O Petits Fours usłyszałem pierwszy raz jakieś pół roku temu, kiedy o nowym projekcie opowiadał mi znany m.in. ze Studia Kulinarnego Browar Mieszczański, Tobiasz Herman. Początkowym założeniem było otwarcie rzemieślniczej pracowni makaroników i wszelkiej maści deserów, skierowanych głównie do restauracji. Później z kolorowym produktami Petits spotkałem się jeszcze na Gastro Miasto, gdzie ich stoisko okupowane było przez wszystkich miłośników słodkości, a jakoś w okolicach września gruchnęła informacja, że powstanie kawiarnia sygnowana marką Petits Fours, co zaintrygowało mnie tym bardziej, że w ofercie pojawić się miały również śniadania.
Kawiarnia faktycznie powstała i wystartowała 16 listopada. Petits Fours Café umiejscowiło się na ulicy Sienkiewicza, na parterze nowych bloków, w najbliższym otoczeniu mając za sąsiadów m.in. niezawodne Ragu. Pomysł jest fajny, bo kawiarnia budzi się do życia już o siódmej rano, co bardzo szanuję, jako osoba wstająca razem z kurami moimi dziećmi. Do menu trafiły oczywiście wszelkiego rodzaju słodkości przygotowywane przez ekipę Petits – makaroniki, bezy, ciasta, ptysie, ale i śniadania. Śniadania wydawane przez cały dzień, za co raz jeszcze wystawiam wielki plusik. Po dwunastej do karty wchodzą jeszcze dodatkowe dania specjalne, a do wyboru pozostają również desery a’la carte.
Wpadliśmy ze znajomymi pierwszego dnia, obadać jak wygląda sytuacja. A jak wygląda? No nieźle. Lokal zaaranżowano ze starannością, z dominującym seledynowym czy też morskim kolorem, pięknymi stolikami i drewnianymi szczegółami. Skromnie tu, ale bardzo przyjemnie. Zamówienia składa się przy kasie, zaraz przy wejściu, a po zajęciu miejsca na nasz stolik trafia darmowa buteleczka z wodą. Brawo!
Robiąc niemałe zamieszanie w szeregach obsługi, zamawiamy od razu kilka pozycji, kawę i desery. Jak szaleć, to szaleć, zwłaszcza że piątek to już właściwie weekend, więc diety nie obowiązują.
Na początek obłędne parfait z foie gras (27 zł), podane z leciutką jak piórko brioszką. Kremowe, słodziutkie, rozkoszne, a przy tym złamane orzeźwiającym chutneyem z jabłka i skórki pomarańczy. Poprzeczka już na dzień dobry została ustawiona bardzo wysoko. Okazuje się jednak, że drugie danie dorównuje pierwszemu. Tabouleh (18 zł) zostanie chyba moją ulubioną opcją z tego menu. Podane z hummusem, w podsmażonej tortilli, rześkie, sycące, ale wręcz uzależniające. Piękny miks cytrusów, ziół i słodyczy.
Mogę się założyć, że hitem Petits Fours będą przygotowywane przez nich własnoręcznie kiełbaski jagnięce (24 zł). Wydane w ilości sztuk trzech, mocno doprawione, ziołowe, mięsne, wyserwowane z pociągającą salsą pomidorowo-paprykową oraz jajkiem. To jest moc, to jest piękna odmiana od tych wszystkich nudnych do bólu śniadań z nijakimi frankfurterkami. Właściwie na pierwszy deser zabraliśmy się za tłuściutkie, miękkie, rozpływające się w ustach foie gras na brioszce (23 zł). To jest wisienka na torcie. Wcześniej jeszcze skosztowaliśmy jajka a’la benedykt z sosem holenderskim i pudrem z prosciutto na angielskiej muffince (18 zł). Klasyka, płynące żółtko, wciągający sos i ciekawe pieczywo, na które trafił jeszcze czosnkowy szpinak. Zdecydowanie gratka dla fanów jajek.
Skoro był już deser z fła gra, pora przejść do konkretów. Przyznam, że nie jestem jakimś zagorzałym fanem makaroników, ale trzeba sobie powiedzieć jasno – te przygotowane przez Petits Fours to wysoka półka. Kolorowe, oczywiście słodkie, puszyste i lekkie. Dobra robota. Bardziej urzekł nas deser składający się z większego makaroniku, kremu i malin, a prawdziwą bombą jest beza. Genialna, absolutnie wspaniała. Brać, brać, jeszcze raz brać, jeśli tylko pozostali goście nie wykupili wszystkiego wcześniej.
Nieczęsto piszę tak entuzjastycznie o miejscu, które dopiero co się otworzyło, ale zaprawdę powiadam Wam – Petits Fours Cafe należy odwiedzić i radować się tymi smakołykami. Słodkimi i wytrawnymi, małymi i dużymi, pięknymi i piękniejszymi. Jestem fanem od pierwszego dnia. Amen.
Petits Fours Cafe
Sienkiewicza 30 d
U mnie maja minus i to spory za to foie gras. To chyba najbardziej niehumanitarne danie swiata…
Hmmm dziwne podejście.
Albo los zwierząt nie jest komuś obojętny i zostaje wege, albo je zwierzęta.
Wyjście nr 3, czyli różnicowanie foie gras i schabowego (w kontekście humanitaryzmu) wydaje się mało poważne.