdym razie na ten moment, a koniec końców wydaje mi się, że to była wizyta w najlepszym momencie. O tym dlaczego, przeczytacie za chwilę.
Wnętrze doskonale oddaje charakter miejsca oraz odzwierciedla nazwę. Poustawiane bez specjalnego ładu i składu, wyjęte od czapy meble, to styl, który sprawdzał się dobrą dekadę temu, za co tym większy szacun dla ekipy Graciarni, bo gości jest tu sporo. Z kranów leje się rzemieślnicze piwo, a pizzę kręci w tak mikroskopijnym wycinku kuchni, że aż ciężko uwierzyć w to, że sanepid puścił ją bez problemów. Umówmy się jednak, że to, co bawiło mnie za studenckich czasów, niekoniecznie podnieca obecnie, więc raczej wpadłbym tu na piwo, niż dla klimatu.
Graciarnię kojarzyłem wcześniej właśnie z typowo studencką knajpą, gdzie tanie piwo leje się hektolitrami. Od kilku lat koncepcja jest inna, choć wystrój pozostał podobny. Dobre piwo, pizza i chillout. Kranów z piwem jest kilka, a znajdziecie na nich zarówno kraft, jak i Holbę, która trafia również do zestawów promocyjnych, dzięki którym za 20 zł zjecie pizzę i otrzymacie szklankę chłodzącego napoju.
Życie wewnątrz toczy się swoim, nieco leniwym tokiem, co akurat tym razem mi odpowiada, bo to jeden z tych dni w roku, kiedy nie muszę lecieć szybko dalej. Zamawiam małe piwo z Pinty, a do tego Diavolę (24 zł) ze spianatą. Odczekuję swoje, akurat udaje mi się domówić drugą aromatyczną i orzeźwiającą szklaneczkę, a po około 15 minutach przed moim obliczem ląduje sporych rozmiarów pizza.
W pierwszym momencie nawet nie staram się zataić zadziwienia – placek wygląda bardzo dobrze, zdecydowanie lepiej, aniżeli na zamieszczanych na firmowym Facebooku zdjęciach. To jest pizza przez duże P, nieźle dopracowana, chrupiąca, a zarazem cieniutka, przyjemnie dymna, ale nie spalona, z nieprzesadzoną ilością składników. Krótko mówiąc – dobra robota moi drodzy.
Co najważniejsze, nie ma w tym przypadku, a raczej widać ciągły rozwój, bo można robić pizzę i pizzę. Graciarnia zdecydowanie znajduje się po dobrej stronie mocy, choć może brakuje jej lekkości o zwiewności koleżanki z VaffaNapoli, wyrośniętych rantów tej z Manii Smaku, ale czepianie się byłoby nie na miejscu. To dobrze odleżane ciasto, upieczone w odpowiednich warunkach przy zachowaniu właściwej temperatury w piecu i podczas dojrzewania. Pewne ale pojawia się przy sosie. Wolę jednak bardziej ugładzone, zbalansowane pomidory, a tutaj mamy do czynienia z idącymi bardziej w kwaśnym kierunku, choć gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że takie odczuwanie może być pochodną ostrości zaserwowanej przez Spianatę oraz kilka papryczek jalapeno.
Jestem zbudowany kolejny raz i ponownie przekonuję się, że poziom przygotowywanej we Wrocławiu pizzy to wysoka półka. Może i zaniżany przez ogrom sieciowych i dowozowych pizzerii, ale już w czołówce dzieje się bardzo dobrze, a Graciarnia jakby nieśmiało trochę puka do tegoż topu. Trzy raz tak i plusik za piwo.
Graciarnia Pizza Pub
Kazimierza Wielkiego 39