13 marca życie wielu restauratorów, ale i przedsiębiorców z innych branż zwyczajnie się zatrzymało. Ze względu na pandemię koronawirusa ludzie zostali w domach, a właścicieli restauracji, fryzjerów, szewców i wielu innych odcięto od możliwości zarobkowania. Czy po dwóch miesiącach pora powiedzieć – koniec, i otworzyć kolejne odnogi gospodarki?
Przez pewien czas uważałem, że jeszcze na to wszystko za szybko. Do niedzieli, 10. maja. Akurat wyjechałem ze swojego zadupiastego Zakrzowa w stronę centrum i w trakcie telefonicznej rozmowy przez telefon krzyknąłem – co tu się do cholery dzieje!? Właśnie przejeżdżałem tuż obok tętniącego życiem targowiska Młyn przy centrum handlowym Korona. Z ciekawości zboczyłem na chwilę z obranej wcześniej trasy, aby przekonać się, czy aby chwilę wcześniej nie miałem przewidzeń. Nie miałem. Cała okolica zastawiona autami, najbliższe miejsca parkingowe moglibyście znaleźć – jeśli znacie Koronę, zrozumiecie jaka to odległość, dopiero przy środkowym wejściu do największego sklepu na Psim Polu. Na uliczkach tłumy, ale prawdziwe jaja dzieją się tuż za murem otaczającym Młyn – wolna amerykanka, jedni noszą maseczki, inni nie, ktoś inny trzyma ją na brodzie, ludzie chodzą dwójkami, trójkami i piątkami, a sprzedawcy niespecjalnie myślą o środkach antybakteryjnych. Przynajmniej nie wszyscy. Właściwie nikt za to nie myśli o przestrzeganiu odstępów w kolejkach. Po co, na co, nas to nie obchodzi.
Dlaczego tak bardzo zwróciłem na to uwagę? Wcześniej w internecie mogliśmy się podśmiewać z tłumów stojących w kolejce do katowickiej IKEI, z kolejek do dyskontów przed świętami, z wykupowania papieru toaletowego. Wszystko to – w zależności od terminu i sytuacji, powodowane było jakimiś konkretnymi przesłankami. Jedni chcieli kupić papier, inni potrzebowali ośmiu kilogramów ryżu, a przecież prawie każdemu z nas zabrakło szafki i miski od szwedzkiego giganta, prawda? To, że nie potrafimy dostosować się na dłuższą metę do określonych reguł, to oczywiste, choć sam początek pandemii pokazał jednak, że mamy w sobie jakiś element pozwalający na zbiorowe wzięcie się w garść w imię wspólnego dobra. Na chwilę, ale jednak. Kwestią czasu było, kiedy Polacy ruszą w miasto – dosłownie i w przenośni. Od 4 maja otwarto centra handlowe, część osób wróciło do pracy, co można było rozpoznać choćby o powracających na ulicę stolicy Dolnego Śląska korkach. I uznałem to za normalną kolej rzeczy dla kraju, w którym – oficjalnie – pandemia koronawirusa przebiega względnie lekko.
Nie jestem wirusologiem, wiec nie będę silił się na naukowe teorie. Wystarczy, że połowa naszych rodaków – jak przy każdej okazji – zna się na tym najlepiej. Staram się jednak myśleć racjonalnie w każdej możliwej sytuacji i zwyczajnie zadałem sam sobie pytanie – skoro wpuszczamy tłumy do IKEI, skoro pozwalamy tłumom przebywać na bazarach, gdzie kontrola nad higieną jest niemożliwa, a ujrzenie paragonu stanowi święto, to dlaczego do jasnej cholery nie pozwalamy otworzyć restauracji – nawet przy zachowaniu pewnych obostrzeń?! Restauracji, fryzjerów, gabinetów kosmetycznych – tych wszystkich małych, którzy ciężko pracują na płacone później do państwa podatki. Pytam się dlaczego, Panie Morawiecki?
Gdzieś w mediach mignął termin 18. maja, jako moment rzekomego otwarcia się restauracji posiadających ogródki letnie, z zachowaniem dwumetrowych odległości pomiędzy stolikami. Tyle. Poszło w eter, ale szczegółów ze strony rządu nie słychać, a czas mija nieubłaganie, kolejne restauracje kończą swój żywot nie ze względu na rynkowe prawidła, a po prostu bezsilność i brak pieniędzy lub też racjonalne myślenie ekonomiczne.
Wiele restauracji i tak doskonale poradziło sobie w zaistniałej sytuacji, potwierdzając niejako, że prawdziwa gastro ekipa jest ciągle na wojnie, więc żaden dramat jej nie załamuje. Przyzwyczajenie do ekstremalnych warunków w trakcie koronawirusowej pandemii stworzyło doskonałe pole do eksperymentów, wyzwoliło nowe pokłady kreatywności, a kilka knajpek może wręcz okrzyknąć się zwycięzcami tej akcji, jeśli w ogóle o takich można mówić. Restauratorzy jednym głosem wykrzykują – nie oczekujemy pomocy. Prosimy jednak, aby nam nie przeszkadzać. Niestety ciężko powiedzieć o działaniach rządu, jako o sensownych, racjonalnych, przemyślanych. Naturalnie rozumiem, że zarządzanie Państwem w tak nieoczekiwanej sytuacji do najłatwiejszych nie należy, ale też odnoszę wrażenie, że doszliśmy już do momentu absurdu, zastraszenia, psychozy i kompletnie anormalnych zachowań.
Pytam więc – dlaczego nie otwieramy restauracji? Wedle różnych danych w całym sektorze HoReCa pracuje od 300 do 500 tysięcy osób, do tego dochodzą firmy powiązane, dostawcy, itd. Potężna armia ludzi, którzy pozostają bez pracy, pozostają obecnie bez dochodów, ale i nie odprowadzają podatków do państwowej kasy. Czy tak łatwo możemy się jej pozbywać, kiedy sytuacja wygląda na w miarę opanowaną? Dlaczego nie otwieramy restauracji, skoro wpuszczamy na targowiska jakieś dzikie tłumy kompletnie przypadkowych, niebadanych, ludzi, kupujących kompletnie przypadkowe, często urągające normom higienicznym produkty. Pada stwierdzenie – bo targ jest na świeżym powietrzu, a badania pokazują, że łatwiej zarazić się pod dachem. Dobra, choć to i tak dość pokrętne tłumaczenie. Dlaczego więc wpuszczamy setki czy tysiące ludzi do galerii oraz sklepów budowlanych?
Oczywiście zadałem te pytania nie po to, aby usłyszeć odpowiedź, bo za chwilę zejdziemy w dyskusji do poziomu internetowego rynsztoka, gdzie każdy wie wszystko najlepiej. Myślę sobie po prostu, że całej branży gastronomicznej należy się odrobina uczciwości, zdroworozsądkowego podejścia, a nie rzucania ochłapów na zasadzie – przecież możecie działać. Nie, uwierzcie, działanie z dowozami i odbiorami to nie jest nawet namiastka normalizacji, nie mówiąc o standardowych obrotach czy stabilizacji.
Czy lekceważę koronawirusa? Absolutnie nie. Sam unikam tych wielkich sklepów, tłumów, ale jak zawsze w swoim życiu staram się być racjonalny i podchodzę do życia z lekkim dystansem, nie dając się zwariować. Słysząc wszelkie teorie spiskowe, czuję zażenowanie. Coraz bardziej jednak zastanawiam się czy na obecnym etapie – w połowie maja, tak mocne obostrzenia mają jakikolwiek sens, ponieważ skala zakażeń jest niewielka – także, dzięki dość szybkiemu działaniu, za co chwała nam wszystkim, a jednak wybiegam myślami do przodu. Co stanie się, czy też co już stało się w gospodarce, czy niektórzy przedsiębiorcy będą w stanie wytrzymać jeszcze kilka tygodni więcej? Niestety, dla wielu może okazać się, że wielkanocne zamówienia były ostatnią deską ratunku, a kolejnych zabraknie.
Czy kilkanaście osób w restauracji – niech nawet będzie już ten ogródek na początek, to większe zagrożenie, niż 50 w kościele? Czy to większe zagrożenie, niż kilkadziesiąt w Lidlu, kilkaset w sklepach IKEA, czy tysiące na targowiskach w niedzielę? No właśnie, też tak myślę. Skoro ktoś podejmuje decyzje o powrocie dzieci do przedszkola, skoro, skoro, skoro… Nie ma tu żadnej konsekwencji w działaniu i to przeraża. Mało tego – w restauracjach jesteśmy w stanie jednak zapanować nad naszymi gośćmi. Pomysły pierwsze z brzegu to rezerwacje stolików na konkretne godziny, na określony czas przebywania w środku. Odpowiednie rozstawienie stolików jest już w planach, a Prezydent Wrocławia obiecał wyrażać zgodę na powiększanie ogródków restauracyjnych. Odpowiednie wyegzekwowanie odkażenia rąk również nie powinno sprawić problemów, bo już teraz w restauracjach wydających jedzenie na wynos jest to standardem.
Wydaje mi się, że jak w każdej życiowej sytuacji ważne jest zachowanie zdrowego rozsądku. Zdrowego rozsądku, którego zabrakło naszym rządzącym podczas słynnej rocznicy, rozsądku, którego zabrakło wielu stojącym w tych chorych kolejkach do Lidli. Tak już chyba mamy, że nie znamy stanów pośrednich – w Polsce jest albo czarne, albo białe. Albo wszyscy siedzą w domu, albo wszyscy wychodzą. Mam nadzieję, że rząd podoła i odmrozi co trzeba, a my jako społeczeństwo poradzimy sobie z sytuacją i nie spowodujemy, że korona do nas wróci, czego sobie i Wam serdecznie życzę. Życzę nam wszystkim, abyśmy mimo wszystko przestrzegali prawo, choć kilka osób w tym kraju próbuje nam udowodnić, że nie ma ono żadnego znaczenia.
Pytani na okazję tego wpisu właściciele restauracji przedstawiają kilka wizji, choć wszystko sprowadza się raczej do jednego.
Z jednej strony jesteśmy gotowi na otwarcie, ponieważ czekamy na to od dwóch miesięcy, a z drugiej strony kompletnie nie wiemy czego się spodziewać. Nikt nie komunikuje się z nami na temat tego, w jaki sposób miałyby funkcjonować restauracje po odmrożeniu, i czy w ogóle. Czy będziemy mogli używać normalnego nakrycia, czy tylko jednorazowych naczyń oraz sztućców? Dużo pytań, niewiele odpowiedzi, a podobne obawy mają znajomi z wielu innych branż.
Inny głos:
Otwarcie restauracji jedynie na ogródkach to takie rozwiązanie, które nie dość, że odnosi się jedynie do pewnej części restauracji, to jeszcze właściwie nie rozwiązuje naszych problemów. Z jednej strony będziemy musieli zmienić organizację restauracji – nauczyć się obsługi kelnerskiej, której wcześniej nie mieliśmy, ale z tym sobie poradzimy. Będziemy uzależnieni od pogody, bo jak wiadomo, kiedy pada deszcz, klienci nie siedzą na ogródku. Myślimy też o sytuacjach ekstremalnych – a jeśli ludzie rzucą się na restauracje i przed naszym lokalem ustawi się kolejka kilkudziesięciu osób? Sami nie wiemy jak sobie z tym poradzić.
Kolejny:
Moje obawy związane są z gośćmi – czy oni w ogóle wrócą, czy nie będą mieli obaw przed przyjściem, czy będą mieli pieniądze. Nikt tego nie wie, nikt nie informuje jak mamy się przygotować, a do wspomnianego w mediach 18 maja coraz bliżej. Ciekawym aspektem jest też to, że część z nas ma obniżone czynsze na czas trwania pandemii. Czy otwarcie ogródków nie skłoni właścicieli lokali do wystawiania nam pełnych faktur?
I na koniec:
Boimy się zarówno o naszych pracowników, nas samych i rodziny, ale równocześnie chcemy ratować tworzoną firmę. Boimy się, co wydarzy się, kiedy okaże się, że odwiedziła nas zarażona osoba, a jednocześnie pragniemy mocno powrotu do normalności, kontaktu z gośćmi, możliwości finansowego odbicia się po dwóch miażdżących miesiącach.
Panie Premierze, pan się ogarnie.
Banda złodziei PiS PO SLD PSL rządzi od 30 lat i z roku na rok tylko gorzej dla przedsiębiorców. TV manipuluje ludźmi, straszy ich! Zmanipulowani ludzie, nie chcą aby otwierali restauracji bo ich przestraszyli na śmierć! Masakra, a ludzie jak owieczki głosują tylko na tych których widzą w mediach. Nic się nie zmieni dopóki nie dostaną po dupie i zobaczą że są jakieś inne opcje.