Choć od mojej pierwszej wizyty w restauracji Bao Bao minęło niespełna 1,5 roku, w międzyczasie zmieniło się tam sporo. Poczynając od nazwy – z po prostu Bao Bao na Bao Bao asian street food, poprzez menu, na cenach kończąc. Co by jednak nie mówić, klimat miejsca pozostał ten sam – barowy, bardziej przypominający wszelkiego rodzaju „chińczyki”, niż poważne restauracje. Nie zmienia to faktu, że choć nie była to od początku topowa lokalizacja, kiedy myślałem o obiedzie z kuchnią z jakiegokolwiek kraju azjatyckiego w roli głównej, to poniżej pewnego poziomu Bao Bao nie schodziło, a o to przecież chodzi.
Widząc nowinki w karcie i wspomnianą zmianę nazwy, ciekawiło mnie w jaką stronę poszły zmiany. Tym samym któregoś południa, kiedy praca zatrzymała mnie do późnego popołudnia w centrum, odpaliłem apkę Glodny.pl i zamówiłem jedzenie z Bao Bao z opcją odbioru osobistego. Czekać zbyt długo nie trzeba było – lokal nie cierpi raczej na nadmiar gości, więc sprawnie zabrałem pakunek i udałem się w drogę do domu.
Swoją niezłą, stałą formę trzymają pierożki Guo Tie z wołowiną i marchewką. Niesklejone do końca, ze sporą ilością mięsa, delikatnie słodkawe, skryte w dość grubym, ale przyjemnym, podsmażonym przed wydaniem, cieście. Pozytywnie zaskoczyły również sajgonki wege, o których jednak nie można powiedzieć, żeby przesadnie dobrze znosiły trudy podróży. Uczciwie jednak przyznam, że to jedne z lepszych sajgonek, jakie miałem okazję jeść we Wrocławiu.
Nowością jest również możliwość wybrania sobie rodzaju makaronów, do którego dodamy sosy. Opcje są trzy – udon, ramen czy ryżowy, podobnie jak sosy – pad thai, teriyaki i hoisin, do których dobiera się jeszcze mięso. Moja kompozycja makaronu ryżowego z sosem teriyaki i kurczakiem to taka luźna, streetfoodowa opcja z warzywami, w której przebija się zarówno słodycz, jak i imbirowe, ostro-orzeźwiające uderzenie. Jak na moje podniebienie zabrakło tu trochę mocniejszego uderzenia smaku, za to dzieci były bardzo zadowolone.
Mapo Tofu to danie wywodzące się z Syczuanu, w teorii dość ostre. W tym wypadku ostrości nie była nadmiernie wyeksponowana, a i sfera wizualna pozostawia sporo do życzenia, choć fakt faktem, sztuką jest stworzyć coś przyzwoicie wyglądającego z mieszanki tofu i mielonej wieprzowiny. Złożony smak w pewien sposób równoważy brak atrakcyjności, a na pierwszy plan wybija się imbir i czosnek. Danie jest potwornie sycące, zagęszczone i podane z ryżem, co tylko podbija efekt totalnego najedzenia się. Na koniec kanapka Mo z kurczakiem teriyaki, która podchodzi mi najmniej. Owszem, to kaloryczne uderzenie dla lubiących jeść bardzo dużo, ale jednak panierka, w której przygotowano kurczaka okazała się być twarda i nieprzyjemna w konsumowaniu. Samo mięso w środku delikatne, choć niestety ciężkie do jedzenia rękoma ze względu na problemy z rozerwaniem panierki.
Czy poziom jedzenia w Bao Bao poszybował po zmianach do góry? Raczej obstawiałbym, że pozostał na swoim miejscu. Dość przyzwoitym, bez przesadnego zwracania uwagi na kwestie wizualne, skupiając się bardziej na atutach smakowych. Jest przyzwoicie – raz lepiej, raz gorzej, ale dla takich pierożków, sajgonek czy nawet makaronu na spokojnie jestem w stanie zamówić jedzenie raz jeszcze.