Placki ziemniaczane mamy, pierogi ruskie babci, tosty od ojca, pierwszy łyk piwa. To wszystko wspomnienia, które na długie lata, a czasami na całe życie budują wyidealizowane wyobrażenie smakowe, zaburzając niejednokrotnie postrzeganie obecnej rzeczywistości. Pomyślałem, że warto podyskutować o tym jak bardzo często rozmijają się nasze wspomnienia z realną oceną bieżącej sytuacji. Skąd pomysł na taki wpis? Już tłumaczę.
Jakiś czas temu wrzuciłem na fanpage zdjęcie rurek z kremem, kupionych z busa stojącego przed Pasażem Grunwaldzkim. Niemal dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przez dwudziestoma laty można było zjeść rurki z legendarnej budki u podnóża majestatycznego, cyrkowego i trochę kiczowatego namiotu Goliat, który najzwyczajniej w świecie spełniał rolę hali targowej, istniejącej zanim jeszcze ktokolwiek pomyślał o Pasażu.
Pod postem rozgorzała dyskusja, a Wy, a więc czytelnicy WPK prześcigaliście się w komentarzach na zasadzie – tamte to było coś, te obecne to dno. Inni przywoływali do porządku, twierdząc, że po tylu latach i tak nie będziemy w stanie stwierdzić jaki był smak tych dawniej.
Czy w ogóle jesteśmy sobie w stanie przypomnieć coś sprzed 10,15, a może i 30 lat? Nostalgia za dzieciństwem to przechowywanie wspomnień, kolekcjonowanie obrazów i dźwięków, które obecnie, dzięki technice i archiwalnym materiałom stanowią wspaniałą pamiątkę i umożliwiają powrócić do tego, co było przed laty. Pozwalają skonfrontować, czy słuchana niegdyś muzyka brzmi tak samo z perspektywy czasu i doświadczeń.
Ze smakami, które są głównym obiektem moich zainteresowań, jest jednak nieco ciężej. Często słyszymy – mmmmm, pamiętam ten smak z dzieciństwa. No właśnie – pamiętam czy jednak niespecjalnie? W teorii pamięć smakowa umożliwia zapamiętanie podstawowych smaków – słodkiego, słonego, gorzkiego i kwaśnego. To jest swego rodzaju baza, podstawa, wyjście do tego, jak odbierać będziemy smaki w ciągu życia. Ciężko jednak mówić o pamięci konkretnych potraw, zwłaszcza tych sprzed wielu lat. Tego nie zatrzymamy w pamięci, jak obrazu na zdjęciu.
Stąd właśnie moje spostrzeżenie, że często przesadnie idealizujemy wspomnienia smakowe z lat dziecięcych. Najpopularniejsze kwestie, jakie pojawiają się na moim fanpage, to: nikt nie robi takich pierogów jak moja babcia kiedyś, moja mama robiła najlepszy makaron, kiedyś to była śmietana (tutaj akurat prawda), ta kaczka nawet nie umywa się do tej robionej przez mojego ojca czy nieco banalniejsze – takich chipsów jak Chio chips już nikt nigdy nie zrobi.
Prawdziwy wysyp takich komentarzy dostaję w przypadku dyskusji o pierogach. Kiedy pytam o te najlepsze we Wrocławiu, otrzymuję setki komentarzy: idź tu i tu, bo są prawie jak u mojej babci sprzed lat. No więc idę z ciekawości, bo skoro babcia robiła takie genialne, to trzeba sprawdzić. Po pierwszym gryzie okazuje się najczęściej, że to pierogi poziomem przypominające te ze Społem. I pytanie – czy zawiodła pamięć, gust, czy po prostu babcia robiła słabe pierogi? W większości przypadków obstawiam to pierwsze, co wiąże się z brakiem umiejętności przypomnienia sobie tego prawdziwego smaku.
Inny przypadek jest jeszcze bardziej znamienny, potwierdzający niejako, że nie da się idealnie odtworzyć w głowie smaku sprzed lat. Kiedy odwracamy sytuację i to ja polecam Wam – znowu – pierogi. Obiektywnie świetne, sprawdzone przez wiele osób, pyszne, z mięciutkim ciastem, twarogowym farszem. Idziecie i dajecie feedback – babcia robiła trzy razy lepsze. Wtedy już właściwie jestem pewien, że dochodzi do idealizowania jedzenia sprzed lat, co jest krzywdzące dla właścicieli takiego baru, który robi absolutnie świetne rzeczy, ale i tak dla wielu zawsze gorsze od tych babcinych. Choć istnieje spore prawdopodobieństwo, że te babcine był smaczne głównie ze względu na miłość na babci, sentyment, konkretną sytuację w odpowiednim czasie. To jak z tym winem na włoskiej plaży, kiedy w teorii najtańsza butelka smakuje świetne ze względu na okoliczności, a po przywiezieniu do Polski jest niepijalna.
Postanowiłem zbadać jak wygląda ta pamięć na moim własnym przykładzie w przypadku rurek z bitą śmietaną właśnie. Tamte z budki na Grunwaldzie jadałem regularnie, bo mama pracowała obok i często po pracy, idąc na autobus, wstępowaliśmy na jedną. W teorii wydaje mi się, że pamiętam ten smak doskonale i na spokojnie mógłbym stwierdzić, czy obecny produkt jest identyczny. W teorii, bo prawda jest taka, że jako kilkulatek moja perspektywa kulinarna była niewielka, a smakowały mi takie rzeczy jak chleb z cukrem.
Rurki z kremem, ręcznie robione, tradycyjna receptura, wybrzmiewa napis na zabytkowym Citroenie, którego można w teorii traktować jako spadkobiercę tradycji budki z Grunwaldu. Obrandowane logo Polish Lodów auto robi wrażenie. Przez nim kłębi się sporo klientów, których oczekiwania sięgają wysoko ze względu na pamięć o wspomnianej już budce.
Koszt rurki to 3,5 zł przy zamówieniu jednej sztuki. Wybieram na próbę i już po pierwszych oględzinach zasądzam, że to raczej marna podróbka, niż kontynuator smakołyków sprzed lat. Ciężki, mdły krem, który na 99% pochodzi z jakiejś gotowej mieszanki. W tym wypadku moja pamięć smakowa na pewno się nie myli. Tak rurki na Grunwaldzie nie smakowały.
Za Waszą namową, kolejnego dnia wyruszam do nieznanej mi wcześniej Cukierni Ciasteczko, znajdującej się na ulicy Tęczowej, w najbliższej okolicy Dworca Świebodzkiego. Patrząc na wnętrze lokalu tuż po wejściu, powiedziałem sobie w duchu: dobrze trafiłem. Rzeczywiście – w ofercie są rurki, również za 3,5 zł, a także klasyki, jak ciasto firmowe czy W-Z-ka. Klimat nawiązujący w pewnym sensie do minionej epoki tylko nadaje kolorytu. Podobnie jak uśmiechnięta od ucha do ucha obsługująca mnie pani. Biorę ciastko oraz – co ważniejsze – rurkę z bitą śmietaną. Nabijanie rurki odbywa się przy pomocy głośnej, masywnej maszyny, która lata młodości ma już pewnie za sobą, ale w dalszym ciągu utrzymuje swoją świetność. Pyszna, lekka, odpowiednio słodka bita śmietana powala mnie z nóg. Wiem na pewno, że zdecydowanie bliżej jej do rurek sprzed lat z Grunwaldu, niż poprzedniczce. Pamięć smakowo dość wyraźnie daje znać, że to jest to.
Wychodzę ukontentowany, myśląc o wspomnieniach z dzieciństwa. Czy tamte rurki były aż tak genialne, czy te z cukierni na Tęczowej do nich nawiązują, czy ostatecznie swoją niepewną pamięcią nie krzywdzę budki spod Pasażu? Tego ostatniego jestem pewien – nie krzywdzę. Po prostu są słabe.
Podsumowując te rozważania o pamięci smakowej, nostalgii za dawnymi smakami, klimatem dzieciństwa, tak naprawdę musimy zachować mnóstwo racjonalnego myślenia i zdawać sobie sprawę z tego, że jako dzieci wiele kwestii idealizowaliśmy, a obecnie, mając pewien bagaż doświadczeń za sobą, warto się zastanowić, zanim porównamy jakieś jedzenie do okresu dziecięcego.
P.S.
Idźcie do Cukierni Ciasteczko, bo warto, a że sama cukiernia wygląda na nieco zapomnianą, więc fajnie byłoby ją docenić za przywracanie nadziei w dziecięcy smak.
Cukiernia Ciasteczko
Tęczowa 4 a
Spodobał Ci się mój tekst? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
A ponoć najlepiej człowiek zapamiętuje zapach z przeszłości, niestety z tym smakiem jest tak, jak piszesz.
Moja babcia robiła mi czerstwy chleb na patelni na oleju i to był najlepszy rarytas 🙂