Po początkowych, głównie czarnych myślach, spora część wrocławskiej gastronomii coraz lepiej dostosowuje się do realiów podczas pandemii koronawirusa. Nie oznacza to oczywiście, że nikt nie ponosi strat – wręcz przeciwnie, ale zauważalny jest mocny ruch kreatywnych działań poszczególnych miejsc. Staram się na bieżąco śledzić to, co dzieje się w naszym gastro, właściwie codziennie zamawiam czy też odbieram jakieś jedzenie z wrocławskich restauracji, starając się z jednej strony w taki sposób im pomagać, a jednocześnie przygotowywać sobie materiał do następnych wpisów dla Was. Zapraszam na szósty już odcinek z serii #KoronaDelivery, w której opisuję ciekawe, smaczne, oryginalne restauracje, bary, sklepy i producentów.
#KoronaDelivery – raport WPK #1
#KoronaDelivery – raport WPK #2
#KoronaDelivery – raport WPK #3
#KoronaDelivery – raport WPK #4
#KoronaDelivery – raport WPK #5
Zaraz powiecie, że nudy na tym blogu, bo w zestawieniu znowu Młoda Polska Bistro&Pianino. Wiecie co? Lubię takie nudy! Bo właśnie za to cenię Młodą, że w tym trudnym czasie nikt na Placu Solnym nie załamał rąk. Wręcz przeciwnie – cała ekipa mocno spięła poślady, wysiliła umysły i chwilę po wspominanych już wcześniej kanapkach, do menu dowozowego wjechały kurczaki. Nie pamiętam już w którym wpisie, ale pisałem niedawno na blogu, że jeśli ktoś zrobi w tym mieście kurczaki, które będą miały jakiś charakter, pozamiata. No i śmiało można powiedzieć, że Młoda Polska potrafi w streetfood i swoimi kurczakami mocno zawojowała. Tym razem nie odbierałem paczuszki osobiście, a zamówiłem z dowozem przez Glodny.pl. Jako że nie ma korków, paczuszka dość sprawnie dotarła w moje ręce, a potem rozpoczęła się uczta. Całe szczęście, że miałem wokół siebie kilka osób, bo musicie zdawać sobie sprawę, że to taki zestaw dla 2-3 osób, tym bardziej, że zamówiłem jeszcze moje ukochane mac&cheese z jeszcze bardziej ukochaną kiełbasą nduja. Ostrość połączona z kaloriami to zawsze dobry pomysł. Kurnik z Młodej to zestaw w cenie 99 zł, w którym znajdziecie 20 różnych kawałków kurczaka. Najlepiej moim zdaniem wypadają pałki w marynacie z Coca Coli. Może dlatego, że od dłuższego czasu jej nie piję, ale cholera, dobre to było. Ciekawie wypadają skrzydełka sriracha i malina, gdzie zderzają się i słodycz, i ostrość i lekka kwaśność. Bez zastrzeżeń. Czy ja będę Was namawiał? Spójrzcie na to i sami oceńcie.
Jest wiele wege lokali w tym mieście, do których mam słabość, ale muszę przyznać, że FALLA Wrocław ma w tej klasyfikacji swoje poczesne miejsce w czołówce. Ostatnio przemieszczając się w okolicach Dworca Głównego do głowy wpadł mi pomysł – muszę zjeść kimchi wrapa, muszę. Szybka akcja, zamówienie z odbiorem osobistym, do tego hummus klasyczny i za 45 minut można odbierać. O popularności samego miejsca niech świadczy fakt, że po zaparkowaniu auta nieopodal, ujrzałem niemały tłumek osób czekających na odbiór swoich zamówień. Gdzieś w tle co chwilę słychać było – „kimchi wrap”. Tak, to zdecydowanie numer popisowy Falli i nie ma się czemu dziwić, że cieszy się tak ogromną popularnością. Pierwsza sprawa – za 29 zł otrzymujemy potwora i nie bójmy się tego stwierdzenia. Zjedliśmy na pół z żoną i każdy miał po uszy jedzenia. Piękny, zielony, aromatyczny falafel, do tego ta wspaniała gra kwaśno, słodko, ostrych warzyw i sosu. To jest faken świetne! Na hummus nie starczyło miejsca, więc hummus został na śniadanie.
Pizza Si przez kilka lat działalności pod nasypem na Bogusławskiego dorobiła się całkiem pokaźnej grupy swoich wiernych fanów, a widok wolnego stolika już po powiększeniu lokalu o kolejne przęsło nasypu przez długi czas należał do rzadkości. Jakże los bywa jednak przewrotny. Pandemia koronawirusa sprawiła, że z tętniącego życiem nasypu zostało tylko marne wspomnienie i doprawdy przeżyłem ogromny szok, kiedy spotkałem się na Bogusławskiego ze znajomym, aby coś od niego odebrać. Brakowało tylko przelatującego siana i byłoby jak na westernach – cisza, spokój, żywego ducha. Niewyobrażalne wręcz. Gdzieś z oddali dostrzegłem kilka osób kłębiących się w pobliżu Si – tak, to musiało być Si. Wyruszyłem obadać temat i za 10 minut odbierałem już swoje zamówienie. W jakiej formie podczas pandemii jest pizza w Si? Umówmy się, że w mocno odbiegającej od znanych mi tam standardów. Smakowo wszystko się zgadza – mąka jakościowa, delikatne pomidory i mozzarella, ale ciasto nie przepracowało swoich godzin i było zwyczajnie młode.
Każdy z nas ma swój ulubiony sklep z warzywami na osiedlu, zwany też potocznie warzywniakiem. Ja mam takich kilka, ale mam też wielką sympatię do jednego z nich – warzywniaka przez wielkie W, i to nie tylko w przenośni. Pani z Warzywniaka to malutki, naprawdę malutki sklepik z warzywami na Koszalińskiej, prowadzony przez Maję Żak, która – bez obrazy – jest kompletnie zwariowana na punkcie sprzedawanych w nim produktów i to nie tylko na zasadzie wciskania ściemy. Maja naprawdę wyszukuje dla swoich klientów perełki, najlepsze produkty z okolicy, odwiedza rolników, hodowców i śledzi małych producentów. Przyklaskuję mocno, a kiedy widzę, że pojawiają się u niej pierwsze truskawki i bób z polskich upraw, jakoś tak nie potrafię się oprzeć. I to pomimo całych 23 kilometrów, jakie dzielą moje mieszkanie od jej sklepu. Jeśli zależy Wam na jakościowych warzywach i owocach, jeśli lubicie wspierać lokalnych dostawców, jedźcie do Pani z Warzywniaka i nawet się nie zastanawiajcie. Smak i jakość jest jedna, i ja jestem właśnie za jakością, jaką prezentuje Maja. Szanuję w opór, że w świecie chorej gonitwy za cenami i zaniżaniem jakości, za koncernowym żarciem z wielkich koncernów, znajdują się jeszcze ludzie mający zajawkę na tą jakże niemodną jakość.
Delikatesy Azjatyckie to kolejna pozycja na liście moich ulubionych sklepików, które ratują tyłek w momentach, kiedy na półce czegoś zabraknie. Tym razem z przypraw różnych kuchni azjatyckich, a że właśnie z nimi eksperymentuję w domu najczęściej, stosunkowo często trafiam na ulicę Świętokrzyską 40 a. Miejsce jest niepozorne, ale uwierzcie, znajdziecie tu wiele i jeszcze trochę więcej. Czasami przyjeżdżam na większe zakupy, czasami po jeden sos czy kolendrę. Choć prawda jest taka, że ciężko wyjść z tylko jednym sosem. W środku znajdziecie całą masę sosów, przypraw, past, ale i grzyby czy zioła oraz sporo mrożonek, a także makarony oraz sprzęty. Zalecam mocno wszystkim fanom kuchni chińskiej, tajskiej czy hinduskiej.
O ile zdecydowaną większość sklepów specjalizujących się w sprzedaży kraftowego piwa znam, mam w jednym paluszku ich ofertę i bywam często, tak do Chmielowni zajechałem dopiero pierwszy raz. Dlaczego? Otóż w normalnych warunkach wizyta tuż przy tabliczce z nazwą Radwanice kojarzy mi się z ogromnymi korkami, a tych raczej staram się unikać, na ile oczywiście mogę. Przerzedzenie się ulic spowodowane pandemią sprawiły, że wsadziłem tyłek w auto, aby wybrać się na wycieczkę po piwo. Chęć odwiedzenia nowego sklepu podbita została jeszcze jedną informacją – otóż właśnie w Chmielowni na Opolskiej, a właściwie na samym jej końcu, można zaopatrzyć się w piwo nalewane z kranu do litrowych petów w ramach wspomagania polskiego kraftu, który znalazł się w potrzebie upłynnienia gdzieś już napełnionych kegów z piwem. Chmielownia jest jedynym sklepem oferującym podobne usługi we Wrocławiu, mającym sensowne piwa na kranie, co chwali się bardzo. W ogóle wybór piw jest spory, a tych zagranicznych prawdopodobnie największy w stolicy Dolnego Śląska. To się chwali, chwali się piwo z kranu, którego przynajmniej mi tak bardzo brakuje od połowy marca. Mimo że daleko, warto wpaść i sprawdzić, czy na kranach nie ma akurat czegoś Was interesującego. U mnie trafiło na przepyszną Palmę z Czterech Ścian, którą to popijam właśnie w trakcie pisania tych słów, do czego i Was zachęcam. W sensie nie do pisania, a wspierania polskiego kraftu.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie