Stopniowo wracamy do normalności, restauracje działają już na pełnych obrotach, a kolejki do kilku z nich wydają się jakby większe, aniżeli przed wybuchem pandemii. Pojawiają się też dość regularnie kolejne smucące wszystkich zamknięcia, jak choćby topowej restauracji w stolicy Dolnego Śląska – Jadki. Czy ktoś w najbliższym czasie odważy się na otwarcie podobnej klasy restauracji? Szczerze wątpię, niestety. Zapraszam na czwarty już odcinek cotygodniowej serii – Gastro tydzień z WPK, gdzie podpowiadam Wam co jem i co zjeść we Wrocławiu oraz opisuję, dokąd zawędruję.
O Mercado Tapas Bistro napisano w ostatnim czasie chyba wszystko, w tym kilka słów mogliście znaleźć w moim tekście. Postawiłem w nim tezę mówiącą o tym, iż ta niewielka restauracyjka spod nasypu powoli doszlusowuje do wrocławskiej czołówki i wygodnie gości się w tym miejscu. teraz, na spokojnie i z zimną głową tym bardziej jestem przekonany o prawdziwości tych słów. Poczytajcie i wpadajcie na Bogusławskiego. Moje dwa typy, gdybym miał Wam polecić coś z menu? Tatar i ceviche. Kiedy poczujecie ten poziom, wrócicie szybciutko, albo jeszcze w tym samym momencie zamówicie kolejne dania.
Co ciekawe, do Mercado trafiliśmy dość przypadkowo w sobotę, a to ze względu na… burzę. Burzę, która złapała nas w Lubinie, gdzie z kolei wybraliśmy się ze względu na znajdujący na terenie Parku Wrocławskiego ogród zoologiczny, a dokładnie park dinozaurów. Nasi młodzi są absolutnymi fanami tych prehistorycznych stworów i jeśli macie w domu podobnych zajawkowiczów, warto wybrać się w godzinną podróż do górniczego miasta, aby za okrągłe zero złotych pospacerować po parku. Dinozaury są ogromne, robią wrażenie, a sam Park Wrocławski to idealne miejsce na spędzenie czasu na luzie i na łonie natury. Nasz pech polegał na tym, iż pod sam koniec obchodu momentalnie się ściemniło, zagrzmiało, a po chwili z nieba leciały ogromne ilości deszczu. Pomimo planu przetestowania lubińskiej gastronomii, dość szybko zapadła decyzja o powrocie do Wrocławia.
Niedziela to z kolei poranek w Parku Andersa podczas premierowego w tym roku Parku Śniadaniowego. Inicjatywa świetna, pozwalająca na spędzenie niedzieli pod chmurką w centrum miasta całą rodziną. Dla dorosłych przygotowany jest chillout na leżakach czy też poranna joga, dla dzieci spory plac zabaw, dla wszystkich kilka streetfoodowych miejscówek – w tym osiem misek, mobilny Prosecco van oraz oczywiście lody. Całości towarzyszy muzyka, szmer rozmów oraz błogostan, wynikający z kompletnej beztroski i radości z przebywania na świeżym powietrzu bez konieczności wyjeżdżania poza miasto. Niebawem napiszę Wam nieco więcej o samym miejscu i tym, co można tam zjeść.
Z początkiem czerwca swoją piątą wrocławską miejscówek otworzył KRASNOLÓD. Kiedy to minęło, jak szybko to poszło?! Najnowsze miejsce wiąże się jednak z pewnym podtekstem, ponieważ maleńki lokalik powstał na Nadodrzu, przy ulicy Łokietka, mając tuż za rogiem… legendarną, istniejącą od tuż po wojnie Lodziarnię Roma. Na pytanie – czy testujemy oba miejsca, nasze dzieci tylko skinęły głową, co miało się okazać akceptacją planu. Jak był wynik testu? Wyszło na remis i okazało się, że właściwie wszystkie lody w trakcie upałów smakują dobrze. To także ciekawe zestawienie dwóch miejsc z innych bajek – nowofalowy, nowoczesny, na wskroś młodzieżowy KRASNOLÓD ze swoim smakiem Kaktus ze strzelającym cukrem oraz Lodziarnia Roma z niezniszczalną śmietanką.
Do Dinette na Świdnickiej wybierałem się już wcześniej, ale podczas trwania długiego weekendu nie miałem specjalnej ochoty, aby wystawać w kolejce wychodzącej poza lokal. Na początku tygodnia było jakby luźniej, choć wielu wolnych miejsc nie odnotowałem. Na co padł mój wybór na potreningowe śniadanie? Bliny gryczane (26 zł) z gravlaxem, kawiorem i śmietaną z koperkiem. Oh, jak ja to lubię. Nie za ciężkie, odświeżające niemalże śniadanie. Zalecam mocno, a przy okazji ciężko nie skusić się na produkty wychodzące codziennie z piekarni Dinette. Płacisz, patrzysz na nie, kiedy leżą w witrynce i już wiesz, że coś weźmiesz. U mnie zazwyczaj są to bajgle, chałka i jakieś słodkie bułki dla dzieci.
Kolejne trzy miejsca znajdują się w obrębie szeroko rozumianego Placu Grunwaldzkiego. Na dzień dobry Przefarma, o której wspominałem Wam już ostatnio, a teraz ponowiłem odwiedziny śniadaniowe – tutaj także czekajcie na szerszy wpis na temat tej restauracji. Dobrze się tu siedzi z komputerem, jeśli potrzebujecie popracować rano przy śniadaniu – niedrogim, nie ma hałasu, nie ma przepychu, jest sporo miejsca. Jajecznica za 8.50 zł, i wszystko jasne. Smaczna jajecznica.
Punkt drugi – RAGU. W moim wypadku restauracja, od której jestem uzależniony i kiedy to moim oczom ukazało się podczas przeglądania Facebook tagliatelle z sosem parmezanowym, bobem i szparagami, decyzja mogła być tylko jedna – jadę! Smakowo klasa jak zawsze, kaloryczność na poziomie kosmicznym, foodporn i comfort food w czystej postaci. Bierzcie, jeśli jeszcze mają!
Punkt trzeci – bar Domowe Obiady na Sępa Szarzyńskiego. Miałem spore obawy o takie miejsca w trakcie trwania pandemii, ale jak pokazuje obecna sytuacja, panie z baru na Sępa poradziły sobie całkiem nieźle, funkcjonują dalej i mam nadzieję, że bardzo dobrze. Jedno jest pewne – po chwilowych wahnięciach ich pierogi ponownie należą do absolutnie najlepszych we Wrocławiu. To są pierogi ruskie (13 zł) ze snów, z cudownie cieniutkim ciastem i twarogowym wnętrzem. Brawo.
Na Krzyki zawitał nowy food truck z pizzą – Wood Pizza. Hasła „lepszej pizzy nie znajdziesz” czy „neapolitan pizza” rozbudzają nadzieję, ale i każą podchodzić z dystansem do tego miejsca, bo tych najlepszych kilku już widziałem. Sam stary Mercedes stoi nieco schowany w bocznej uliczce przy Wałbrzyskiej, więc pierwsze schody zaczynają się przy znalezieniu lokalizacji. Menu krótkie, składające się z ledwie kilku pizz, i w tym wypadku wydaje się to być odpowiednim kierunkiem. Czeka się niedługo, choć już pierwsze obserwacje nakazują mi pewną ostrożność spowodowaną czasem przebywania pizzy w piecu. Placki neapolitańskie lądują w piecu opalanym drewnem na jakieś 90 sekund, tutaj było to jednak zdecydowanie dłużej. Jaki był ostateczny efekt? Widać tu potencjał, ciasto smakuje przyzwoicie, ale zgodnie z moimi przewidywaniami, jest wysuszone i nie wyrosło, na co złożyć się mogły różne czynniki – choćby zimne ciasto lub zbyt niska temperatura w piecu. Postaram się potestować raz jeszcze, bo jednak z pizzą w stylu neapolitańskim nie mieliśmy tutaj do czynienia.
17 czerwca rozpoczął się festiwal Restaurant Week, który potrwa aż do 5. lipca. Dla przypomnienia, reguły są proste – rezerwujecie sobie stolik na www.restaurantweek.pl w wybranej restauracji, w cenie 49 zł za trzy przygotowane przez każde z miejsc dania. W ramach testów przed rozpoczęciem imprezy odwiedziłem m.in. znaną mi wcześniej restaurację uzbecką Samarqand i wyszedłem mocno zadowolony – nie tylko ze względu na jedzenie, ale i odkrycie jakże klimatycznego patio. Okazuje się, że tuż przy Dworcu Głównym można usiąść na świeżym powietrzu, w dodatku zjeść świetnego, aromatycznego szaszłyka wieprzowego lub pstrąga z rusztu. Gdybyście zastanawiali się nad wyborem restauracji festiwalowej, ze względu na samego szaszłyka i biszkoptowy deser czekoladowy polecam Samarqand.
Koniec tygodnia to już zdecydowanie gorsza pogoda i opady deszczu, które skutecznie odstraszają od wychodzenia z domu, przynajmniej z samego rana. Dlatego też jednego dnia postawiliśmy na śniadanie na dowóz poprzez Glodny.pl. Wybór padł na Central Cafe i ich bajgle. Najbardziej podeszła mi moja ulubiona od dawna wersja z lekko chrzanową pastą jajeczną i pomidorem, reszcie domowników posmakowały bajgle z serkiem śmietankowym – dzieciakom Zielony z ogórkiem, pomidorem i sałatą, żonie Lox Nova z wędzonym łososiem, kaparami oraz sałatą. Na deser wjechał jeszcze sernik z kruchym spodem oraz kawa dla mnie. Można leniwie rozwiązać sprawę weekendowego śniadania? Można! Zwłaszcza z bajglami w roli głównej.
Pora na lekkie zaprzeczenie własnym słowom, bo jednak wyłoniliśmy się na moment w trakcie deszczowego weekendu, w dodatku z Zakrzowa aż na Partynice, gdzie od kilku tygodni zagościła inicjatywa PartyNICE street food, a więc mini zlot food trucków z Mo’jo Sandwiches oraz OKAMI w roli głównej. Skłamałbym, że to tylko oni skusili mnie do przejechania całego miasta. Tym bodźcem był leszczyński truck Pastrami Summer, specjalizujący się w bułach z przygotowywanym przez siebie pastrami. Moje doświadczenia z Pastrami Summer są różne, ale odnoszę wrażenie, że z roku na rok jest coraz lepiej i ta tendencja zwyżkowa zauważalna była również i teraz. Klasyczny Reuben (23 zł) z kapustą, w bajglu wynagrodził wszelkie niedogodności. Pomijając pogodę, pomysł na to miejsce wydaje się być trafiony, a food trucki stanowią ciekawy element uzupełniający dla licznej okolicznej gastronomii. Co jeszcze zjedliśmy? Opiszę Wam niebawem szerzej na blogu, ale tylko podpowiem – kanapka z chashu od Mo’jo smakuje wybornie, a pierożki gyoza z OKAMI jeszcze lepiej. Na zdrowie!
Bez piwa nie mogło się obyć, prawda? Każdy, kto zna moje podsumowania wie, że to dość ważny element w moim życiu, a że ostatnio polskie browary rzemieślnicze wypuszczają w świat wiele dopracowanych piw, ciężko o nich nie wspomnieć. Najpierw jednak ważna data – 19. czerwca minął rok od rozpoczęcia moich treningów w Hardy wyższa forma, a tych 12 miesięcy opisałem Wam w osobnym tekście. Mam nadzieję, że Wy również wróciliście już do treningów. Treningów umożliwiających spożywanie większych ilości jedzenia oraz pozwolenia sobie na bezkarne piwko do meczu. Piwo, właśnie. Obecnie zdecydowanie najmocniejszym trendem piwnym jest styl pastry sour, a więc połączenie słodyczy oraz kwasowości, najlepiej w towarzystwie owoców. I trzeba przyznać, że są to piwa na kosmicznym poziomie i właściwie nie znam osoby, której by nie smakowały. Możemy się zżymać, że to niespecjalnie zgodne z tym, czym piwna rewolucja miała być. Możemy się zżymać, że zamiast goryczkowych piw mamy słodkie, soczkowe trunki, ale jedno jest pewne – dobre są, po prostu. Seria Gelato Pastry Sour z Funky Fluid rozbija bank i mogę zagwarantować Wam, że jeśli nie przepadacie za piwem ze względu na jego gorycz, to jest to coś specjalnie dla Was. Zwłaszcza na lato. Specjalne wyróżnienie chciałbym jednak wręczyć jakże bliskiemu dla wrocławian browarowi z Doliny Baryczy, a więc browarowi Nepomucen, za piwo Triple-double. Nie, nie za nawiązanie do koszykówki, a za piękne połączenie maksymalnego nachmielenia, pijalności oraz goryczy. Świetne piwo, przepyszne.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
Fajnie by było zobaczyć popandemiczną listę polecanych miejsc na swieżym powietrzu/ ze zdystansowanymi stolikami na zewnątrz! Ostatnio często się zastanawiam, które restuaracje wybrać ze względu na bezpieczeństwo i brak tłumów.