Podczas częstych rozmów z wrocławskimi znajomymi zakręconymi na punkcie jedzenia w stopniu podobnym do mnie, co jakiś czas narzekamy sobie, a jednocześnie zazdrościmy Warszawie jej rozwiniętej sieci wietnamskich barów i restauracji. Barów powiązanych oczywiście z emigracją Azjatów do naszego pięknego kraju w latach 90., kiedy tak piękny jeszcze nie był. Zdarza się, że tak właśnie po polsku biadolimy, jak to w stolicy Dolnego Śląska brakuje lokali stworzonych przez kolejne pokolenie imigracji zarobkowej. Biadolimy, jakby zapominając, że we Wrocławiu również mamy swoje małe azjatyckie miasteczko, powiązane bezpośrednio z rozwojem głównie koreańskich fabryk w okolicy Bielan Wrocławskich.
Kilka razy słyszałem już o koreańskich restauracjach w garażach i domach, do których wstęp mają nieliczni, a od jakiegoś czasu na Facebooku przewijały mi się posty food trucka Solleim. Początkowo przechodziły kompletnie bez echa, ale kiedy dwóch zaufanych mi ludzi podszepnęło, że to dobre miejsce, uruchomiłem tryb – jedziemy na Bielany. Jak postanowiłem, tak zrobiłem – właściwie to zrobiliśmy, a potem była już tylko radość.
Jak dowiadujemy się z profilu Solleim, ich restauracja działała już kilka lat temu na Klecinie, ale ówczesne ssanie na rynku gastro ograniczało się raczej do burgerów. Co się odwlecze, to nie uciecze, bo w połowie 2019 nastąpiła reaktywacja projektu właśnie w formie streetfoodowej. Czerwone auto znajdziecie raczej jedynie za pomocą nawigacji, ponieważ szczelnie ukryto je na osiedlu domków jednorodzinnych, w ogrodzie jednego z nich.
Klimat jest niepowtarzalny, podobnie jak godziny otwarcia. W tygodniu zjecie tu najwcześniej o 16, na co się naciąłem, przyjeżdżając kiedyś wcześniej nawet bez sprawdzania. Dziwiłem się krótko, aż dowiedziałem się, skąd tak dziwna pora. Otóż Solleim od rana przygotowuje posiłki dla Koreańczyków z pobliskich fabryk, co w pewnym sensie jeszcze bardziej uwiarygadnia tutejszą kuchnię.
Otoczenie food trucka na pewno nie przypadnie do gustu osobom o zbyt dużych wymaganiach. Zjeść można w naprędce skleconej wiacie lub w garażu, ewentualnie na trawniku, i zdecydowanie jest to rozwiązanie, jakie lubię najbardziej w letnie, upalne popołudnia.
Menu łączy w sobie znane większości koreańskie klasyki oraz korean BBQ, które trzeba zamówić odpowiednio wcześniej. Jako że tym razem wizyta była planowana, wybieramy tę opcję, a już po chwili od przyjścia znamy odpowiedź na pytanie – czy było warto? Było. Zaraz po przyjściu naszym oczom ukazuje się grill, na którym sam właściciel zesmaża dla nas boczek, a na stole pojawiają się kolejne składowe uczty – fermentowane kimchi, sałata, rosnące tuż obok liście pachnotki. Z każdą sekundą nasza ekscytacja wzrasta, ślinianki pracują, my myślimy sobie o wspaniałej, domowej atmosferze życzliwości i otwartości. Pokrojony nożyczkami boczek układamy na liściach sałaty, zawijamy z kimchi – idealnie zbalansowanym, a także fermentowanym szczypiorkiem oraz czosnkiem niedźwiedzim. Tak smakuje Korea.
W międzyczasie kosztujemy kolejnych specjałów lądujących na stole, a że zamówiliśmy wszystko, co tylko było dostępne, wkrótce zaczyna brakować miejsca nie tylko w żołądku. Wybitny jest… kurczak w panierce. Korean Fried Chicken otoczony bardziej słodką, niż ostrą pastą, ekspresowo znika z kubełka, pozostawiając po sobie doskonałe wrażenie. Gdybym chciał kiedyś komuś wytłumaczyć idealny balans pomiędzy chrupkością i miękkością panierk, zabrałbym go właśnie na to danie. Również inne kubełki wyszarpujemy sobie z rąk – słodkawe bulgogi z makaronem oraz chicken mayo z ryżem, w którego smaku przebija się przyjemna, pochodząca od alg nuta morska. Znajomych zachwycają ryżowe kluseczki Ddukbokki w delikatnie pikantnym, gęstym sosie.
Prawdziwe cudo ląduje przed nami dopiero na koniec. Mul naengmyeon to prawdopodobnie odpowiednik naszego… chłodnika. Ten makaron, a właściwie zupa podawana jest nie tyle na zimno, co po prostu w formie zmrożonej. Zakochuję się od pierwszego kęsa i właściwie ciężko mi opisać swoje uczucia z jedzenia. Z jednej strony dostajemy dużą dawkę kwaśno-słodkich pikli, z drugiej ostrość pasty chili, a do tego nieoczywistą teksturę długiego jak maraton makaronu gryczanego. Makaronu, który jest zimny, co w naszej kulturze kulinarnej niekoniecznie musi być oczywiste i łatwe do przyjęcia. Druga odsłona makaronu to bibim naengmyeon – w tym wypadku różnicę robi forma podania. W misce pojawia się mniej bulionu, przez co otrzymujemy skutecznie obtoczoną w sosie potrawę, której ostrość mieści się w ramach rozsądku, a piklowana rzepa, ogórek, czy gruszka równoważą smaki. Śmiało mogę powiedzieć, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie jadłem do tej pory w 2019 roku. Zaskakująca struktura, temperatura, aromaty, świetne!
Solleim to w wolnym tłumaczeniu ekscytacja, radość, i właśnie takie były moje odczucia po wyjściu z ogródka, na którym znajduje się food truck. Pyszne przeżycie, pełne prawdy, autentyzmu i wielkiej skromności przygotowujących to jedzenie ludzi. Czy to najlepsze koreańskie jedzenie we Wrocławiu? Mam w sobie pełne przekonanie, że tak. Czy to najsmaczniejszy food truck z Wrocławia? Odpowiedź raz jeszcze powinna być twierdząca. Jestem pod wrażeniem, jestem podekscytowany, a pisząc te słowa myślę tylko o jednym – muszę znaleźć czas, aby szybko wrócić na Bielany.
Solleim
Bielany Wrocławskie, Makowa 12