Ciężko byłoby mi nazwać samego siebie ramenofilem. Stosunkowo długo zajęło, zanim w ogóle pierwszy raz zjadłem całą miskę tej otoczonej niemal mistycznym kultem zupy. Obecna foodpornowość ramenu zdecydowanie nie idzie w parze z jego jakością, a to z prostego względu – ramen chcą robić wszyscy. Podobnie jak kiedyś burgery, dlatego z tym większym zaciekawieniem podczas jednego z kulinarnych tripów po Warszawie wstąpiłem do dopiero co otwartego Yatta Ramen.
Właściwie to nie tyle wstąpiłem, co wraz z towarzyszami wyprawy, udaliśmy się do stolicy głównie w celu spróbowania tego ramenu. Taką legendą obrośli autorzy tego niewielkiego lokalu w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia – Marcin i Przemek. Swoje rameny przygotowywali już wcześniej podczas Nocnego Marketu, a od czerwca na stałe w minimalistycznie urządzonej miejscówce rodem wyjętej z zatłoczonych ulic japońskich miast. Jeśli będzie miejsce, zajmijcie krzesła przy barze znajdującym się w wąskim korytarzu na samym wejściu. Wtedy poczujecie o czym piszę.
Co urzeka w tym miejscu? Autentyczność bijąca od autorów. Są po prostu prawdziwi, momentami wręcz wyglądają na zagubionych w tym całym gastronomicznym kotle. Czyż jednak nie prawdy szukamy w kuchni?
Menu nie pozostawia wielkiego wyboru – kimchi, żeberka, a do tego trzy rodzaje ramenów, każdy w okolicach 30 zł za talerz. Nie mówimy jednak o żadnym fusion, a smakach konsultowanych ze znanym w środowisku specjalistą od ramenu, Kohei Yagi, o którym panowie zza baru chwilę nam poopowiadali.
Kimchi i żeberka pominę milczeniem. Zniknęły z baru szybko, ale na tle głównych bohaterów dnia, właściwie zostały niezauważone. Gdybym miał szybko wrócić do Yatta Ramen, w ciemno szedłbym raz jeszcze w najbardziej kultowy jiro ramen (33 zł). Talerz został zalany wywarem, ten z kolei okraszono całą górą kapusty, kiełków, słoniny i chashu. Całość wygląda obłędnie, a mnie kupuje już na dzień dobry tym, że nie wygląda tak, jakby przygotowano go jedynie dla zdjęć mających trafić na Instagram. Jest słony, potwornie słony, a tym samym pociągający. Kiedy kapusta łagodzi to uczucie, na końcu pozostaje nie takie znowu lekkie czosnkowe muśnięcie. Chcesz sięgać do talerza jeszcze i jeszcze, siorbać makaron i oddawać się tej błogiej radości jedzenia czegoś tak niebywale esencjonalnego i pełnego smaku. Miso ramen (30 zł) wcale wiele nie odstaje, jest bardziej ostry i kremowy, a do talerza trafiają m.in. menma, szczypiorek, wieprzowina, kiełki oraz chili. Odnoszę wrażenie, że shoyu (30 zł) jest najlżejszym zawodnikiem ze wszystkich, co nie oznacza, że najsłabszym. Zresztą, tu nie ma mowy o czymś słabszym, bo każdy łyk tych mięsnych wywarów utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest inna jakość, niż wszędzie indziej, gdzie jadłem ramen w Polsce. To raczej kwestia indywidualnych upodobań, dlatego do mnie jiro trafia najbardziej.
Nie jestem specem od ramenu. Zdecydowanie lepiej znam się na kilku innych odłamach kuchni, ale mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością – to było pyszne i kiedy teraz myślę sobie o ramenie, jako pierwszy na myśl przychodzi mi ten z Yatta Ramen. Jeden, drugi i trzeci. Jeśli ramen Was nie przeraża, jeśli przeszkodą dla Was nie jest ochlapana koszula, lećcie tam szybko, bo to swoiste przeżycie. Niezwykle pozytywne przeżycie, pozwalające w pewnym sensie zrozumień fenomen ramenu.
Yatta Ramen
Bartoszewicza 3, Warszawa
Oooo! Akurat w przyszłym tygodniu miałam zamiar wybrać się do Warszawy. Mam nadzieję, że ramen równie miło mnie zaskoczy 🙂
W takich miskach nie je sie Ramen, zwykly talerz od zupy? serio….smiechu warte.Moze jesli faktycznie nie jestes w temacie Ramen to nie pisz na ten temat recenzji i nie polecaj czegos co nawet przy ramen nie stalo.
Jadłaś, czy tylko szukasz zaczepki?