Przypominam sobie końcówkę 2015 roku i start pierwszej krewetkowni we Wrocławiu na ulicy św. Mikołaja. Szaleństwo absolutne, kolejki aż do wyjścia, bezgraniczna miłość fanów, których ilość zwiększała się ekspresowo. Ponad trzy lata później Shrimp House nie dość, że dorobił się porządnej konkurencji w postaci SeaFood Bar&Market, to przede wszystkim stał się uznaną w kraju marką, posiadającą lokale w ponad dziesięciu polskich miastach. Śmiało można powiedzieć, że obok Pasibusa czy ETNO Cafe, Shrimp stał się firmą rozpoznawalną i eksportową oraz swego rodzaju chlubą gastronomicznej stolicy Dolnego Śląska.
Przyznam jednak, że otwarcie Shrimpa na Zwycięskiej mnie nieco zaskoczyło. Dlaczego? Nie żebym nie wierzył w popularność barów krewetkowych we Wrocławiu, ale mam pewne ale co do obłożenia gastronomicznego tej najbardziej zakorkowanej ulicy świata. Jeszcze przed planowaną ekspansją kilku uznanych konceptów w te okolice, na Zwycięskiej nie brakowało przyzwoitych knajpek, a obecnie to już prawdziwy wysyp i prawdopodobnie nie każdy odnajdzie się w tym świeci. Czy najbardziej adekwatne nie będzie tu stwierdzenie – co za dużo, to niezdrowo?
Wszyscy dookoła mówią o potencjale tego miejsca, co wzbudza we mnie pewne pytania. Czy gastronomia osiedlowa we Wrocławiu jest już na tyle rozwinięta, aby kilkanaście restauracji utrzymało się na przestrzeni kilkuset metrów? Czy wysokość czynszów i koszty pozwolą na utrzymanie odpowiedniej jakości? Czy potencjał ludzki jest na tyle duży, aby Ołtaszyn i Partynice stały się swego rodzaju drugim centrum kulinarnym?
Pytań sporo, na ten moment odpowiedzi jeszcze niewiele. Koszt wynajmu lokali na Zwycięskiej? 100 zł netto za metr. Szybko można policzyć o jakich kwotach mówimy. Shrimp, Przystań, Kukmania, Pepe, KOI, Chleboteka, Gluten Appetit, to tylko część z restauracji, o których piszę. Osobiście zazdroszczę takich osiedlowych knajpek, choć jak wspomniałem, mam pewne wątpliwości w kwestii powodzenia wszystkich projektów. Biura są, korporacje są, nowe bloki mieszkalne są. Do tego sprzyja bliskość okolicznych miejscowości, do których uciekają wrocławianie. W każdym razie życzę powodzenia, trzymam kciuki za wszystkich, bo to świetna okazja do tego, aby gastronomia we Wrocławiu przestała się kojarzyć z Rynkiem i pięcioma okolicznymi uliczkami na krzyż.
Koniec końców w tej opowieści najważniejsze jest oczywiście jedzenie, a to, jak wiadomo, jeśli jest dobre, obroni się zawsze i wszędzie pod każdą szerokością geograficzną. Shrimp House na Zwycięskiej ma ten niewątpliwy atut, że wspomniana na wstępie marka po prostu przyciąga gości, stałych klientów, a także miłośników pięknych wnętrz i owoców morza.
Przemiana jaka zaszła w wystroju Shrimp House od startu w dusznym lokaliku na św. Mikołaja do nowych miejscówek na Wita Stwosza, Wrocławczyka i Zwycięskiej, to lata świetlne. Pomarańczowa mozaika na ścianach, szarzyzna, neony – no dobrze to wygląda i nie wzięło się z przypadku.
Do Shrimpa zawitaliśmy w Sylwestra, aby posilić się z młodymi jeszcze przed wieczornym szaleństwem oglądaniem filmów. Ludzi w opór, a fakt znalezienia wolnego stolika tłumaczę sobie tylko szczęściem. Nie ma co ukrywać, chwilę trzeba było poczekać, ale to akurat zrozumiałe – Sylwester to w gastronomii dzień szalony. Jedni chcą zjeść na szybko na miejscu, inni wpadają po wynosy, kolejni czekają na stoliki. My akurat się specjalnie nie śpieszyliśmy, bo żadnych planów imprezowych nie mieliśmy.
Na dzień dobry starzy znajomi – tempura shrimp (38 zł), choć tym razem nie w wersji z bułką, a z frytkami. Chrupiąca panierka, coleslaw z czerwonej kapusty i niezniszczalny słodko-ostry sos mango. Dobrze jest, a ilość kalorii w połączeniu z frytkami sięga górnych granic dziennego zapotrzebowania. Kolejne dwie części zamówienia to pozycje, które pojawiały się w menu stopniowo wraz z rozwojem Shrimp House i nie było mi jeszcze dane ich spróbować.
Shrimp fajitas (36 zł) przypada mi do gustu najbardziej. Idealny pomysł na wspólny posiłek w więcej osób. W skład zestawu wchodzą tortille, do których nakłada się salsę paprykową z krewetkami i chorizo. Jest lekko pikantnie, pojawia się element zabawy składnikami, a w smaku gdzieś z tyłu swoją rolę odgrywa dymny aromat. Myślę, że zostanę fanem fajitas w wykonaniu Shrimp. Butter shrimp (32 zł) to jeszcze jedna nowinka i wydaje mi się, że danie, jakim można zyskać kilku kolejnych gości. Jest bardziej słodki, niż ostry, gęsty, kremowy, pięknie pachnie, a swoją rolę odgrywa oczywiście moja ukochana kolendra. Spory plusik przy takiej opcji w karcie. Odmianą w porównaniu do innych barów spod brandu Shrimp House jest obecność ciast na Zwycięskiej. Sernik z polewą karmelową urzekł Gutka, jedzącego wcześniej z równie dużym zaangażowaniem jedynie plastikową figurkę krewetki.
Jak będzie z tą Zwycięską? Tego nie wie nikt – ja, Ty, ktokolwiek. Możemy mieć pewne przemyślenia, ale zarówno Przystań Tu, a więc bistro odwiedzone przeze mnie pod koniec roku, jak i Shrimp nie wyglądały na miejsca narzekające na brak gości. Brzmi to dobrze, rokuje podobnie, smakuje naprawdę nieźle, pozostaje tylko trzymać kciuki za powodzenie, a moje obawy należy potraktować jak marudzenie blogiera.
Shrimp House Zwycięska
Zwycięska 20 a