Górny Śląsk to w moim życiu region dość wyjątkowy ze względu na wiele wypraw, jakie odbyłem do Tychów, Chorzowa i Katowic w okresie licealnym i studenckim ze względu na moją rockowo-bluesową muzyczną pasję i miłość do związanego ze Śląskiem zespołu Dżem. Najpierw w Tychach, potem w Chorzowie odbywał się fantastyczny festiwal muzyczny Ku Przestrodze, imienia Ryśka Riedla. To tutaj swoje genialne koncerty urodzinowe odgrywał wspomniany Dżem. W końcu to na wiecznie remontowanym Stadionie Śląskim miały miejsce piękne chwile polskiego sportu. I właśnie ze względu na sportowe emocje oraz kolejną miłość – żużel, wybraliśmy się z rodzinką na sobotnią wyprawę do Katowic i Chorzowa. Zanim jednak rozsiedliśmy się na trybunach oddanego – w końcu – śląskiego kolosa, trzeba było coś zjeść. Tradycyjnie już nie wszystkie plany wypaliły, w tym nic nie wyszło z odwiedzin tyskiego Riedel Music Club, ale zjedliśmy w dwóch miejscach polecanych mi przez Was oraz znajomych.
Żurownia jest miejscem, o którym wspominaliście chyba najczęściej, więc pierwszy wybór nie mógł być inny. Czy warto? Jasne, że tak! Sami o sobie piszą: „okołośląski streetfood, restauracja okołoregionalna”. Może i okołoregionalna, ale wchodząc do środka przez wejście od ulicy Ligonia nie można się pomylić – to po prostu klasyczne śląskie mieszkanie, w które wkomponowano restaurację. W każdej z izb mieści się kilka stolików, od wejścia pachnie domową kuchnią, a punktem obowiązkowym jest tutejszy żur.
Właściwie to Żur przez wielkie Ż! Żur z dodatkową kiełbasą (19 zł) jest tak cudownie kwaśny, przygotowany z własnego zakwasu, nie za gęsty, konkretny, że łza się kręci w oku. Pyszny, absolutnie. Do tego tak rozkosznie proste i pociągające smażone ziemniaki z cebulką (12 zł). Niby banał, ale umówmy się – kto nie odsmażał ziemniaków po nocach, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Pierwszy raz usłyszałem tu także o tworze zwanym kulebele (24 zł). Okazało się, że nic innego, jak mięciutkie, lekko ciągnące się kluski śląskie wypełnione farszem z mięsa wołowego, boczku i ogórka, a więc czegoś na smakowy wzór rolady. Całość zanurzono w gęstym sosie, podano z zasmażaną kapustą i zrobiono nam wielką radość, bo kulebele okazały się odkryciem. Na koniec jeszcze faktycznie streetfoodowa tortilla na zakwasie z wołowiną i modrą kapustą w środku. Tenże Hajer (18 zł) sprawił, że do kolejnej restauracji udaliśmy się na piechotę, aby spalić choć część z wciągniętych kalorii.
Zgodnie z zapowiedziami Żurownia okazała się miejsce do bólu prawdziwym, na wskroś śląskim, gościnnym i pełnym pysznego, prostego jedzenia. Będę polecał z całych sił!
Żurownia
Ligonia 16, Katowice
Spacerem wyruszyliśmy oczywiście… jeść. Na temat pizzerii Vera Napoli czytałem sporo opinii umieszczających ją na pierwszym miejscu wśród najlepszych w całym kraju. Podobne zdanie wypowiedział między innymi znany poszukiwacz pizzowego Złotego Grala – Piotrek z bloga Pyza made in Poland, a że nasze wcześniejsze typy dość mocno się pokrywały, nie mogłem przejść obojętnie obok tego lokalu podczas wizyty na Śląsku.
Pierwsze co uderza w Vera Napoli, to piękny wystrój. Dwupoziomowy lokal jest elegancki, złoty piec te odczucia tylko podkreśla, ale nie jest to elegancja kiczowata. Złoto, drewno i czarne blaty – wszystko jest na miejscu. Specjałem zakładu jest pizza neapolitańska i trzeba przyznać, że znają się tu na rzeczy. Fani Oliwy i Ognia mogą czuć się nieco zawiedzeni, kiedy na ich stolik trafi tutejsza pizza, bo ranty nie są tak sprawnie wyrobione, aby wytworzyć wysoki brzeg, otaczający cały placek. Nikt tu jednak nie myśli o tworzeniu nowatorskiego trendu canotto. W Vera Napoli powstaje klasyczna napoletana ze świetnie wypieczonym, delikatnie tylko puszystym ciastem, w którego brzegach skrywa się potwierdzająca fach katowickich pizzaiolo glutenowa siateczka. Niewątpliwie to świetna robota, choć odnoszę wrażenie, że ciasto i tak nie wyrosło na tyle, na ile by mogło, ale to mój domysł, który tłumaczę sobie ogromnym ruchem panującym akurat w tę sobotę.
Ciężko wydać jednoznaczny osąd – czy Vera Napoli jest tą naj, czy jednak nie. Różnice pomiędzy tymi najlepszymi w kraju są minimalne, natomiast moimi osobistymi faworytami pozostają gdyńska Francesco oraz wspomniana Oliwa i Ogień. Jeśli jednak najdzie Was ochota na pizzę w Katowicach, idźcie śmiało.
Vera Napoli
Warszawska 23, Katowice
Jakże odmienną twarz gastronomii napotkaliśmy już na samym Stadionie Śląskim. Podczas ostatniej rundy SEC, a więc żużlowych Indywidualnych Mistrzostw Europy, stadionowe bary oraz food trucki serwowały tradycyjne odmrażane zapiekanki, hot dogi oraz… frytki za 20 zł. Nie zwykłem narzekać na ceny, ale chyba doszliśmy już do dość wstydliwej granicy absurdu, choć to raczej temat na zupełnie inne opowiadanie.
Na koniec kilka słów o samym Stadionie Śląskim. Pamiętam jeszcze jego starszą, będącą w ciągłym remoncie, smutną odsłonę. Obecnie to w pełni nowoczesny stadion z niezłym widokiem, tradycyjnie słabym nagłośnieniem oraz przyzwoitą infrastrukturą dookoła. Właśnie, dookoła… Trochę przeraził mnie widok rozpadającej się części Parku Śląskiego. Ten prawdopodobnie największy polski park rozrywkowy zamiast stanowić chlubę i wizytówkę całej aglomeracji, momentami straszy wizerunkiem potworka, w którym niewiele zmieniło się od czasu przemian ustrojowych w Polsce. Smutne to, zwłaszcza patrząc na wszystkie walące się budynki, dziurawe ścieżki czy pełne fastfoodowego dziadostwa bary, bo mam jakieś dziwne przekonanie o tym, że gdybyśmy mieli taką perełkę we Wrocławiu, Park stałby się obowiązkowym punktem podczas wycieczek do stolicy Dolnego Śląska. Życzyłbym sobie, aby jednak Park Śląski przeszedł rewitalizację, aby ponownie świecić swoim blaskiem.
INNE WPISY Z KATOWIC