Do Warszawy przyjeżdżam średnio 3-4 razy do roku, zwyczajowo w celach biznesowo-kulinarnych, z dużym naciskiem na tą drugą część życia. 18 maja wyruszyliśmy w stronę stolicy z myślą o zjedzeniu czegoś dobrego, ale przede wszystkim na żużlowe Grand Prix, a więc pierwszą w tym roku rundę Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu, odbywającą się w Warszawie. O tym, że jestem miłośnikiem tego sportu, pewnie wiecie. Miłością zaraziłem również żonę, Kazka i Gutka, którzy w wielką niecierpliwością oczekiwali na imprezę. Samo widowisko jak zwykle okazało się genialne, 55 tysięcy ludzi z całego świata na trybunach stworzyło niepowtarzalną atmosferę, a że najszybszy z Polaków – Patryk Dudek, był dopiero trzeci, nie stanowiło wielkiego dramatu.
Lekki dramat – tu bez zdziwienia, stanowi z kolei stadionowa gastronomia, ograniczająca się do oczekujących po kilkanaście minut, przygotowanych wcześniej hot-dogów i zapiekanek. Piwo zapewnia niezawodne Tyskie, i szkoda tylko, że jak to u nas bywa, ktoś kompletnie nie ogarnia wydawki tego, jakże cennego trunku. Otóż na barach z ośmioma stanowiskami umieszczono – uwaga! – jeden nalewak. Chyba nie muszę mówić, jak dantejskie sceny miały miejsce w kolejkach.
Zanim jeszcze o jedzeniu, kilka słów o noclegu, bo ten trafił się nam wyborny. Apartament Roof old Town z widokiem na Zamek Królewski. Świetna miejscówka, dobry punkt wypadowy, bez problemu z parkingiem, odpowiednia komunikacja miejsca. Dwupoziomowe mieszkanie z kuchnią, super widokiem z okna, bardzo obszerne.
La Sirena: The Mexican Food Cartel
Do La Sireny robiliśmy wcześniej trzy podejścia i za każdym razem albo było full rezerwacji, albo ludzi. W każdym razie bez szans zjedzenia. O dziwo teraz prosto z podróży, bez żadnych kłopotów dotarliśmy na miejsce wygłodniali i pełni nadziei na pyszne jedzenie tex-mexowe. Zawodu nie było, choć pewien niedosyt pozostał, a wiąże się on z pszennymi tortillami, które nijak nie chciały mi przypasować do całego konceptu. Nie zmienia to faktu, że burrito z żebrem wołowym w sosie mole (38 zł) to absolutnie przepyszna kompozycja, wydobywająca z wołowiny jej bogaty smak, podbity przez delikatną słodycz sosu. Moje tacos, jak wspomniałem, w pszennych tortillach, to raz jeszcze pyszne mięso wołowe (30 zł), którego moc podkręca jeszcze sos z habanero oraz orzeźwiająca salsa pico de gallo. Chłopaki dostali też coś swojego – sincronizada (28 zł) z kurczakiem to po prostu quesadilla z dużą ilością sera i kurczaka wewnątrz oraz pyszną, lekko dymną salsą. Trochę sobie ponarzekałem na te tortille, ale prawda jest taka, że to było pyszne spotkanie z tex-mexem w roli głównej.
Piękna 54, Warszawa | FB
The Cool Cat TR
Już trzy lata temu opisywałem Wam restaurację The Cool Cat z Powiśla, a teraz odwiedziliśmy ich nową miejscówkę na Marszałkowskiej i podobnie jak za pierwszym razem, ponownie wspomnienia są jedynie pozytywne. Cool Cat to miejscówka serwująca inspirowane kuchniami z różnych części świata śniadania przez cały dzień, ze sporym naciskiem na klimaty azjatyckie. Sam lokal z zewnątrz wygląda niepozornie, ale po wejściu do środka ukazuje się obszerne wnętrze, a także wyjście na klimatyczne patio. My znaleźliśmy stolik od strony ulicy, zamawiając kilka rzeczy, które zniknęły ze stolika dość szybko. Mój wybór padł na weekendowy zestaw azjatycki (35 zł), w skład którego wchodziła cała masa mniejszych, ciekawych smakowo miseczek. Ryż smażony z kimchi to klasyka. Jakże pyszna klasyka, której mógłbym zjeść i trzy kilo. Do tego dosłownie rozpływający się w ustach boczek w sosie hoisin, a także piklowane warzywa, pate czy marynowany korzeń lotosu oraz fenomenalna wstawka deserowa – naleśnik pandanowy z kayą, białą nutellą i prażonym kokosem.
Żona poszła w klasyki – belly bao (20 zł), czyli puszyste bao ze wspomnianym już boczkiem w hoisin, z kolendrą, ogórkiem i orzeszkami. Cudo! Butter toast (20 zł) to kolejny hit ostatnich lat – brioszka z awokado i jajkiem. Kiedy my zachwycaliśmy się swoimi smaczkami, młodzi pałaszowali chętnie omleta z szynką i serem.
Cool Cat to jedno z tych miejsc, do których można uderzać w ciemno i na pewno będzie ciekawie. Jeśli nie zdecydujecie się na opcję azjatycką, możecie wybrać wersję meksykańską czy śródziemnomorską, a na śniadanie zamówić koreańskie frytki z bulgogi i kimchi. Zapisujcie i idźcie śmiało.
Marszałkowska 8, Warszawa | FB
Mikkeller Warsaw
Na niedzielny obiad planowaliśmy dwie pozycje – Hotel Warszawa oraz Superlardo. Do pierwszego nie zdecydowaliśmy się pójść ze względu na pewną upierdliwość naszych synów, z kolei Superlardo w niedzielę jest… zamknięte. Wybór padł na zlokalizowany tuż obok warszawski multitap najpopularniejszego duńskiego browaru kraftowego Mikkeller. Na początek muszę zaznaczyć, że to chyba najpiękniejszy multitap w Polsce. Co by nie mówić, wszystko jest tu dograne co do najmniejszego szczegółu, a kolorowe wyposażenie nastraja optymistycznie już od wejścia. Na kilkunastu kranach znajdziecie głownie piwa importowane, głównie mikkellerowe, ale i kilka polskich, z czego chętnie skorzystaliśmy, a dokładniej Kama, bo przede mną była jeszcze droga powrotna za kółkiem.
Menu to intrygujący miks dań bardzo popularnych w barach na całym świecie, oczywiście w przeważającej większości mięsnych. Na początek spory zawód, bo lolipopy z kurczaka dotarły spalone i nie nadawały się raczej do jedzenia. Fish and chips (41 zł) to solidna porcja dorsza w chrupiącej, piwnej panierce z doskonałymi, grubymi, domowymi frytami. Klasyk nad klasyki. Reuben (39 zł), czyli kanapka z mięciutkim, dymnym pastrami, okazałaby się idealna, gdyby nie pchać do niej tego wielkiego, kompletnie niepotrzebnego liścia sałaty. Dodatki troszkę zdominowały mięso, ale jak na warunki multitapu, to bardzo mocna pozycja.
Chmielna 7/9 | FB
INNE WPISY Z WARSZAWY
SAM, Mąka i Woda, Targ Śniadaniowy
Reuben z sałatą? Matko bosko!!