Często pytacie – dlaczego nie odwiedzasz restauracji xyz? Najczęściej wynika to z kilku dość banalnych czynników – nie pasuje mi menu, lokalizacja czy ceny. Po wielu latach pisania o jedzeniu, oceniania tego rynku, śledzenia go, nauczyłem się po prostu już na etapie wykonywania researchu odrzucać wiele z nich, aby potem na miejscu nie musieć się denerwować, generować potencjalnych konfliktów – bo przecież blogier się uwziął, nie ma pojęcia i jeszcze konkurencja podpłaciła, a koniec końców – żeby nie tracić własnych, uczciwie i ciężko zarobionych pieniędzy.
No więc w pierwszej kolejności z ogromnym dystansem podchodzę do wszelkiego rodzaju restauracji osiedlowych. Typowa osiedlówka w wykonaniu wrocławskim, choć pewnie i sprawdza się to w całym kraju, to mieszanka krewetek, makaronu, pizzy, burgerów oraz czegoś z zestawu – polędwiczki lub steki, tudzież obu naraz. Znacie temat, prawda?
Takie knajpki znajdziecie na każdym, dosłownie każdym osiedlu. Dlaczego powstają? Bo ktoś zwyczajowo nie ma pomysłu na gastro działalność, ale ma w sobie zakorzenioną ogromną potrzebę posiadania restauracji. Wtedy następuje proces myślowy – brakuje nam kreatywności, porządnego szefa kuchni, więc zróbmy coś dla wszystkich. Tak, żeby każdy znalazł coś dla siebie, a wiadomo jak to jest, kiedy chcesz dopasować się do każdego – zazwyczaj nie pasujesz nikomu.
Muchobór i Nowy Dwór od dość dawna od zawsze jawi się jako gastronomiczna pustynia i nie zmieni tego faktu obecność tak pysznego miejsca, jakim jest Stół na Szwedzkiej. Sytuacji nie zmieniła także Kraftownia Muchobór i właściwie przestałem wierzyć, aby w tych okolicach mogło wydarzyć się coś smacznego. Pozytywnym prognostykiem było pojawienie się tuż przy Factory food trucków Panczo oraz Krasnolóda, zresztą w towarzystwie Pasibusa, ale umówmy się – to w dalszym ciągu streetfood. Czy powiewem zmian na lepsze okaże się otwarcie restauracji Mińska 38? Mówię – sprawdzam.
Mińska 38 to niewątpliwie miejsce pechowe. Dlaczego? Otóż otwarcie tego przybytku nastąpiło w przededniu – dosłownie – ogłoszenia informacji o zamrożeniu gastronomii w związku z rozwijającą się pandemią koronawirusa w Polsce w połowie marca. Jak pech, to pech, postanowiłem więc, że zajadę, aby pokazać Wam to miejsce, a sprawę ułatwiła mi wizyta z dzieciakami we wspomnianym Factory na zakupach tuż przed rozpoczęciem roku przedszkolnego.
Co zastajemy na miejscu? Ciszę, spokój, osiedlowy żywot, kręcący się wokół wejścia do Aldi. Gdzieś na uboczu, w budynku po schodkach mieści się restauracja ze sporym ogródkiem pośród betonowej rzeczywistości, podzielonym po połowie – na stoliki typowo restauracyjne oraz niższe, znane raczej z barów na plażach. Tutaj w mojej głowie pojawia się pierwszy dysonans – restauracja to czy jakiś chilloutowy zakątek? Druga wątpliwość co do sensowności zajęcia miejsca dociera do głowy po chwili – w menu mamy cały przekrój, o którym wspominałem kilka linijek wyżej.
Skoro jednak przyjechaliśmy, głupio wyjść, tym bardziej, że dzieciaki głodne. Siadamy na pustym właściwie ogródku, zagłębiamy się w kartę i zamawiamy. Obsługa bez zarzutu, z werwą, uśmiechem, sprawnie funkcjonująca. Co mamy w menu? Jak rzekłem – krewety, makarony, poliki wołowe, fish&chips, burger, pizza, a na dokładkę tatar i wkładka sezonowa z kurkami. Ufff, spore lodówki muszą znajdować się na kuchni.
Ruszamy! Na pierwszy strzał mule w sosie pomidorowym z czosnkiem, chili i bazylią (27 zł). Te jedne z najbardziej popularnych małży stały się ostatnio ulubionym posiłkiem naszego młodszego, trzyletniego syna, więc wybór był oczywisty. Talerz wypchany mulami wygląda wdzięcznie, a tuż obok pojawia się pocięta w trójkąty focaccia. Ciężar sosu oraz jego intensywność nieco przykrywają delikatność skorupiaków, ale sami sobie jesteśmy winni, wybierając tę wersję kosztem opcji z winem. Ogólnie jednak grzechem byłoby narzekać, biorąc pod uwagę, że to tylko przystawka. Smak łagodzi nam chłodnik z ogórka (14 zł) – orzeźwiający, gęsty, faktycznie mocno ogórkowy.
Sytuacja komplikuje się nieco w momencie przyjścia gnocchi z kurkami (28 zł) z karty dodatkowej. Już po wizualnej analizie domyślałem się, z jakim smakiem będziemy mieć do czynienia. Mianowicie śmietanowy sos nie był śmietanowym sosem, tylko rzadką śmietaną, która nie została zredukowana, ani doprawiona. Szkoda zmarnowanego potencjału kurek. Sądząc po kształcie gnoczczi, te urocze kluseczki raczej nie były kulane chwilę wcześniej w kuchni, ale to nie grzech największy. Grzechem jest wydanie – dania z karty specjalnej! – bez smaku. Jakiegokolwiek. Nic, null, zero. Spróbujcie polać śmietaną gnocchi, dodać szpinaku i zjeść. Zapewniam, wrażenia niezapomniane. Pani kelnerka przyjęła uwagę ze zrozumieniem, ale nie poszły za tym żadne czyny.
Lecimy dalej i wrzucamy pizzę na tapet. Pizzę przygotowaną na zasadzie – rach, ciach, ciach, bez garowania, bez dbałości o rant i smak ciasta. Margherita (18 zł) na suchym spodzie, z pomidorami wzmocnionymi ziołami, niczym w pizzeriach z lat 90. oraz całkiem przyzwoitą mozzarellą. Do zjedzenia, i tyle. Szkoda pisać więcej, kiedy żyjemy w mieście genialnej pizzy, gdzie wystarczy przejść się do dwóch-trzech miejsc, podpatrzeć, podpytać, zasięgnąć wiedzy i robić dobre rzeczy. Żyjemy w świecie, kiedy ludzie w domach robią pizzę, której ta z Mińskiej nie dorasta do pięt. Skrócę męki, podrzucę link – zerknijcie do Piotrka z Pyza made in Poland. Możecie nawet skopiować przepis i nie będzie potrzeby używania pieca opalanego drewnem. Potrzeba będzie tylko trochę chęci, a najgorsze, kiedy ich brakuje.
Na koniec jeszcze kanapka, ponieważ postanowiłem spróbować po jednej pozycji z kilku działów tego obszernego menu. Philly cheese steak (34 zł) to niby tylko klasyk ulicznego jedzenia, ale też i jedna z trudniejszych do wykonania – w myśl zasady, że najprostsze rzeczy najłatwiej spieprzyć. Trzeba przyznać, że ekipa z Mińskiej nie spieprzyła philly. Nie żeby się nią nadmiernie podniecać, ale to kawał przyzwoitego sandwicha z dużą ilością cienko skrojonego, mięciutkiego antrykotu. W stosunku do oryginału brakuje jedynie papryki, całość jednak przyjemnie oblepia spora ilość sera oraz majonezu. Oto i bohater dnia, ale nie wiem czy na pewno o to chodzi osobom prowadzącym to miejsce.
Dlaczego momentami piszę z zauważalną ironią? Ano dlatego, że nie rozumiem takiego działania. W jakim celu zabierać się za rzeczy, których się nie potrafi? Nie wiem. Szanuję wszystkich właścicieli restauracji i szefów kuchni, którzy doskonalą, dopracowują kilka dań i tłuką je na potęgę. Bez ściemniania, że można być równocześnie pizzaiolo, specjalistą od kanapek z całego świata, owoców morza i makaronów. Moje zdanie jest niezmienne – jeśli chcesz być dobry we wszystkim, zazwyczaj nie jesteś nawet średni w czymkolwiek. Czy Mińska 38 to miejsce godne polecenia? Pewnie, gdybym miał taką restaurację pod domem, wpadałbym czasami na szybki obiad i piwo. Czy jechałbym z innej dzielnicy? Nie ma mowy. To jest taki średni poziom z predyspozycjami do jego zaniżania. Nie chcę jakoś nadmiernie pouczać i podpowiadać, ale naprawdę czasami lepiej zrobić pięć dobrych dań, niż dwadzieścia średnich. W taki sposób nie zdobywa się uznania gości. Uznanie zdobywa się dobrym jedzeniem. Warto zrozumieć, że nie da się przypodobać wszystkim. Lepiej iść w specjalizację, która pozwala na zgromadzenie bardziej zaangażowanych klientów. Choć może się mylę i restauracja na co dzień pęka w szwach i to właściwa droga?
Mińska 38
Na Muchoborze polecam jednak pizzerię Il Basilicona Gagarina, na razie zamawiałam tylko kilka razy na wynos, ale ich pizza nigdy mnie nie zawiodła.
Ta bagietka wygląda naprawdę apetycznie
Nie jestem w stanie z samego tekstu wywnioskować czy to „gnoczczi” było napisane w ten sposób specjalnie żartobliwie? Jeśli tak, to przepraszam, że się czepiam.
Gnocchi wymawia się „nioki”.
Żartobliwie:)
Bardziej jednak „niokki”, choć polskie ń (ni-) nie do końca jest to samo co włoskie „gn-„
Raz stamtąd zamawialiśmy i nam tak średnio podeszła. Ale to było na początku roku, więc od tego czasu może faktycznie się poprawili, więc może damy im drugą szansę 🙂
Jeżeli chodzi o pizzę na Muchoborze to polecam Sapori Italiani, ale tylko na miejscu, na wynos mi nie smakuje.
Restauracje to ostatecznie nie biznes. Może być sztuką, ale nie musi.
Osiedlowe bary, knajpki bardzo często są pełne i nie bankrutują. Radzą sobie lepiej niż wiele restauracji w centrum. Czy bierzesz pod uwagę, że osiedlowy bar to specyficzny koncept tego biznesu i nie do końca rozumiesz ten koncept?
Oczywiście miało być „Restauracje to ostatecznie biznes”