Foodporn w gastronomicznym świecie nie cieszy się przesadnie dobrą renomą, w przeciwieństwie do instagramowych geeków, dla których dobrze wyglądające potrawy stanowią punkt wyjścia do poszukiwań destynacji kulinarnych podróży. Czy jednak można połączyć foodpornowy wygląd z dobrym smakiem? Nie każdemu to wychodzi.
Właśnie na Instagramie wypatrzyłem zdjęcia ze schowanego przy ulicy Więziennej niewielkiego lokaliku The Pancake Place, będącego idealną odpowiedzią na pytanie – gdzie zjeść pancakes we Wrocławiu. Ich kolorowe, piętrowe pankejki świecą mocnym blaskiem, choć uczciwie przyznam, że nie znam ani jednej osoby, która tam jadła. W czym się specjalizują? Ano właśnie w podawanych w nieco amerykańskim stylu pancakes z dużą ilością słodkości, choć w menu znajdują się również pozycje wytrawne.
Czy takie jedzenie mnie podnieca? Pomijając już nawet fakt, że nie jem słodyczy, to w ogóle. Doceniam natomiast umiejętność wykorzystania potencjału promocyjnego takiego konceptu, bo mówiąc dosłownie, to tak wyglądające pancakes są samograjem zapewniającym ciągły dopływ nowych łasuchów. Zaobserwowałem to zresztą podczas naszego pobytu w ogródku na Więziennej, kiedy co i rusz wzrok przechodzących obok ludzi wędrował na nasz stolik z wyraźnie zaciekawioną miną.
Zanim o jedzeniu, jeszcze kilka kwestii organizacyjnych. The Pancake Place to miejsce, w którym na pewno nie zjecie szybko. O ile nam jeszcze się poszczęściło, co oznacza jakieś pół godziny oczekiwania na zamówienie. W sensie na pierwszą część zamówienia, bo docierało ono w trzech transzach – najpierw swoje dania otrzymały dzieci, po dziesięciu minutach żona, a po kolejnych dziesięciu ja. Kolejni przychodzący goście słyszeli już na wejściu wyrok – minimum godzina oczekiwania. Potrafię zrozumieć taki czas w obleganych miejscówkach z dużą ilością stolików, ale ten skromniutki bar po prostu musi ogarniać szybciej. Nie wiem na czym polega problem – może na zbyt małej kuchni, nieogarnięciu, nie wiem, ale na pewno takie akcje potrafią zirytować.
Menu skrywa w sobie trzynaście pozycji słodkich, cztery wytrawne, a także tabelkę dodatków, dzięki której będziecie mogli samodzielnie skomponować własne naleśniki. Ceny mieszczą się w wąskim przedziale pomiędzy 22 i 23 złotych. Młodzi mają dzień dziecka, więc otrzymują po całej porcji – gigantycznej porcji pancakes nie do przejedzenia i mówię Wam to z pełną odpowiedzialnością. Jeśli nie posiadacie dwóch żołądków, weźcie sobie jedną porcję na dwie osoby.
Hawaii (23 zł) to pancakes z nutellą, lodami truskawkowymi oraz posypką Froot Loops, Michigan (23 zł) z twixem, sosem czekoladowym i lodami w rożku oraz Oklahoma (23 zł) z bananem, masłem orzechowym, płatkami migdałowymi i orzechami włoskimi. Osobiście poszedłem w North Dakotę (24 zł) z wędzonym łososiem, serem śmietankowym, cytryną i sałatą. Pierwsza kwestia – placki. Wysokie, podawane aż po pięć sztuk za jednym zamachem, pulchne, lekko mokre wewnątrz. Co by nie mówić, robią wrażenie, zwłaszcza przyozdobione tymi wszystkimi kolorowymi słodyczami. W kwestii technicznej już po dwóch pierwszych kęsach u każdego z nas pojawia się pytanie – dlaczego to jest takie suche?! Rzeczywiście każdej z tych pozycji brakuje jakiegoś smarowania, które pozwoliłoby zjeść pancakes z przyjemnością. Mało tego, dodatkowy sos – np. czekoladowy, mógłby stanowić jeszcze wyższy level socialmediowego wtajemniczenia, gdyby tylko nalewać go bezpośrednio przy stoliku.
Opcje słodkie podobają się dzieciakom, ja z kolei zachodzę w głowę – dlaczego ludzie to sobie robią, jedząc taką ilość słodkiego. Zabrzmiałem, jak stary zrzęda, ale piszę z pozycji doświadczonej osoby, uzależnionej od cukru w stopniu znacznym. Mój łosoś z serkiem to raz jeszcze fajny, klasyczny, nieskomplikowany pomysł na takie danie, ale samo wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Skromne smarowanie serkiem nie pozwala na zatarcie ogólnego odczucia suchości przy każdym gryzie.
The Pancake Place ma spory potencjał, głównie wizerunkowy, bo na jedzeniu i łączeniu smaków niespecjalnie się tu znają. Wracając do postawionego na początku pytania – czy foodporn może łączyć się z dobrym smakiem, odpowiadam zdecydowanie TAK. Żeby jednak to osiągnąć należy zastanowić się na czym nam zależy. Rzucenie kilku ememesów i zalanie ich niespecjalnie smacznym sosem a’la czekoladowym w moim mniemaniu nie wpływa pozytywnie na budowaniu społeczności wokół restauracji. Społeczności, która regularnie uczestniczy w jej życiu, odwiedza ją i puszcza pocztą pantoflową dalej. Pancakes Place wygląda mi trochę na taką jednorazówkę – wpadam raz, z ciekawości, dla zdjęcia na Insta, ale nie wracam już, bo w sumie nikt nie dostarczył mi odpowiednich argumentów. Moim zdaniem – food porn tak, ale przemyślany, ze smakiem, z dobrym produktem. Jeśli jeszcze na dokładkę dostajesz problemy organizacyjne, zaczynasz dochodzić do wniosku, że foodpornowa poza pozostaje jedynym atutem danego miejsca. Ja tego nie kupuję, choć potrafię zrozumieć, z jakich względów ma szansę stać się bardzo popularnym. Jeśli potrzebujecie zrobić wrażenie na miłośnikach słodkości podczas pierwszej randki, ruszajcie na Więzienną. Dla mnie brakuje tu przyzwoitej pozycji wytrawnej oraz jakiegoś spoiwa, pozwalającego na zapomnienie o odczuciu suchości po każdym gryzie.
The Pancake Place
ul. Więzienna 1-4