Kolejne tygodnie restauracyjnego lockdownu trwają. Rząd w międzyczasie zdążył otworzyć galerie, kolejny raz zapominając o tej strasznej gastronomii. Gastronomii, która walczy o ostatkiem sił, a pojedyncze knajpki już ogłosiły zamknięcie – patrz Surfer – nastroje pośród innych właścicieli gastro nie należą do najlepszych, delikatnie mówiąc. Tym bardziej wielką rolę odgrywa każdy z nas – teraz możemy wspierać swoje ulubione knajpki mocno, na miarę naszych możliwości oczywiście. W każdym razie na nasz rząd liczyć nie można, a klienci pozostają jedyną deską ratunku dla pogrążających się knajpek. #wspieramgastro i ruszam z trzynastym w tym roku odcinkiem #KoronaDelivery, opisując swoje codzienne gastro przygody oraz informując, jak restauracje radzą sobie podczas pandemii.
Przy okazji, zerknijcie na kanał WPK na YouTube, który niedawno wystartował.
#KoronaDelivery – raport WPK #1
#KoronaDelivery – raport WPK #2
#KoronaDelivery – raport WPK #3
#KoronaDelivery – raport WPK #4
#KoronaDelivery – raport WPK #5
#KoronaDelivery – raport WPK #6
#KoronaDelivery – raport WPK #7
#KoronaDelivery – raport WPK #8
#KoronaDelivery – raport WPK #9
#KoronaDelivery – raport WPK #10
#KoronaDelivery – raport WPK #11
#KoronaDelivery – raport WPK #12
Od kiedy tylko usłyszałem, że Yemsetu, a właściwie ich druga odnoga z Życzliwej, a więc Yemse2 wprowadziło do oferty dowozowo-odbiorowej własnoręcznie przygotowywane pierożki gyoza, wiedziałem, że prędzej czy później zawitam po nie w celu przetestowania. Udało się raczej później, ale od razu zdradzę Wam, że decyzja o przejechaniu całego miasta, aby zakupić kilka pierożków, okazała się jedną z najlepszych w ostatnim czasie. Same gyozy otrzymujemy w wersji świeżej – do samodzielnego przygotowania. Trwa to jakieś dziesięć minut, ale zdecydowanie warto poświęcić tę chwilę.
Pierożki występują w wersji z kapustą i wieprzowiną, ciasto jest sprężyste i cieniutkie, a smakowo – super. Jedne z lepszych, a może najlepsze gyozy, jakie miałem okazję jeść w Polsce. Do pierożków dojechały oczywiście także poważniejsze tematy. Mianowicie rameny oczywiście, w tym mój ulubiony spicy miso ramen. Jego kremowa tekstura przemawia do mnie mocno. Równie mocno, jak delikatna ostrość pojawiająca się w przełyku. No i to rozpływające się w ustach chashu. Tak w sam raz na niedzielnego kacyka.
Kebab zwyczajowo jadam może ze dwa razy do roku, ale pandemia wzmaga – przynajmniej u mnie – chęć wrzucenia w sienie czegoś junkfoodowego. Ostatnio pisałem Wam o KEBZie i Kasprowicza 24, tym razem padło na Sultan Express z Jedności Narodowej. Mam jakąś niespecjalnie wytłumaczalną sympatię do tego miejsca, związaną chyba z tym, że to właśnie tutaj wydarzył się chyba jeden z pierwszych #efektWPK. Pamiętam te kolejki do nich, które zresztą ustawiają się do tej pory. Nawet kiedy podjechałem w tygodniu, w godzinach obiadowych, musiałem odstać swoje pod lokalem. Wybór? Tortilla z wołowiną i frytkami, a co! Ilość jedzenia, jakie udało się zmieścić do tej niepozornej tortilli za 16 zł lekko powala. Wybaczcie, że nie noszę przy sobie wagi i nie udało mi się zważyć tego potwora, ale obstawiałbym jakieś 350 g jedzenia. Nie należę do znawców kebabów, ale powiem tak – jadłby do piwa!
Kolejna podróż sentymentalna. Bratwursty to pionierzy wrocławskiego streetfoodu w nowoczesnym wydaniu, o czym m.in. rozmawiałem z właścicielami na moim kanale na YT. Ich smażony ser w bułce po prostu każdorazowo wywołuje uśmiech na buzi. Ta niby niewielka bułka za całe 12 zł to w moim przypadku idealna porcja obiadowa. Kalorie się zgadzają, ale bez przesadnego zapchania. Od wielu lat kibicuję takiej prostocie – dobra kiełbaska w bułce, smażony ser, fryta. Bez szukania kwadratowych jaj, robienie swojego, trzymanie określonego, przewidywalnego poziomu.
Jak w każdym zestawieniu staram się wplatać także bary, który nie znajdują się na świeczniku. Mamine Smaki na Pomorskiej to jeden z tych niewielkich barów z tak zwanymi domowymi obiadami, potrafiący za pomocą smaków przywołać w głowie wspomnienia z lat dziecięcych. W Maminych Smakach od samego początku ich działalności zamawiam krokiety. Od dzieciaka kocham te chrupiące zawiniątka, a wersja mięsna na Nadodrzu należy do topu tych, jakie jadłem kiedykolwiek. Na dokładkę – gołąbki i kluski śląskie z sosem pomidorowym. Konkretna porcja, solidna ilość farszu w kapuście, pieprznego farszu. Na spokojnie można poczuć się jak na obiedzie u mamy. Jestem zdecydowanie za i trzymam kciuki, aby takie miejsca jakoś przetrwały pandemię.
Gdyby przeprowadzić obiektywny konkurs na najlepszy wrocławski fastfood – z najlepszym stosunkiem ceny do jakości, U Gruzina mogłoby znaleźć się w czołówce. Ba, w moim osobistym rankingu, tuż obok wspomnianych wcześniej Bratwurstów umieściłbym ich w TOP 3. Wielkim atutem U Gruzina od zawsze była szybkość działania – rzadko kiedy czekałem na jedzenie dłużej, niż dziesięć minut. Także i tym razem było podobnie, choć kiedy w aplikacji Wolt ukazała się moim oczom liczba 9, oznaczająca liczbę minut, za jaką powinienem się zjawić po odbiór osobisty w lokalu na Curie-Skłodowskiej, nieco się zdziwiłem. Delikatnie łamiąc przepis ograniczający prędkość na drodze dotarłem na Grunwald, zaparkowałem, a tuż po wejściu do maleńkiego baru przywitał mnie nie tylko piękny zapach wypiekanego gruzińskiego pieczywa, ale i gotowe do odbioru pudełka. Obowiązkowo wjeżdża u mnie zawsze serowe chaczapuri megrelskie. Lubię ten wyrazisty smak ciągnącego się, zapieczonego wewnątrz ciasta sera. Druga opcja – małe chaczapuri adżarskie, a więc łódeczkowaty wypiek, łączący ser oraz jajko. U Gruzina nieco wspomaga wersje dowozowe i wcześniej miesza całość, aby zapobiec ściągnięciu żółtka. W kategorii – jedzenie za kilkanaście złotych, dla mnie zdecydowanie jeden z faworytów.
Ten sam sposób zamówienia i odbioru wybrałem w przypadku znajdującego się po sąsiedzku w kontakcie. Nie trzeba się przesadnie znać na wrocławskim gastro, aby po spróbowaniu kontaktowego hummusu stwierdzić, iż jest on tym najlepszym z najlepszych. Zwłaszcza, jeśli zamówi się klasyka z cebulką i zatarem. Kocham to połączenie słodyczy, kremowej pasty, ziołowości i orzeźwienia kolendry. Hummus to moja miłość, żona zdecydowała się na śniadaniówkę wege, czyli potężnej porcji w postaci bowla, do którego trafia wspomniany wcześniej hummus, jajko, warzywa, pikle oraz pieczywo. Cenię sobie te kompozycje smakowe, cenię sobie sferę wizualną tych potraw oraz w ogóle estetykę w kontakcie. Polecam ich mocno, bo to jeden z największych skarbów wrocławskiego gastro.
hala.monko oraz Monko coffee od kilku miesięcy należą do moich ulubionych wrocławskich konceptów, ale ich najnowsza akcja kupiła mnie podwójnie. Otóż palarnia kawy Monko uruchomiła preorder na swoje nowe kawy. Pandemiczne kawy, których nazwy mówią wiele – F*ck Corona virus oraz ***** ***. Każdy może sobie przetłumaczyć, a także kupić obie kawy – oddzielnie lub w zestawach o tutaj. Macie moją wielką okejkę za całą akcję!
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
Na jakiej zasadzie Lepione w centrum można jesc w srodku? W piatek widzialem przez szybe taka sytuacje. A na drzwiach napis w stylu usiadz i zjedz. Ktos cos wie?
Oni działają jako stołówka szkolna, stąd mogą działać. Tak, ja też nie rozumiem…