W lipcu w tekście o rewelacyjnym Solleim pisałem tak:
Biadolimy, jakby zapominając, że we Wrocławiu również mamy swoje małe azjatyckie miasteczko, powiązane bezpośrednio z rozwojem głownie fabryk z koreańskim sprzętem w okolicy Bielan Wrocławskich
Właśnie o tym rozmawialiśmy, zasiadając przy stoliku na antresoli restauracji Doma Koream BBQ z ulicy Odrzańskiej. Rozprawialiśmy, że wcale nie musimy zazdrościć Warszawie sieci wielu wietnamskich barów i restauracji, bo mamy we Wrocławiu swoją własną specyfikę oraz ciągły przyrost koreańskiej mniejszości na terenie miasta, a co za tym idzie, także gastronomii.
Niemałe było nasze zdziwienie, kiedy w oczekiwaniu na zamówione potrawy zerkaliśmy w dół, gdzie przez próg przechodziły co i rusz kilkuosobowe grupy spragnionych własnego jedzenia Koreańczyków. Pięć, siedem, osiem osób za jednym zamachem. Jest rozmach.
Wnętrze restauracji właściwie nie zmieniło się od momentu wyprowadzenia poprzedników z Modrej Odry. Jak zobaczycie za chwilę na zdjęciach, w środku panuje nieco mroczny klimat, aczkolwiek udało się zachować dość nowoczesny wystrój, łączony obecnie z pewną koreańską nonszalancją i luzem. Z jednej strony rozstawiony parawan, za którym zasiadają zapewne szefowie, z drugiej rozrzucone na barze produkty. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że obsługa w Domie wspina się na wyżyny. Jest dobrze zorientowana w produktach, które oferuje, działa sprawnie, a przede wszystkim ma w sobie ten lubiany przeze mnie pierwiastek naturalności, pozwalający wprowadzić luz w rozmowie.
Rozciągłość menu w pierwszej chwili nieco dziwi, zwłaszcza patrząc na pewne zapożyczenia z kuchni tajskiej czy japońskiej. Ogólnie jest jednak czytelnie i ciężko nie zrozumieć, że zdecydowaną większość stanowią specjały koreańskie.
Na dzień dobry na stoliku pojawiają się trzy malutkie przystawki – banchan (6 zł), w tym bardzo udane, ostrawe, nieprzekwaszone kimchi, a także idąca w słodką stronę rzepa. Odpowiednią rozgrzewkę zapewnia zupa kimchi (18 zł), przeznaczona dla wielkich miłośników tegoż specyfiku. Jest charakterna, na pierwszym planie pojawia się przede wszystkim jej wysoka kwasowość, a dopiero po chwili dochodzi element rozgrzewania. Poza kimchi w naczyniu pojawiają się również pocięta w paski wieprzowina, tofu. Specyfika tej potrawy podpowiada mi jednak, że przeznaczona jest jedynie dla miłośników kimchi, do których się zdecydowanie zaliczam.
Swoje spore zastrzeżenia mam do Bibimbapu z wołowiną. Nie zwykłem narzekać na ceny, choć czasami mocno zastanawiają mnie one w różnych miejscach. 43 zł za potrawę, która jednogłośnie smakowała nam najmniej ze wszystkich jedzonych tego dnia, zakrawa jednak o lekki żart. Bibimbap to w założeniu potrawa mocno zbilansowana smakowo, ale i wizualnie. W tym wypadku o harmonii mowy nie ma, bo warzywa niespecjalnie doprawione czymkolwiek grają w swojej lidze, trochę niechlujnie rzucone jajko w swojej, a cieniutkie paski usmażonej wołowiny jeszcze w innej. Sorry, ale to się nie udało.
Intrygującą potrawą jest jjajangmyeon (42 zł), a więc noodle z wieprzowiną oraz ciekawy dodatkiem w postaci pasty z czarnej fasoli. Prezentuje się ciekawie, bo miseczka wypełniona jest niemal czarnym wkładem, a interesująco wygląda sprawa z teksturą mięsa i samej pasty. Całość jest śliska, właściwie glutowata, z mięciutkimi kawałkami mięsa. Smakowo prezentuje się to stosunkowo płasko, a zyskuje dopiero po dodaniu ostrzejszej pasty. Nie zmienia to faktu, że ma w sobie coś ciekawego i ciężko się oderwać od jedzenia.
Sprawę ułatwia fakt, że kolejną potrawą na stole są skrzydełka w sosie chili (24 zł). Co prawda glazura jest bardziej słodka, niż ostra, ale charakterystyczna mocna, a jednocześnie chrupiąca panierka sprawdza się zawsze i wszędzie. Największą atrakcję stanowi oczywiście tytułowy grill. Wybraliśmy bulgogi (120 zł), po czym przed nami wylądowała malutka gazowa kuchenka, na niej specjalna przystawka do tego rodzaju mięsa, a potem ogromna ilość cienko skrojonej wołowiny. To ten element całej wyprawy, który ma największą wartość społeczną, bo kiedy tylko mięso zaczyna lekko skwierczeń i puszczać soki, rozpoczynamy wspólną konsumpcję. W specjalnej rynience na brzegach, w wypuszczanym przez mięso płynie, gotuje się będący jedynym dodatkiem makaron. Bulgogi nie bucha wyrazistością, natomiast jedzenie zdejmowanych dopiero co z grilla cieniutkich pasków mięsa sprawia dużo radochy. Wołowina jest lekko czosnkowa, delikatnie słodka i rozpływa się w ustach.
Czy Doma Korean BBQ wywołało we mnie taki zachwyt, jak Solleim? Nie, choć tamta forma jest bardziej streetfoodowa i ciężko porównać oba miejsca jeden do jednego. W Doma odnieśliśmy wrażenie, że to gotowane w domowy sposób potrawy, co chyba potwierdza przewijająca się po lokalu starsza Koreanka. Cieszy mnie przede wszystkim, że azjatyckie klimaty przenikają do Wrocławia coraz mocniej i autentyczne smaki jeszcze częściej będą gościć na naszych stołach. Na zakończenie budzi się we mnie jeszcze jedno pytanie – dlaczego dopiero teraz ktoś wpadł na pomysł wystartowania z restauracją specjalizującą się w koreańskim grillu.
Doma Korean BBQ and Sushi
Odrzańska 24-29/3
te nowe reklamy na blogu to dla mnie zupełnie nowa forma upierdliwości 😛
Ominięcie jej zajmuje dokładnie dwie sekundy, żeby kliknąć, a jednocześnie docenić autora.
Reklamy jako forma zarobku są ok, rozumiem to, ale jeszcze sie nie spotkałem z takim typem reklamy na stronach. Być może uBlock itp wymusza takie kreatywne rozwiązania.