Wyspa Słodowa to idealne miejsce dla gastronomii, czy wręcz przeciwnie? Losy istniejącego od roku projektu SŁODOWA pokazują, że sama atrakcyjna lokalizacja nie musi gwarantować sukcesu w branży restauracyjnej. Niebawem przekonamy się, czy druga, tym razem kurczakowa wersja tej restauracji wypali. Zapowiada się ciekawie.
W poprzednie wakacje na parterze wzbudzającego dość duże emocje budynku Concordia Design na Wyspie Słodowej otwarto koncept Słodowa, za który zabrały się osoby znane m.in. z DOJUTRA oraz Szef kuchni Nafta Neo Bistro – Aleksander Struś. Pandemia i niespecjalnie mocna promocja, a pewnie także i sprawy pozakulisowe sprawiły, że pomysł na to miejsce się zmienił. Kierunek w jakim obecnie zmierza SŁODOWA nakreślił m.in. były Szef kuchni oraz właściciel Oda bistro – Adrian Bęben, a jeśli coś wychodzi spod jego rąk, posiada pewien jakościowy stempel odpowiedniego poziomu.
Zanim jednak o jedzeniu, warto wspomnieć o samym miejscu. Wyspa Słodowa od dawien dawna zajmowana była przez szukającą plenerowej rozrywki młodzież. Także i ja w latach studenckich nie raz i nie dwa popijałem ukradkiem piwko, a na dokładkę pogrywałem w słynne na Słodowej flanki. Z czasem mi przeszło, co jakby potwierdzało tezę o tym, że to głównie miejsce spotkań młodych ludzi przychodzących z własnym, zakupionym w nieodległej Żabce prowiantem. Dlatego też dotychczasowe próby działalności gastronomicznej w na terenie samej wyspy raczej nie kończyły się spektakularnymi sukcesami. Zazwyczaj były to chwilowe przygody m.in. znanych wrocławskich food trucków. Osobiście na Słodowej bywam obecnie częściej z dzieciakami, aby te mogły się wybiegać na tutejszym placu zabaw, aniżeli w celu spożycia piwka pod chmurką, ale od dawna brakowało mi właśnie miejsca, w którym można usiąść i napić się tego piwa oraz coś zjeść z widokiem na zieleń Wyspy.
Miejsce
Wnętrze restauracji w budynku Concordia Design na wejściu robi ogromne wrażenie. Ogromne dosłownie i w przenośni, ponieważ gigantyczna wysokość, na której podwieszony jest kolorowy, zdobiony muralem sufit, zapewnia poczucie przestrzeni. Potęguje ją ciekawa gra świateł wynikająca z dużej ilości zieleni współgrającej z wszechobecnym kolorem. Tyle o wnętrzu, w końcu nie jestem blogerem wnętrzarskim. Bardziej oddziałuje na mnie świetnie nasłoneczniony ogródek. Te plastikowe krzesełka trochę biją mi się z atrakcyjnym wnętrzem, ale widocznie nie dało się tego tematu rozwiązać lepiej. Jedno jest pewne – Wyspa Słodowa zapewnia swój niepowtarzalny klimat, ale i niesie sporo zagrożeń. Choćby wspomniani młodzi, którzy raczej wybierają chmielową Perłę za trójaka w Żabie, niż ajpę ze Stu Mostów za siedemnastaka. Do tego umówmy się – potencjalni klienci ograniczają się do spacerowiczów i rowerzystów, bo dojechanie autem czy nawet wynajętą hulajnogą odpada. To potencjalne problemy, ale wierzę, że dobre jedzenie jest w stanie przyciągnąć ludzi.
Menu
Kurczak! Od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, że w kurczaku przyszłość drzemie. Bo stosunkowo tani, bo lubiany przez naszych krajan, a przy tym bardzo wdzięczny w obróbce. No i zazwyczaj pozytywnie kojarzony z daniami przygotowywanymi przez ludzi od pułkownika Sandersa. Możliwe, że podobnie pomyślano w Słodowej, ubierając kurczaka w szaty głównego bohatera tutejszej karty. Są więc niezniszczalne stripsy, skrzydełka, a także ponadczasowa buła z kurczakiem. W panierce ma się rozumieć – w myśl zasady, że wszystko co z frytury jest dobre. Warto zacytować też skąd owe kurczaki pochodzą. Bynajmniej nie z pobliskiego Lidla. „Nasze kurczaki to kurczaki z wolnego wybiegu. Pochodzą ze zrównoważonej hodowli, są wolne od antybiotyków i GMO.”
Jedzenie
Jemy! Na początku pragnę prosić o przebaczenie z powodu jakości zdjęć, ale moje umiejętności, a właściwie ich brak, w kwestii opanowania aparatu przy nadmiernym nasłonecznieniu. W Słodowej zjawiam się dwukrotnie – dzień po dniu, za każdym razem w porze obiadowej, kiedy zarówno w środku, jak i na zewnątrz zajętych jest po kilka stolików. Ewidentnie godziny lunchowe cieszą się dużym zainteresowaniem. Na początek przystawki. Szparagi (12 zł) z cytrusowym aioli to klasyk nad klasyki, a że szparagi w sezonie zamawiam zawsze, nie mogło być inaczej i teraz. Udany lekki wstęp. Później było już tylko mocniej. Mac&cheese (15 zł) na bazie czterech serów – provolone, mozzarelli, cheddaru i parmezanu jest słony i lekko kwaskowy, ciągnie się zalotnie, a do tego pachnie aromatyczną, wprowadzającą nową, chrupiącą teksturę dymną posypką. Fajne, tylko szkoda, że kolejne pozycje z menu skutecznie niszczą szansę na zjedzenie wszystkiego ze względu na swoją wielkość.
Hitem hitów jest kanapka sezonowa (36 zł) z trybowaną, panierowaną nóżką, konfitowanym pomidorem, szparagami, sałatą rzymską i aioli. Całość zamknięta została w mocno zgrillowanej, delikatnej brioszce. Kiedy dostajesz tę kanapkę na stół, zaczynasz się zastanawiać – jak to zjeść, dlaczego zamówiłem wcześniej przystawkę, ile godzin na siłowni będę musiał spędzić, aby ją spalić.
Co prawda nie miałem przy sobie wagi, ale na oko to jakieś przynajmniej pół kilograma solidnego jedzenia. Mięso? Otoczone chrupiącą panierką, przypominającą nieco wspomniane specjały spod znaku trzech literek. To jest konkret! Ogromna porcja, kurczak soczysty, niemalże tryskający swoimi sokami, a do tego lekko podostrzony. Mamy tu do wyboru trzy poziomy ostrości – hot enough, fuckin’ hot i o kurła. U mnie wygrała opcja trzecia i jeśli lubicie czuć lekkie grzanie w przełyku, to opcja właśnie dla Was. Umówmy się – przyjść na Słodową i nie zjeść tej kanapki, to jakby pójść do Krasnolóda i nie zjeść belgijskiej czekolady. No nie da się, uwierzcie.
Jeśli myśleliście, że to już koniec z kurczakami, to wybaczcie. Dopiero się rozkręcamy. Mianowicie w zakładce Nashiville hot mamy do wyboru kolejne opcje – skrzydełko, nóżkę, stripsy lub boczniaka w ostrej panierce w stylu Nashville właśnie. Każde z nich możecie zamówić w ilości jednej, trzech, pięciu lub siedmiu. Idealna idea do dzielenia się ze znajomymi. Jako że ja przyszedłem sam, zamówiłem po jednej sztuce za wyjątkiem wersji wege. Wybaczcie, ale nie jestem zbyt wielkim fanem boczniaków.
Raz jeszcze – to są jakieś gargantuicznie wielkie porcje. Ten jeden strips wygląda, jakby został przygotowany z całej piersi. Gigant, do tego solidnie opanierowany, a przy tym soczysty, totalnie niewysuszony. Takie maksymalne przeciwieństwo stripsów, jakie znamy z tych wszystkich menu dla dzieci w osiedlowych restauracjach. Zarówno skrzydełko i nóżka to pozycje dla fanów obgryzania kostek, do których nie należę, ale z dużą starannością starałem się wyrwać każdy kawałek mięsa znajdujący się na talerzu, ponieważ najzwyczajniej na świecie stanowił przemiłą odmianę dla znanych szerokiej publiczności kurczaków z marketów.
Każdy kawałek to koszt 8 zł i trzeba to wyraźnie zaznaczyć – toż to promocja. Malutki minusik za frytki – przesadnie słone i chyba jednak spodziewałem się może wersji handmade. Oczekiwania to jedno, rzeczywistość jednak co innego, więc napiszę to raz jeszcze – chciałoby się domowych frytek, ale rozumiem, że przy pewnym przemiale to produkcyjnie niemożliwe. Wybaczam więc, pamiętając, że to luźny, streetfoodowy koncept bez przesadnego zadęcia, w pięknych okolicznościach przyrody.
Podsumowanie
SŁODOWA ze swoim kurczakowym projektem to strzał w dziesiątkę. Prostota ponad wszystko, ale prostota, z której bije jakość, smak, przemyślany koncept. Nie ma tu silenia się na przesadnie zaangażowaną kuchnię. Jest comfort food w najlepszym wydaniu, w dodatku z naturą w centrum pięknego miasta w tle. Może jestem mało wymagający, ale kupuję ten pomysł. Na zdrowie!
SŁODOWA
Wyspa Słodowa 7
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
Ciekawe czy zmiana konceptu niesie za sobą zmiany w traktowaniu personelu…
Nie sądzę. Tyle zmian to za dużo jak na raz.
„Pochodzą ze zrównoważonej hodowli, są wolne od antybiotyków i GMO” Przeciez w dzisiejszych czasach doslownie kazdy kurczak jest efektem krzyzowki i modyfikacji do tego kazdy kurczak dostaje antybiotyki. Taka scieme wala na samym poczatku ze az mi sie nie chce sprawdzac tej farsy xD
Ty chyba nie do końca wiesz, co to jest GMO?
Akurat „drób bez antybiotyków” to hasło marketingowe, ponieważ, z tego co się orientuję, stosowanie antybiotyków w przypadku drobiu w Polsce jest nielegalne. Nie można ich stosować profilaktycznie, a jedynie w sytuacji, kiedy w hodowli wystąpi jakaś choroba. Jednak nawet w tym przypadku, zanim kurczaki trafią do uboju, musi minąć określony czas, w którym ich organizm pozbędzie się antybiotyków. Tak więc spokojnie, drób z pewnością nie jest nafaszerowany antybiotykami. 🙂
A co do wpisu – jestem bardzo zainteresowana tym miejscem i pewnie niedługo się wybiorę 😉
„Szparagi z cytrusowym aioli to klasyk nad klasyki” to bym wyciął bo to razi. Powodzenia.