Do tej pory moim faworytem jedzenia na dowóz było oferujące hinduskie potrawy Thali, ale po ostatniej przygodzie ranking został uaktualniony i na samym szczycie, a już na pewno w TOP 3 usadowiła się przyczepa z koreańską kuchnią – Chingu Korean BBQ. Pierwszy raz z Chingu zetknąłem się stosunkowo niedawno, bo podczas lipcowego Gastro Miasto, kiedy to zresztą opisałem Wam ich potrawy, zachwalając większość z nich.
Przygoda Chingu z wrocławską gastronomią to dość świeża sprawa, a wszystko rozpoczęło się pod koniec 2017 roku, kiedy to rozstawiali swoje stoisko na Bazarze Smakoszy, gdzie swoją drogą znajdziecie ich w każdą niedzielę. Niedługo potem ruszył food truck. Początkowo tylko na imprezach, okazjonalnie, a od niedawna już na stałe, ze swoją miejscówką na placu Strzegomskim. Dokładnie tam, gdzie przez dłuższy czas stacjonowały Bratwursty, ale prawdopodobnie znudziły się na dłuższą metę pracownikom okolicznych biur. Czy znudzi się Chingu Korean BBQ? Śmiem wątpić, przynajmniej w najbliższym czasie.
W opcji dowozowej skupiają się ewidentnie na ludziach pracujących w „normalnych” godzinach. Ja się do nich nie zaliczam, ale rozumiem otwarcie pomiędzy 11.30 a 15.45, kiedy to pewnie 99% osób z korporacji je swój lunch. Moje godziny pracy są nieco bardziej rozciągnięte, ale akurat w środowe przedpołudnie udało mi się załapać na ich ofertę dowozową, zapewnianą przez Glodny.pl. Z jednej strony wybór padł na sprawdzone i ulubione Bulgogi (27 zł), z drugiej kurczaka a’la Yangnyeom (24 zł). Odmówić nie mogłem sobie kimchi (13 zł), którym ekipa Chingu mocno się chwali w social media.
Pierwsza myśl po dotarciu przesyłki? Ależ to jest wielkie! Każdy kubełek swoje waży, wygląda nieco monstrualnie, a jednocześnie optymistycznie, co zawdzięcza pomarańczowym barwom Chingu. Jednym forma podawania tych streetfoodowych dań może przeszkadzać – wszystko ląduje w jednym kubełku, innym się spodoba, bo najzwyczajniej w świecie ułatwia sprawę, zwłaszcza kiedy zamawiamy na dowóz. Na początek jednak kimchi. Muszę przyznać, że prawdopodobnie najlepsze we Wrocławiu. Konkretnie sfermentowane, ostre i pozwalające cudownie modulować smakami potraw. Bulgogi to mój specjał, którego nigdy nie odpuszczam, widząc w karcie. Uwielbiam delikatność zamarynowanej wołowiny, a jednocześnie złożony smak całego dania. Nie zawiodłem się i tym razem, a to połączenie słodyczy i kwaśności, wyrazistości mięsnego składnika i lekkości ryżu oraz makaronu, kupuje mnie w całości. Zagryzane co i rusz kimchi wzmaga doznania, czyniąc całość bardzo udanym obiadem. Porcja pewnie na luzie starczyłaby dla dwóch mniejszych dziewczyn. Kurczak Yangnyeom idzie bardziej w stronę słodyczy, choć wszechobecna fermentowana kapusta nie daje o sobie zapomnieć. Pokrojony w kostkę kurczak właściwie rozpada się przy każdym gryzie, a w kubełku zmieściła się jeszcze spora porcja ryżu, makaronu z batatów oraz warzyw. Ponownie jest słodko, ale i kwaśno oraz ostro. Interesujące połączenie, raz jeszcze potwornie sycący kubełek, raz jeszcze potwornie smaczny.
Chingu Korean BBQ urzeka mnie po raz drugi i muszę przyznać, że trafia na listę moich ulubionych miejscówek z klimatów ulicznego jedzenia. Co ważne, sprawdza się także w dowozie, jest sprawnie zapakowane, a walory smakowe nie tracą specjalnie na jakości. Jeśli nie pisałem tego ostatnio, to zdecydowanie muszę napisać teraz – po okresie znudzenia food truckami, Chingu, podobnie jak wcześniej Mo’jo, daje nadzieję, że jednak ta gałąź biznesu gastronomicznego nie umiera, a wręcz przy odpowiedniej wiedzy, chęciach i umiejętnościach, istnieje szansa otwierania tak ciekawych miejscówek. Chingu, trzymam kciuki!