Specyfika wegańskich lokali we Wrocławiu polega na tym, że duża część z nich otaczana jest niespecjalnie zrozumiałym dla mnie kultem. Mniejsza o ich nazwy, lepiej zająć się tymi lepszymi. Wśród nich przez ponad cztery lata była legendarna niemal Baszta, która kończąc działalność tuż przy Hali Targowej, wzbudziła niemałe zamieszanie na gastronomicznym wege rynku. Nieobecność nie trwała zbyt długo, bo już w marcu na Cybulskiego pojawiła się kolejna, nowa odsłona Baszty – Tajfun.
Niewątpliwie ciężko będzie powtórzyć tu klimat poprzednich, klimatycznych, ceglanych wnętrz. Z drugiej strony czasami trzeba coś zmienić, aby rozruszać biznes na nowo. Lokal na Cybulskiego poza sporą przestrzenią oraz atrakcyjną lokalizacją posiada jednak jedną wadę, która na wejściu lekko odrzuca. Po pierwsze – zapach. Dokładniej mówiąc, zapach płynący z kuchni, towarzyszący przez całą wizytę, osadzający się na ubraniach. Lekko irytujący, po prostu.
Ogólnie jednak jest jest przyjemnie, a przy centralnie zlokalizowanym barze, gdzie przyjmowane są zamówienia, każdorazowo wita mnie ktoś z uśmiechniętej ekipy. Za pierwszym razem wpadam w weekend, kiedy to ogromny ruch wyraźnie daje się we znaki zespołowi Tajfunu, a klimatyzacja – lub jej brak – nie radzi sobie z napływającym gorącym powietrzem. Drugim razem jest spokojniej, choć jak na popołudniową godzinę w połowie tygodnia, w środku i tak ciężko znaleźć wolne stoliki.
Menu w porównaniu z tym w Baszcie, zostało skrócone, a główne skrzypce odgrywają znane już pad thaie, a także codzienna, ta sama w cyklu tygodniowym oferta, w której w poniedziałek i wtorek znajdują się nudle, w środę niespodzianki, w czwartek curry, w piątek bao, a w weekend pojawiają się rameny i sushi. Za pierwszym razem mój wybór pada na pad thai (24 zł) tamaryndowy. Co prawda właściwie w niczym nie przypomina on pad thaia znanego z tajskich restauracji i stanowi pewną wariację na jego temat, to ostatecznie smakuje. Smakowo idzie to bardziej w stronę curry na bazie mleka kokosowego, bo ilość sosu oraz przyjemnie słodki charakter w pewnym sensie do niego nawiązuje. W zestawie z makaronem ryżowym na talerzu znalazło się tofu oraz cała gama warzyw – papryka, cebula, marchewka, szpinak, a także kolendra. Sycące, momentami wręcz przesadnie słodkie danie, będące jedną z najlepszych wege rzeczy w tym mieście.
Przy drugiej okazji idę w spring rollsy (10 zł). Wyglądają atrakcyjnie, w naczyniu obok znaleźć można sos na bazie wasabi, ale posiadają jedną wadę – po prostu nieładnie pachną. Nie wiem czy to kwestia papieru ryżowego, czy znajdującego się wewnątrz kimchi, ale ciężko zrobić pierwszy krok i ugryźć zawiniątko. Po przekrojeniu jest już lepiej, a otwarte wnętrze ukazuje bogactwo dodatków – ryż, tempeh, marchewka, kimchi właśnie. To ostatnie jak zazwyczaj robi robotę i przyjemnie podkręca smak. Zielone curry (25 zł) jest dosłownie zielone, bo ilość ziół, warzyw i szpinaku bije wszelkie oczekiwania. Co prawda nie do końca potrafię zrozumieć, jaki proces myślowy nastąpił w momencie dodawania do curry… koperku, ale ustalmy, że da się to przeżyć. Samo curry to niezwykle lekka opcja, zbalansowana, bezpieczna powiedziałbym wręcz, ale udanie komponuje się dodatkami. Najważniejsze, że je się to przyjemnie, a do tego ciężko przejeść taką ilość.
Chyba nie podejmę się decydowania, czy lepszą lokalizacją była Baszta, czy jest Tajfun, ale pomimo zmiany miejsca, właścicielom udało się utrzymać w pewnym sensie utrzymać atmosferę miejsca. Udało się też podtrzymać robiące poprzednio furorę smaki. Nie czepiając się ortodoksyjnych receptur, to azjatyckie, wege fusion jest czymś bardzo dobrym, co trafiło się wegetarianom we Wrocławiu. Pewnym problemem w okresie letnim może okazać się niestety wspomniana wentylacja i brak przewiewu, dlatego czym prędzej zalecam wystawienie kilku stolików przed lokalem. Na zdrowie i powodzenia!
Tajfun
ul. Cybulskiego 3/1a
Warto wspomnieć o dużym wyborze kombuchy które są mega orzeźwiające i rzadko spotykane. Druga rzecz to super boczniaki i kiszonki na przystawki.