-0.7 C
Wrocław
środa, 22 stycznia, 2025

Dlaczego jedzenie w McDonald’s podczas wycieczki szkolnej jest atrakcją?

Powiedzieć, że nie jest mi po drodze z obecną władzą, to jakby nic nie powiedzieć. Pisałem Wam już m.in. o tym, co myślę na temat olewania nauczycieli. Żeby jednak być sprawiedliwym, a zawsze się staram, muszę oddać, że ostatnio dotarła do mnie nowina i pomysł, który ucieszył moje serce. Otóż Ministerstwo Zdrowia wystąpiło do Ministerstwa Edukacji Narodowej o wprowadzenie zakazu zabierania podopiecznych na wycieczkach przedszkolnych i szkolnych do restauracji typu fast-food. 

produkty typu fast food, a także wyjścia do barów szybkiej obsługi, nie mogą stanowić formy nagrody dla dziecka i towarzyszyć celebracji wspólnych uroczystości

Nooo, Panie, pochwalam, naprawdę. Jasne, jestem raczej przeciwny pewnym odgórnym zakazom i staram się ich jak ognia unikać, tak jeśli chodzi o edukację – w tym przypadku zdrowotną czy też kulinarną, trzymam oba kciuki za powodzenie akcji. Tak się składa, że na swoim blogu, a dokładniej na fanpage facebookowym, trzykrotnie poruszałem ten temat, pisząc o moim wielkim zdziwieniu wynikającym z tłumnego okupowania fastfoodowych sieci w trakcie wyjść mikołajkowych ze szkołą.

Jaka była reakcja czytelników? Głosy poparcia ginęły gdzieś w gąszczu oburzenia.

  • Jak to tak, zabraniać dzieciom tej chwili przyjemności!
  • Przecież te dzieci pojechały do kina, a McD tylko przy okazji.
  • To najczęściej wycieczki z małych miasteczek, gdzie nie ma McDonalds.

I tak dalej, i tak dalej. Ogólnie mówiąc – święte oburzenie. Dlaczego jednak obstaję na stanowisku, że to żenujące, nieprzystające do szkolnych zwyczajów i niegodne? Otóż sam jestem pedagogiem, sam uczyłem w szkole i w głowie nie mieści mi się, że mógłbym zabrać swoje szkolne dzieci do sieciowych fastfoodów podczas wyjścia do kina, na zawody, czy gdziekolwiek. Co lepsze, niektórzy twierdzą, że to NAGRODA. Słyszycie?! Wyjście do McDonald’s w formie nagrody…

Taką relację z wycieczki znalazłem na stronie jednej ze szkół podstawowych. To nie fejk:

17 października uczniowie klasy III a  wraz z wychowawcą wybrali się na wycieczkę do McDonalda. Głównym celem wycieczki było nabycie umiejętności zachowania się w miejscu publicznym. Miła atmosfera sprawiła, że mimo chłodnej jesiennej aury, dzień wydał się przyjemniejszy. Pobyt w restauracji McDonald przysporzył uczniom wiele radości. 

Wbrew temu, co się niektórym wydaje, szkoła ma wychowywać. Owszem, wychowanie zaczyna się i kończy w domu, ale szkoła musi stać na straży przestrzegania pewnych wartości. Także tych związanych z dobrymi nawykami żywieniowymi. Smutne jest to, że w dalszym ciągu nie dorobiliśmy się systemu edukacji, w którym znalazłoby się miejsce na edukację żywieniową. Może kiedyś. Do tego czasu jednak musimy – jako nauczyciele – starać się pokazywać to, co dobre, a nie to, co najgorsze. Od zawsze uczono mnie, że nauczyciel musi codziennie potwierdzać swój autorytet. Pójście do Maka podczas wycieczki to genialna droga na skróty – patrzcie dzieci, tak jedzą dorośli! Gównianie i bez smaku. Bez wartości i jakości, a burger jest zdrowy, bo ma kawałek pomidora. Do tego zapijmy colą i zagryźmy powiększonymi frytkami. Kochani bracia nauczyciele, czy Wy nie widzicie tu czegoś niewłaściwego? Czy nie rozumiecie, że ucząc o dobrych nawykach kulturowych, o odpowiednim zachowaniu, jednocześnie stajecie się hipokrytami, zabierając dzieci na jedzenie do Maka? Edukacja to ciężki kawałek chleba i trzeba wykazać się ogromną konsekwencją w całościowych działaniach z młodzieżą, aby nie wyjść na głupka.

Bawi mnie ten wyjątkowy stan umysłu związany z myśleniem, że Mak, KFC czy inne shity, to synonim czegoś lepszego, czegoś co przypłynęło zza oceanu, element pozwalający na funkcjonowanie w tym lepszym świecie. Moi drodzy, za oceanem to najtańsze jedzenie najniższych klas społecznych i tylko u nas kosztuje tyle, co przyzwoity obiad w innym miejscu. Oczywiście tutaj wielką rolę – często negatywną, odgrywają rodzice. Rodzice, dla których rodzinna eskpada weekendowa na kubełek 68 kurczaków w panierce, zapijanych colą, to standard.

Z własnego dzieciństwa pamiętam rodzinne wyjścia do Pizzy Hut czy McDonald’s w PeDeCie raz w miesiącu po wypłacie. Teraz się z tego śmieję, ale rozumiem też, że na początku lat 90. – przy ówczesnej świadomości i tęsknocie za czymś lepszym, przy zachłyśnięciu się kapitalizmem, po latach życia za żelazną kurtyną, to mogła być atrakcja. Tylko, że czasy się zmieniły. Zmieniła się także dostępność do tych produktów. Właściwie każdy młody człowiek ma Maka na wyciągnięcie ręki, a hamburgera za czwórkę je, jak niegdyś jajecznicę na śniadanie. Czy to jest nauka odpowiednich nawyków? Odpowiedzcie sobie sami.

Jak widać, nawet młodociani vlogerzy relacjonują wycieczki szkolne na burgerka.

Wracając pamięcią do szkolnych wycieczek, z perspektywy czasu żenuje mnie to, że byliśmy zabierani do Maka niejako w formie nagrody czy też przerywnika w trakcie zwiedzania. Smutne to, ale wynikające z kompletnej ignorancji i braku świadomości. Paradoksalnie – teraz, kiedy świadomość niby poszła do góry, ilość Makdonaldów się zwielokrotniła, podobnie jak i ilość ich gości. Mnie, jako osobę piszącą o gastronomii – tej nieco lepszej, boli to głownie ze względu na fakt upadania wielu niezłych restauracji. Bo przecież lepiej wydać 23 zł na zestaw w McD, niż tyle samo zapłacić za przyzwoitej jakości jedzenie gdzie indziej. Bo przecież w Maku najem się bardziej…

Słowem podsumowania. Nie, nie jestem wariatem, który zakazywałby dzieciom wszystkiego. I nie jestem wariatem, który nie jada czasami śmieciowego jedzenia, choć akurat w McD nie byłem od kilku lat i już nigdy moja noga tam nie postanie. Moje dzieci nie były nigdy w takich miejscach i żyją. I nie życzyłbym sobie, aby moje dzieci był zabierane przez nauczyciela do „restauracji” pokroju McDonald’s. Nie jestem kosmitą i zdaję sobie sprawę z tego, że moi młodzi prędzej czy później zjedzą w Maku czy KFC. Mam jednak w sobie pewne przekonanie graniczące z pewnością, że żywieniowe wartości, jakie im przekazujemy, nie przełożą się na regularne bywanie w fastfoodach. Trzymam kciuki za to, że nie skończy się jedynie na projekcie. Pokażmy dzieciom, że śmieciowe jedzenie to nie atrakcja. Tym bardziej, że nie jest smaczne, nie jest lepsze, nie jest fajniejsze. Jedzenie to przyjemność i m.in. na moim blogu pokazuję, w jaki sposób jedzeniem można się cieszyć. Nauczyciele, dyrektorzy, rodzice, opamiętajcie się.


Spodobał Ci się mój tekst? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie

Total 97 Votes
33

Napisz w jaki sposób możemy poprawić ten wpis

+ = Verify Human or Spambot ?

Komentarze

komentarze

Podobne artykuły

6 KOMENTARZE

  1. Wszystko fajnie, tylko jak wyobrażasz sobie jakiś lokal, do którego nagle wbija 50 dzieciaków (hałaśliwych) i mają przygotować wszystkim coś normalnego? Myślę że zejdzie im tam ze 3h… A czasem nie wszystko da się wcześniej zaplanować i zamówić na określoną porę.

    • Ja uważam, że jak raz na jakiś czas dziecko zje Mc Donalda to nic się mu złego nie stanie oczywiście jak się będzie do tego podchodziło z rozsądkiem.

  2. Pytanie: tylko w której restauracji dadzą jedzenie dla 30 osób w 20 minut? I to w tej taniej, do 20 zł, jak bar domowy.

    • Ale to ma być argument za podawanie dziecku syfu? Jeśli nie znajdzie się taka restauracja, ja jako matka zrobię kanapkę, nie ma problemu. A dziecko w ramach atrakcji niech zje gałkę loda, myślę, że będzie mniejsza szkoda.

  3. Uczą dzieci „jak zamawiać” przy ladzie. A może niech nauczą jak zamawiać i jeść w restauracji? Może niech będzie prelekcja o zasadach savoir vivr? Może całodzienna wycieczka do prawdziwej restauracji?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Polub nas na

103,169FaniLubię
42,400ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
1,420SubskrybującySubskrybuj
Agencja Wrocławska

Ostatnie artykuły