Od czasu odmrażania gastronomii mija już kolejny tydzień, Wam spodobał się mój cykl opisujący całotygodniowe gastro doświadczenia, więc zapraszam na trzeci już odcinek Gastro tygodnia z WPK.
Po powrocie z Trójmiasta wyruszyłem na poszukiwania sensownych śniadań we Wrocławiu i trafiłem do Hala bistro monko. Szerzej moje doświadczenia opisałem tutaj, ale miejsce jest na tyle atrakcyjne, że warto nieść wieść o nich dalej. Piękne jest miejsce – industrialne, a nowoczesne, na kawę i piwo, na śniadanie i obiad. Przede wszystkim jednak czuć tutaj dobrą energię, a to element restauracji, którego nie da się kupić. Mocno zalecam, a ekipa z Hali bistro monko. zajmuje się również kawą – a właściwie to od kawy wszystko się zaczęło, więc jeśli lubicie coś dobrego w kawowej tematyce, nie powinniście być zawiedzeni.
Kolejny krokiem, tym razem wieczornym była wizyta w najgorętszym miejscu po odmrożeniu gastronomii we Wrocławiu, a więc restauracja Kuby Wojewódzkiego oraz Józefa Krawczyka – Niewinni Czarodzieje 2.0. Tytuł zaczerpnięty z filmu Wajdy, na ścianie podobizna prawdopodobnie największej osobowości showbiznesu w Polsce, a na talerzach… Jest różnie, choć jak zaznaczyłem w tekście, nie przyszedłem do Sukiennic z wielkimi oczekiwaniami i nie wyszedłem jakoś specjalnie zawiedziony. Ot, w założeniu ma to być modne miejsce z jedzeniem, które zrobi wrażenie na osobach niespecjalnie zagłębiających się w gastronomiczne tajniki. Ma być i tak jest, i nie możemy się na to zżymać, bo restauracje prowadzone przez gwiazdy rządzą się swoimi pewnymi prawami.Niewątpliwie ciekawie może być na barze i czuć tu trochę wieczorowo-koktajlowego sznytu, ciekawie może być z muzyką na żywo, ciekawie może być, a czy będzie, to się okaże.
W międzyczasie, jak co mniej więcej pół roku, pojawiła się informacja na temat rozpoczynającego się już 17. czerwca festiwalu Restaurant Week, tym razem z 25 wrocławskimi restauracjami na pokładzie. Impreza potrwa od 17 czerwca do 5 lipca, z hasłem WiwatRestauracje, mającym nawiązywać do radości z powrotu restauracji i wspierania gastronomii po ciężkich miesiącach z koronawirusem w roli głównej. Na sam początek, jeszcze przed rozpoczęciem imprezy, przetestowałem menu w przyhotelowej restauracji HINT na ulicy Włodkowica. Menu dość lekkie, odświeżające, z bardzo udanym gazpacho na początek oraz ciasteczkiem z ryżu kleistego Ohagi na finiszu. 49 zł, bo właśnie tyle kosztuje trzydaniowe doświadczenie restauracyjne podczas Restaurant Weeku, to niezła promocja i szansa na zjedzenie czegoś ciekawego w przyzwoitej cenie. Stoliki można rezerwować cały czas na stronie festiwalu.
Poszukując kolejnych porannych opcji, skierowałem swoje kroki do znanej już z wcześniejszych obiadowych doświadczeń Przefarmy. Śniadania zostały wprowadzone do oferty już po pandemii, choć wiem, że pomysł na nie pojawił się znacznie wcześniej. Większość produktów z menu pochodzi z własnego gospodarstwa, a dodatkowo przed lokalem możecie nabyć sporo produktów – pieczywo, nabiał, jajka, w malutkim sklepiku delikatesowym. Wracając do śniadania – na ten moment byłem jeden raz, zjadłem prostego omleta ze szparagami (18 zł) i jeśli nie nastawicie się na jakieś specjalnie odkrywcze dania, wyjdziecie zadowoleni. Omlet uczciwy, podany z własnym chlebem i masłem, a przyjazne wnętrze sprawia, że dobrze się tu siedzi przy filiżance kawy. Kolejne meldunki ze śniadań w Przefarmie już niebawem.
Po ogłoszeniu decyzji o odpuszczeniu najbardziej drastycznych obostrzeń dotyczących restauracji, powiedziałem sobie, że to już najwyższa pora na ponowne odwiedziny lokali, w których dawno nie byłem, których nie opisywałem, a nowy format, który właśnie czytacie, umożliwia wspomnienie o nich w krótkim przekazie. Gdzie więc było jedzone? VaffaNapoli omijałem dość mocno ze względu na kolejki, więc kiedy to przechadzając się w poniedziałek po Włodkowica zobaczyłem wolne stoliki, decyzja o wejściu zapadłą momentalnie. Pierwsza sprawa – ekspresowa obsługa. Otrzymaliśmy pizzę może po czterech, może pięciu minutach, do tego gnocchi i oczywiście wyszło na to, że jedzenia było za dużo. Łakomstwo wygrało, ale ogólnie warto było. Pizza to w dalszym ciągu wrocławski top – lekka, z delikatnie chrupiącym rantem, nieinwazyjnym sosem, klasa. Aha, wersja lunchowa – margherita z kukurydzą kosztuje 15 zł. Umówmy się, to jest jak za darmo przy tej jakości. Dzień później widziałem ustawiające się już kolejki, więc nie wiem czy ponownie uda się trafić na taki luz, ale polujcie. Powodzenia!
Jakie miejsca jeszcze zahaczyłem w ostatnim tygodniu?
Po pierwsze – Pan precel na Ruskiej. Jakoś tak z dystansem podchodziłem do tego typu ulicznych przekąsek, ale w sumie dość pozytywnie się zaskoczyłem. Sam przyjąłem precla wytrawnego w wersji na ciepło, do ręki. Prosty streetfood, mozzarella, pieczarki, lekka pikantność i chrupiące pieczywo, narzekać nie będziemy. Opcje słodkie – z białą i mleczną czekoladą oraz cynamonem, to oczywiście ta część pakunku, który zabrałem do domu, a przypadł w udziale młodym.
Po drugie, po sąsiedzku – tatar w Młodej Polsce. Pozycja dla fanów klasyki gatunku, z żółtkiem, w sam raz pod kieliszek zimnej substancji, z dobrym jakościowo mięsem.
Po trzecie – Chlebusik zawitał na Zakrzów, więc nie omieszkałem skorzystać z opcji zjedzenia na szybko rogala z nadzieniem pierogów ruskich. Brzmi dobrze, smakuje tak samo. Szukajcie chlebusików na swoich osiedlach, bo jeździ ich po Wrocławiu chyba pięć.
Pani z Warzywniaka to niewielki sklepik przy ulicy Koszalińskiej, z bardzo umiejętnie prowadzonymi social mediami, a także staranną selekcją produktów. Dla mnie to drugi koniec miasta, ale raz na jakiś czas pokuszę się o wycieczkę po specjały podpatrzone na fejsbuniu. Tak właśnie skusił mnie widok strączków bobu, z którymi ostatni raz kontakt miałem jeszcze na ogródku u dziadka. Fajne wspomnienie i szansa pokazania dzieciakom, że bób nie bierze się z paczki. Jest tu jakość i dbałość o nią, dlatego jeśli macie problemy ze znalezieniem sensownych warzyw i owoców we Wrocławiu, nastawcie w guglu kierunek na Koszalińską i cieszcie się dobrymi rzeczami.
Z nieco innej półki zdrowotnej pojawiają się tradycyjnie w tym miejscu piwa. Piwa wyjątkowe, ciężko dostępne w naszym kraju. Browar Zagovor to robiący furorę w światowym krafcie rosyjski browar, wyspecjalizowany w mocno chmielonych piwach. Od jakiegoś czasu ich puszki dostępne są w sklepie SmakPiwa i spróbowanie ich będzie interesującym przeżyciem dla każdego fana piwa. Wszystkie cztery testowane trunki mógłbym umieścić w czołówce pitych ever, a najlepiej wypadło chyba jednak Soulmate. Trzeba jednak pochwalić przede wszystkim niesamowity balans, jaki wydaje się być najcięższym do osiągnięcia przez wiele polskich browarów. Nic nie jest tu ani zbyt gorzkie, ani gryzące od chmielu, genialnie pijalne i gładkie. Żeby jednak nie wyszło, że tylko to co zachodnie wschodnie jest dobre, kilka słów pochwał dla Browaru Birbant. Ekipa Birbanta dołączyła do wyścigu pod tytułem puszki w polskim krafcie i po pierwszym średnim podejściu do swoich klasyków, tym razem uwarzone zostały style z absolutnego topu popularności i choćby takie Diablo Verde to poziom oscylujący w granicach wspomnianego wcześniej Zagovora. Bierzcie póki są w sklepach! Jest tylko jeden problem – 7.6%, czego nie czuć podczas picia.
Jest jeszcze mały dodatek gdański. W przeddzień ogłoszenia obostrzeń pandemicznych wybrałem się do lekarza w Gdańsku, a przed powrotem zaplanowałem odwiedziny w mocno polecanym przez Was miejscu przy stacji Gdańsk Wrzeszcz. Stacja Food Hall to foodcourt w nowoczesnym wydaniu, bez Maka i KFC, za to z ponad dwudziestoma mniejszymi konceptami w osobnych boksach, a także usytuowanym centralnie barem. Wszystko urządzono na wzór stacji kolejowej, a na wejściu wita nas nawet cały wagon przystosowany do restauracyjnych warunków. Doprawdy, to kompletnie inna wizja strefy restauracyjnej w galerii, od tych, które znamy. To raczej miejsce do spędzania czasu i faktycznie, w oczekiwaniu na pociąg obserwowałem jak ludzie schodzą się tutaj na wieczorne posiadówki przy piwie i jedzeniu. Jedzenia jest sporo, z różnych stron świata, głównie streetfoodowego. Ogólnie każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Co jadłem? Gdyński NEON to już klasyka, natomiast w gdańskiej Stacji Food Hall ich boks specjalizuje się w noodlach. Mój wybór pada na te z kurczakiem (23 zł) i choć je się je całkiem przyjemnie, to jednak mamy tu do czynienia z poziomem niżej od tego, co znamy z Gdyni. Ciekawie prezentuje się Bołt, a więc kaszubski projekt na luzie z charakternym ulicznym jedzeniem. Kanapka z szarpaną wołowina, kremem ziemniaczanym i kiszoną kapustą. O takie stirtfudy walczyłem! Piękny pokaz tego, że z podstawowych składników można złożyć coś kompletnie odjechanego, a przede wszystkim smacznego. Mąka i kawa to jeszcze jedno miejsce znane z Gdyni, a obecne także tutaj. W Stacji Food Hall w ich menu pojawia się jednak pizza na kawałki. Moje pepperoni (10 zł) to pieczona w blaszce, delikatnie grubsza pizza, która nie robi wielkiego wrażenia i raczej nie nawiązuje do dobrych wypieków z Gdyni.
Natomiast bardzo podoba mi się sam pomysł na miejsce, przemyślany dobór najemców i tylko dobrego piwa trochę brakuje. Na szczęście tuż obok, na ulicy Wajdeloty, na terenach dawnego Browaru Gdańskiego, mieści się znany także z Wrocławiu AleBrowar, gdzie napijecie się piw z elbląskiego browaru. Naprzeciwko ich pubu z kolei znajdziecie klimatyczny multitap Z innej beczki.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
Sprawdzałem ostatnio niewinnych czarodziejów. Nie jest źle, ale też nie powala. Stanowczo odradzam przeglądanie bloga z pustym brzuchem:)
Czy można poprosić o ciut obszerniejsze zestawienie, jak wygląda wrocławska oferta śniadaniowa po pandemicznym trzęsieniu ziemi??
za 15zł taki sztos pizza to te margherity z food tracków za 22zł to jakieś nieporozumienie