Oporów od dawien dawna jawi się jako gastronomiczna pustynia i nawet kiedy mniej popularne rejony miasta zostają zagospodarowywane przez szukających nowych rynków właścicieli restauracji, okolice Alei Pracy i ulicy Solskiego świecą w tym względzie pustkami. Jest od lat pierogarnia Kubiel, jest świetny sklep Sudetia, i… No właśnie, nic.
W tych okolicach zjawiam się dwa razy w tygodniu ze względu na zajęcia, jakie prowadzę w pobliskim przedszkolu na Wałbrzyskiej. Pewnego dnia ucieszył mnie widok nowo otwartej restauracji, jednak już samą nazwę przyjąłem z nieco mniejszym entuzjazmem. Fitback Food&Family w moim odczuciu dość mocno akcentuje przedrostek fit oraz zdrowotne przesłanki, jakimi kierują się właściciele i kucharze, co akurat na mnie działa raczej odwrotnie do zamierzonego celu.
Na stronie Fitback można wyczytać:
„…przyświecała nam jedna myśl: stworzyć taką ofertę, żeby cała rodzina wyszła z naszej restauracji najedzona i zadowolona. Dlatego wśród przystawek, zup, sałatek i dań głównych w naszym menu znajdą coś dla siebie zarówno wielbiciele steków, miłośnicy makaronów, smakosze dbający o linię, jak i osoby będące na różnych dietach (np. wegetariańskiej, wegańskiej, bezglutenowej czy ketogennej), dla których nasz dietetyk przygotował specjalną ofertę. I wyliczył kalorie dla Gości, którym zależy na utrzymaniu lub powrocie do zgrabnej sylwetki. A to wszystko w przystępnych cenach – dla nas ważne jest, żeby każdy mógł sobie pozwolić na to, żeby jeść zdrowo i mądrze.”
Może mylnie kombinuję, ale FitBack automatycznie kojarzy mi się z odchudzaniem i podszedłem do lokalu z pewnym dystansem, bo wszelkiego rodzaju diety ostawiłem już chyba raz na zawsze na bok. Co jednak śmieszne, w menu tych fit opcji jest niewiele, a na pewno stanowią mniejszość.
Wnętrze zostało urządzone w modnym stylu – kolorowa IKEA. Pastelowe barwy w połączeniu z drewnianymi elementami wyglądają nieco kiczowato, a godnym zauważenia jest fakt zorganizowania kącika dla dzieci z jakimiś elektronicznymi zabawkami. W końcu to miejsce dla rodzin.
Mnie jednak bardziej interesuje menu, o którym już napomknąłem wyżej. W skócie – mydło i powidło. Hummus, ramen, chowder, makaron z owocami morza, zapiekane warzywa, stek, coś fit, coś wegan, sałatki, burgery.

Problem pojawia się jednak, kiedy pierwszy raz zasiadam przed menu już w lokalu. Niby jest wszystko, ale w tak dziwnych zestawieniach smakowych, że trochę mnie zniechęca.
Na dzień dobry zamawiam więc casserole z kaszy quinoa, z ciecierzycą, harissą i orzechami pini (19 zł). Zapiekane warzywa z cheddarem – m.in. brokuł i pomidor, jak to danie ze sporą ilością sera, zapycha mocno, ale jego nijakość i brak wyrazu aż bije po nosie. Potrawa do zapomnienia za pierwszym rogiem po wyjściu z restauracji.
Żartów nie ma przy polskim ramenie (12 zł). Bawi mnie ta chęć nawiązywania do popularnego ostatnio ramenu poprzez produkt, który nie ma z nim nic wspólnego. Polski ramen to po prostu rosół – całkiem przyzwoity, z jajkiem w koszulce, gotowaną marchewką i pietruszką, makaronem i kawałkiem wołowiny oraz… jarmużem. Samego pomysłu nie kupuję, bo dodatki do rosołu są kompletnie ze sobą niezgrane i nie wnoszą nic pozytywnego, ale oczywiście jestem realistą i w restauracji osiedlowej taka ilość jedzenia za taką kwotę to wzór.
Niestety, polski ramen nie jest tym, co rozkłada mnie na łopatki najbardziej. Spaghetti nero z owocami morza (24 zł) mogę na spokojnie uznać za coś najgorszego, co jadłem na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Paskudny sos na bazie pomidorów pomieszanych z obrzydliwą mieszanką mrożonych pseudo owoców morza. Kwaśne, śmierdzące i posklejane. Zło w najczystszej postaci. Po tym już wiem, że ktoś, kto podaje coś tak złego, nie może robić dobrych rzeczy. Po prostu. Podobnie jak w przypadku casserole, w menu pojawia się kolendra jako dodatek, ale ani w jednym, ani w drugim przypadku nie występuje na talerzu, a już zastąpienie kolendry rukolą w makaronie można potraktować w formie kiepskiego żartu.
Na koniec kurczak z sosem pomarańczowo-balsamicznym z brukselką w parmezanie (25 zł). Nie skłamię Was, mówiąc, że podobnie jak w wypadku makaronu, to danie zwyczajnie niewyjściowo pachnie. Na talerz trafił pęczak z wędzoną papryką, potwornie słodki sos oraz brukselka z roztopionym parmezanem. Raz jeszcze – ilość zadowoli każdego, smak niewielu. To wszystko jest tak kompletnie odcięte od rzeczywistości, ze aż ciężko w to uwierzyć. Kurczak soczysty, choć ponownie niemal bez smaku, jedynie z przebijającą się delikatnie ziołowością. Sama prezentacja mięsa pozostawia wiele do życzenia, zelaszcza względem tego, co można zobaczyć na Facebooku restauracji.




Będac w lokalu mimowolnie podsłuchałem rozmowy kelnerki z jedną z klientek, gdzie padło stwierdzenie o chęci otwierania przez właścicielkę FitBack kolejnych lokali w mieście oraz rozwijanie sieci. Jeśli mogę coś doradzić, to w perspektywie tych słów proponuję nabrać pokory i próbować dan przygotowywanych przez kuchnię. Oporów niestety w dalszym ciągu musi poczekać na naprawdę dobre jedzenie. Szkoda kolejnej zmarnowanej okazji.
FitBack Food&Family
Solskiego 4/5
Na Oporowie z jedzeniem tragedia jest. Dwie restauracje – FitBack i Impreza (Quantum się spaliło, a to coś obok FitBack otwierano i zamykano już chyba 3 razy), gdzie rzeczywiście poziom jest taki sobie. Oprócz tego Pierogarnia Kubiel i jakieś domowe obiady na Karmelkowej. I tu też niestety jest dużo do poprawy. Nawet foodtruck z pizzą już chyba się na dobre wyniósł z Solskiego…
W sumie Oporów to głównie domki jednorodzinne, nie ma za wielu firm, ale jak patrzę czasem, jaki kocioł mają u Kubiela, gdzie stosunek ceny do jakości i ilości jest niezbyt korzystny, to dziwi mnie, że nikt nie potrafi sensownej konkurencji stworzyć. I zamiast burgerów z łososiem czy casseroli z kaszą quinoa może robić dobre „domowe” jedzenie dla tych wszystkich ludzi, którzy wracają po pracy do domów i nie mają siły/chęci gotować, ani jechać gdzieś dalej, żeby zjeść normalnie?
Jakość jedzenia jest adekwatna do wystroju a’la prosektorium (ewentualnie gabinet kosmetyczny) i do poziomu obsługi.
Asfalt gotować, a nie jedzenie dla ludzi!
Byłem tam dzisiaj i to była bardzo zła decyzja. W środku na full muza a’la radio eska, dlugie oczekiwanie na jedzenie, które w dodatku było niedogotwane i gumiaste. Pierwszy i ostatni raz tam poszedłem. Zdecydowanie 1 na 10