Przez długie lata nie jadłem pizzy z Happy Little Truck, choć tak naprawdę była ona drugą w kolejności, obok Pieca na Szewskiej, robiącą furorę na rynku wrocławskim. Ten ogromny food truck z piecem na drewno wcześniej widywany był na plenerowych imprezach, a od dobrych kilku lat stacjonuje w podwórzu kamienicy na Kazimierza Wielkiego, ciesząc swoimi specjałami gości multitapu Marynka piwo i aperitivo.
W międzyczasie właściciele otworzyli stacjonarny Niezły Dym, gdzie ponoć obecnie rządzi już ktoś inny, a HLT trochę schował się w cieniu mistrzów z Vaffa czy kilku innych pizzerii, wyrastających w okolicy centrum jak grzyby po deszczu. Ostatnio zdarzyło mi się zjeść ich pizzę właśnie w Marynce i w sumie na jakiś czas by starczyło, gdyby nie jeden, z pozoru mało ważny w tej sytuacji fakt. Otóż mój dobry znajomy zamówił pizzę na dowóz ze słynnej Pizzy Hut i otrzymał oto coś takiego.
Wielkim fanem Hut nie jestem, ale powiedzmy, że mam pewien sentyment do pizzerii będącej jedną z pierwszych restauracji, w jakich byłem. Pizzerii będącej w latach 90. synonimem nowego świata, a wręcz zahaczającej o ekskluzywność, co z perspektywy czasu może wydawać się śmieszne. Powyższy widok poraża, a to, co poraża mnie najbardziej, to ilość narzekań wylewanych na takie pizzerie jak choćby właśnie HLT czy Vaffa przez ludzi zachwycających się powyższym dziełem. Smutne to, choć oczywiście nie zamierzam nikogo przekonywać do porzucania swoich kulinarnych miłości. Postanowiłem jednak zrobić mały eksperyment i zamówić pizzę neapolitańską z Happy Little Truck na dowóz z Glodny.pl. Ortodoksyjni Włosi stwierdziliby, że zwariowałem, bo jak to tak, takie cudo wozić w papierowym kartonie?! Ogólnie rzecz biorąc zgadzam się z nimi, ale na potrzeby eksperymentu, trochę o tych przekonaniach zapomniałem. I nie żałuję.
Co może stracić pizza z Happy Little Truck w dowozie? Nie przedłużając zbytnio – wszystko. Swoją lekkość, chrupkość i odpowiednią strukturę. Czy poprzez to może okazać się gorsza od tej z najpopularniejszej sieciówki na świecie? Może, ale szanse na to są niewielkie.
Zwłaszcza w przypadku tak delikatnego produktu niezwykle ważna jest kwestia szybkości dowozu, ale i odpowiedniego opakowania oraz sposobu przechowywania kartoników w trakcie dostawy. Przyznam, że lekko mnie trzęsie, kiedy widzę kurierów rozwożących pizzę na rowerach z ustawionymi niemal pionowo termosami do przewożenia jedzenia. Można tylko domyślać się w jakiej formie docierają te placki.
Moje na szczęście dotarły w stanie wskazującym na prawidłowy przebieg trasy. Mało tego, po otwarciu kartonika zauważalne było lekkie parowanie, co okazało się pozytywną oznaką, bo pizza faktycznie dojechała jeszcze ciepła. Fakt faktem, odległość od Marynki do miejsca zamówienie do dużych nie należała.
Pierwsza kwestia – wizualna. Wygląda to obłędnie i kusi mocno, aby zjeść jak najszybciej. Porównanie w eksperymencie wypada zdecydowanie na korzyść HLT i ciężko tutaj dyskutować na ten temat. Mój wybór padł na margheritę (20 zł) oraz timo z serem wędzonym (22 zł), a więc bez zbędnych kombinacji i udziwnień. Klasyka w przypadku pizzy sprawdza się dla mnie najlepiej.
O wyglądzie już było, ale jeszcze raz pozwolę sobie na wielki ukłon w stronę ludzi z HLT – ta pizza wygląda obłędnie. Cudnie wyrośnięte ranty, barwa i przypieczenia świadczą o dobrej temperaturze ciasta przez włożeniem go do pieca, a idealnie zbilansowana ilość składników tylko uzupełnia całość. Oczywiście pizza nie posiada tej chrupkości, jaką charakteryzuje się zaraz po wyjęciu z pieca, ale jest lekka, z genialnie zaznaczoną siateczką włókien wewnątrz brzegów i cholernie smaczna. Gdyby nie lekko rozmiękczone ciasto, ciężko byłoby narzekać. Zresztą, naprawdę nie można narzekać, bo widać w HLT kawał dobrej roboty wykonywanej każdego dnia. Wszelkie wady wynikające z dowozu – lekko gumiaste ciasto, choć w akceptowalnych granicach, muszę w pewnym sensie zaakceptować i wziąć na siebie, bo mam świadomość, że zamawiany przeze mnie produkt nie może nie stracić na jakości podczas dowozu. Chciałbym natomiast, aby każda pizza zachowywała się tylko w taki sposób podczas dowożenia, aby każda była tak dopracowana i przygotowana z niezłych składników. I teraz pomyślcie, że margherita z HLT kosztowała 20 zł, a Pepperoni z Hut 32,99 zł…
Oczywiście nie chodzi tu, aby kogoś obrażać, ale zwyczajnie w świecie kolejny raz okazuje się, że lepiej zamówić produkt od miejscowej ekipy robiącej coś fajnego, nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku nie będzie to, jak tutaj, najlepsza pizza na świecie. Najlepsza nie, ale ta z Happy Little Truck udowadnia, że wykonując dobrą pracę można nawet w dowozie odnaleźć się ze swoim produktem. Ja jestem za i to była jedna z dwóch najlepszych pizz, jakie jadłem po zamówieniu placka z dowozem na miejsce. Happy Little Truck, to było dobre!
Happy Little Truck na Glodny.pl