Jeśli po przeczytaniu tytułu spodziewacie się jakiegoś cudownego planu na to, w jaki sposób stracić zbędne kilogramy, muszę Was zmartwić. Nie uzyskacie go tutaj, nie tylko ze względu na to, iż nie zamierzam mędrkować i mówić Wam co robić. Zwyczajnie każdy z organizmów jest inny, każda głowa inaczej reaguje na poszczególne bodźce, a już w ogóle hardcorowe wydają się z mojej perspektywy schorzenia takie, jak insulinooporność czy wszelkiego rodzaju problemy z hormonami, tak skutecznie hamujące działania wszelkich diet. Mam dla Was jednak pewne przesłanie i jeśli choć jedno z Was da się przekonać, będę happy.
Pora na zmiany – #grubasWPK podejmuje wyzwanie
Challenge – jak odchudzić grubasa z WPK?
Jak schudnąć bez restrykcyjnej diety? Doświadczenia #grubasaWPK
Na początek krótka opowieść, aby nakreślić całą sytuację. W całym swoim dorosłym życiu bawię się z nadwagą w ciuciubabkę. Tutaj zrzucę 20 kg, tam dojdzie 25, aby po dwóch latach znowu schudnąć i tak w koło. Zwyczajowo jednak były to diety cud, które może nie pustoszyły mojego organizmu, ale mocno go nadwyrężały, a najmocniej głowę, bo ciągła huśtawka – to w jedną, to w drugą stronę, na pewno nie wpływa pozytywnie na stan psychiczny, choćbyśmy sobie wmawiali, że tak naprawdę to waga nam nie przeszkadza. Otóż faktycznie należę do osób, które niespecjalnie przejmują się obowiązującymi kanonami piękna, trendami mody, i tym podobnymi, mało ważnymi sprawami, ale, ale. Kiedy jednak walczysz z wagą od kilkunastu lat, ciągle gdzieś z tyłu głowy pojawia się ta myśl – dlaczego tych kilogramów jest za dużo. Dlaczego po prostu nie wezmę się w garść i czegoś z tym nie zrobię? No właśnie. Problem w tym, że owa myśl kiełkuje długo, pojawia się, a potem znika w poniedziałek, z tym jakże znanym powiedzeniem: od następnego poniedziałku rozpocznę.
Tak było i u mnie, nawet przyjąłem entuzjastycznie nazwanie mnie #GrubasemWPK, aż w końcu doszedłem do momentu przełomowego. Żeby była jasność – nic mnie nie bolało, nie zachorowałem, nie miałem problemów z ciśnieniem, a wyniki badań zawsze dobre. Coś zaświtało w głowie, coś wykiełkowało, a kiedy na wadze wyświetliło się 113,8 kg, alarm zadzwonił mocno. Prawie 114 kg przy wzroście 180 cm. Niezłe klocki.
Pierwszy dzień czerwca 2019, w życie wchodzi założony chwilę wcześniej plan odchudzania grubasa. Plan bez planu, bo od zawsze preferuję właśnie taki rodzaj działania. No dobra, z lekkimi obostrzeniami i bardziej życzeniowym myśleniem, aniżeli konkretami.
Jakoś tak wyszło, że po tej wrzutce odezwali się do mnie ludzie z klubu Hardy Wyższa Forma z propozycją pomocy. Propozycją, która – mówię to z pełną odpowiedzialnością – zmieniła moje życie. Powiedzieć, że podszedłem do niej sceptycznie, to jakby nic nie powiedzieć. Raczej się zaśmiałem i twierdziłem, że będzie ciężko, bo #GrubasWPK to ciężki zawodnik, jeśli chodzi o kwestie dostosowywania się, zamknięcia w pewnych ramach, ciężki w kwestii rezygnacji z podstawowych życiowych uciech, jedzenia zwłaszcza. Jakoś tak jednak od słowa do słowa doszliśmy do porozumienia, że spróbujemy. Spróbujemy dwa razy w tygodniu, na luzie, bez spiny, a także określiliśmy sobie challenge, ale bez wagowych wytycznych, a polegający na zmieszczeniu się w spodnie. Spodnie, w których chodziłem wcześniej kilka lat temu. Sześć dokładnie i kilkanaście kilogramów mniej.
Moją zajawkę do treningów w Hardym opisałem Wam tutaj, i warto poczytać, aby zrozumieć podejście ekipy do tematu. W skrócie – zakochałem się na nowo w ruchu, a jednocześnie nawet przez chwilę nie traktowałem go na zasadzie – faken, znowu trzeba iść na trening. Jest kompletnie inaczej – potrafię wstać o piątej nad ranem, żeby pojechać na 6.30 na trening i wyjść z niego naładowany energią. Ustalenia o dwóch treningach tygodniowo szybko stały się nieaktualne, ponieważ regularnie chodziłem po 4, 5, a czasami i 6 razy w tygodniu, tracąc nie tylko kilogramy, ale zrzucając z siebie poczucie winy, jakie towarzyszy chyba każdemu, kto decyduje się w końcu na redukcję nadprogramowych kilogramów. Napisałem jakiś czas temu, że trenuję, aby jeść i to prawda. Mam dziwne przeczucie, że wielu moich czytelników mających problemy z nadwagą, także po prostu kocha jeść i stąd biorą się pewne problemy. Dlatego też uważam, że to najlepsze z rozwiązań – po prostu ruszać się, trenować, dawać sobie pozytywnie w kość.
Nie chcę Wam odpowiadać na pytanie – co zrobić, aby schudnąć. Nie chcę, bo nie potrafię, choć w przeciągu roku, a właściwie kilku miesięcy, bo w międzyczasie zerwałem jeszcze więzadła, które mocno przywiązały mnie do łóżka, SCHUDŁEM 20 kg. Schudłem bez wielkich wyrzeczeń, ogromnego wysiłku i drakońskich diet. Ale mogę Wam podpowiedzieć – czego NIE ROBIĆ, żeby schudnąć.
NIE KATUJ SIĘ DIETAMI
Ustaliliśmy już, że dietą nazwać można nasz sposób odżywania się każdego dnia, nie tylko w określonym czasie, kiedy zamierzamy coś redukować. To co jemy decyduje o tym, jak się czujemy, w dużej mierze ile ważymy, i wyglądamy. Dlatego dajcie sobie raz na zawsze spokój z rozpisywanymi na chybił trafił dietami. Może wezmę tę na 1200 kalorii, a może 1500 lub keto? Nie, 1300 mi wystarczy. I zaczyna się siedzenie w garach po nocach, przygotowywanie pudełek, dzielenie, ważenie, a po tygodniu, dwóch czy trzech kompletne zmęczenie, znużenie, kończą się pomysły na nowe potrawy. Okazuje się, że o niczym innym już nie myślisz, tylko o tej pieprzonej diecie, która zdominowała całe życie, i kiedy nie gotujesz lub liczysz, szukasz na fejsbukowych grupach wsparcia oraz odpowiedzi na pytanie – dlaczego nie chudnę? Wtedy dobre koleżanki grupowiczki z fejsika podpowiadają – idź do dietetyka!
ZAPOMNIJ O DIETETYKU
No więc wklepujesz w guglach – dieta 1500 kalorii czy też dobry dietetyk. Tylko kto z nas wie, jaki to ten dobry? Nie lekceważę dietetyków. Co to, to nie. Poznałem na pewno trzech, może czterech ludzi z ogromną pasją i wiedzą, a także doświadczeniem, mogących faktycznie pomóc innym. Niestety, na tych czterech dobrych, mógłbym wymienić kilkudziesięciu partaczy, kompletnie przypadkowych ludzi, którzy ustalają dietę online za 200 zł, nie widząc swojego pacjenta. W sensie nie ustalają, a podsyłają szablon – dieta 1500 kalorii, pięć posiłków dziennie, różnorodne przepisy. Lista zakupów nawet czasami się trafi. Że ta sama dieta leci do pani Grażynki, lat 49 z nadwagą 30 kg oraz pana Kamila, lat 19, młodego sportowca? Kto by się tam przejmował. Kaska wpadła, następny! Jeśli nie trafisz do kogoś, kto zajmie się tobą kompetentnie, całościowo, zbada, pozna historię i zrozumie twoje problemy, daj sobie spokój.
NIE BIEGAJ MARATONÓW
Wskakujesz w dresik jeszcze z czasów liceum, wyjmujesz zakurzone trampki z końca szafki na buty, instalujesz aplikację na telefonie i jazda, biegamy! Na dobry początek trójeczka – pierwsza i ostatnia, bo ból stawów, zakwasy i duszenie nie dają spokoju. Są też ci wytrwalsi – najpierw trzy kilometry, potem pięć, niektórzy dochodzą nawet do dychy. Problem jest jeden – jakiś procent ludzi faktycznie wkręca się w bieganie tak, jak ja w treningi w Hardym. Zdecydowana większość robi to jednak z kurwowaniem na ustach przez cały dystans i kolejną godzinę po powrocie do domu. Prędzej czy później pojawiają się kontuzje, bo okazuje się, że jednak dźwiganie takiej masy dla naszych kolan to zabójstwo. Bieganie jest fajne. Stop, bieganie jest fajne? Szanuję wszystkich tych, którzy tak uważają.
NIE ODMAWIAJ SOBIE WSZYSTKIEGO
Odstawienie wszystkiego, co lubimy, wydaje mi się być największą pułapką okresu odchudzania. Bo co potem? Piszę to z perspektywy osoby przerabiającej różne opcje – jedzenie słodyczy tylko przez weekend, to samo z alkoholem, odstawianie tłuszczu, mięsa, robienie dziwnych rzeczy z zamiennikami cukru. No nie, odradzam. W 99 na 100 przypadków prędzej czy później wrócicie do tego, co odstawiliście, tyle że ze zdwojoną siłą. Kiedy w końcu dorwiecie się do tych schowanych głęboko cukierków, chipsów i czekoladek, nie odstawicie. Pojawi się za to wspomniane poczucie winy. Zanim podejmiecie taką decyzję, należy zadać sobie cholernie ważne pytanie – czy jestem w stanie zrezygnować z tego na całe życie? No właśnie..
W nawiązaniu do ostatniego punktu chciałbym się czymś pochwalić – otóż już OD ROKU NIE JEM SŁODYCZY. Tak, od roku. Wcześniej moja najdłuższa przerwa trwała jakieś dwie godziny. Zaprzeczam więc trochę powyższym słowom na temat rezygnacji z czegoś, co kochamy. I ja słodycze kocham, tyle że w pełni świadomie podjąłem decyzję o całkowitym odrzuceniu słodyczy NA ZAWSZE. Świadomie, z obawami czy się uda, jak się uda przetrwać te wszystkie święta, imprezy, urodziny dzieci, i tak dalej. Zwłaszcza, że od najmłodszych lat wrzucałem w siebie tony słodyczy. Dosłownie tony i aż dziw bierze, że w tym czasie nie nabawiłem się jakiegoś schorzenia związanego z cukrem.
Jak to się stało, że jednak te słodycze odrzuciłem? Jak to u mnie bywa, kompletnie spontanicznie – wiem, wiem, to infantylne stwierdzenie, ale pasuje idealnie. Po prostu, po latach wpieprzania w siebie kilogramów czekoladek, cukierków, wafelków i innych, w głowie przeskoczyła zapadka i zadecydowała – od 1. czerwca nie jem słodkiego. I nie jem. Nie zjadłem ani Michałka, ani bezy, ani tartaletki czy żelek. Nic, zero, null. I ponownie – nie pytajcie jak, bo nie wiem. Po prostu, chyba każdy z nas dorasta do pewnych decyzji i świadomość tego, do czego prowadzi mnie tak mocne nadużywanie słodkości, spowodowała rezygnację z nich. I wiecie co? Zalecam to każdemu, kto ma problemy z pożeraniem słodyczy. U mnie było to absolutne uzależnienie i tylko tak dało się zakończyć ten wątpliwie udany związek.
Czy odstawienie cukru pomogło w zrzucaniu kilogramów? Umówmy się – obok mocnego treningu to decydujący element. Czy nie boję się, że wrócę do słodyczy? Nie, ponieważ tak już ze mną jest, że mogę przez długi czas opierać się, ale jak podejmę jakąś decyzję, to trzymam się jej na dobre. Czy nie brakuje mi słodyczy? I tutaj największe zaskoczenie – nie! To także pokazuje, że było to częściowo uzależnienie od cukru, ale chyba przede wszystkim rodzaj wmówienia sobie, że muszę. Że jak wieczorem nie zjem cukierków, to nie dam rady. No i dałem, i kompletnie nie brakuje mi tych wszystkich żelków, a kiedy przy stole świątecznym rodzina pyta za zdziwieniem czy nie zjem serniczka, z uśmiechniętą buzią odpowiadam – nie.
Cukier jest jednym z najgroźniejszych zabójców obecnego świata i ciężko z tym dyskutować. Cukier jest wszędzie i nie ma w tym stwierdzeniu grama przesady, dlatego też tak szybko i łatwo uzależnia – nas, dzieci, wszystkich. Obecnie moim słodyczem jest piwo i nie żałuję. Świat bez michałków – choć kiedyś nie do wyobrażenia, obecnie wydaje się jakby piękniejszy. Bez zamulającego wyrzutu insuliny, po którym przychodzi senność. Bez tych tysięcy kalorii wrzucanych w siebie bez sensu.
Na koniec chciałbym serdecznie podziękować całej ekipie Hardego. Ich podejście, rodzinna atmosfera, przyjacielskie właściwie relacje w klubie urzekają i sprawiają, że chcesz tam być codziennie. Mówię to z pełnym przekonaniem – jeśli tylko szukacie miejsca do trenowania, gdzie nie będziecie musieli martwić się o to, że niczego nie potraficie, gdzie rozpoczniecie zajęcia w fajnej grupie, gdzie zwyczajnie po kilku tygodniach zobaczycie mega efekty, idźcie do nich. Najpierw na Kurs dla początkujących, potem już na regularne zajęcia. Efekty u mnie widzicie na powyższym zdjęciu zrobionym rok po rozpoczęciu. Zmieniło się ciało, zmieniło się podejście do ruchu, zmieniła się waga i nastawienie. Adaś, Paweł, Paweł, Przemo, Emil, Ada, Ewcia, Magda, cała ekipo Hardego – dziękuję bardzo! Cholernie dziękuję, że daliście mi oraz wielu innym osobom poczuć się po prostu dobrze, zapomnieć o kompleksach, wadach, niedoskonałościach. Daliście powera do zmian, siłę, aby pokonywać własne granice i nie poddawać się, kiedy nie wyjdzie pierwsze wejście na linę. Dzięki, naprawdę dzięki!
Jeśli nie macie odwagi, aby zapisać się na treningi do Hardego, mam dla Was niespodziankę, a dokładniej wejściówkę na taki kurs dla początkujących, obejmujący osiem zajęć, w wybranym przez Was terminie. Możecie ją wygrać i rozpocząć swoje zmagania z wagą, a żeby to zrobić, napiszcie w komentarzu pod tym wpisem na Facebooku (tutaj), dlaczego właśnie Ty chcesz rozpocząć zmiany. Spośród wszystkich odpowiedzi wybiorę najciekawszą i przekażę wejściówkę na Kurs dla początkujących w Hardy wyższa forma. Proszę jednak, aby do zabawy zgłosiły się osoby, które faktycznie skorzystają z nagrody. Macie czas do 22 czerwca, do godziny 23.59.
I najważniejsze już naprawdę na koniec – utrata tylu kilogramów to dopiero początek drogi. Ten fajny, optymistyczny, łatwy ze względu na dużą nadwagę okres, ale jednak początek. Prawdziwa droga zaczyna się teraz – droga utrzymania odpowiedniej wagi. Doświadczenie podpowiada ostrożność, doświadczenie podpowiada pokorę i odpowiedni dystans, bo za wiele razy już stykałem się sam na sam z efektem jojo. Liczę, a właściwie jestem pewien, że tym razem się uda, bo zwyczajnie pokochałem ruch, pokochałem wysiłek, pokochałem mocną zajezdnię, żeby nazwać rzeczy po imieniu. Życzę każdemu z Was podobnej zajawki, podobnej woli walki o lepszy wygląd, zdrowie, o lepszy humor. A przede wszystkim – ruszcie dupy z domu, skończcie z pieprzeniem o braku czasu, skończcie z lenistwem. Od siedzenia na tyłku jeszcze nikt nie schudł!
Gratuluję i podziwiam! Super motywujące słowa. Dzięki za inspirację!
Czarny wyszczupla, dlatego wyglądasz na chudszego 😉
Hardy to na pewno świetne miejsce i ćwiczenia są dobre dla zdrowia.
Jednak wpływ na schudnięcie to 70-80% rzucenie słodyczy a reszta to Hardy.