Co zjeść w Gdyni, a co zjeść w Sopocie? W okresie świąteczno-noworocznym tradycyjnie spędzaliśmy czas na Wybrzeżu i dość mocno eksplorowaliśmy tamtejszą gastronomię. Zapraszam więc dzisiaj na specjalny odcinek serii Gdzie je WPK. Odcinek wyjazdowy do Gdyni i Sopotu. Jemy!
Hala Rybna
Przed wigilią wyruszyłem jeszcze na poszukiwania ryby niebędącej karpiem i trzeba przyznać, że działająca od kilkudziesięciu lat Hala Rybna sprawdziła się idealnie. Znajdująca się w całym kompleksie Hal Targowych w Gdyni niewielka rybna odnoga tychże może nie błyszczy, niczym podobne obiekty na południu Europy, ale i tak wybór jest przynajmniej zadowalający. Cała gama świeżych ryb, wędzonych, a także przetworów. Głównie znajdziecie tutaj ryby bałtyckie i słodkowodne z Polski, ale raz w tygodniu pojawia się transport ryb i owoców morza z Chorwacji, dzięki czemu robi się mniej nudno. Nudy i tak nie ma, bo ryby są świeże, rozchodzą się na pniu, a i sam klimat miejsca działa tak, że kupione tu ryby smakują jakby lepiej.
Pizzeria Francesco
Kiedy ktoś pytał mnie w ostatnich latach: gdzie zjeść pizzę w Gdyni? Właściwie automatycznie odpowiadałem – idź do Francesco. I rzeczywiście Francesco nigdy nie zawodziło, pizza była świetna, obsługa wzorowa. To ostatnie się nie zmieniło, ale odniosłem wrażenie, że po pierwsze – pizza uległa zmniejszeniu względem wcześniejszych wizyt. I rozumiem inflację, rozumiem podwyżki, ale to chyba poszło w złą stronę. O ile zdecydowanie przyjmuję ze zrozumieniem podwyżkę, tak zabiegi zmniejszania wielkości produktu nie do końca do mnie przemawiają. Sama pizza w dalszym ciągu dobra, choć zabrakło trochę dopracowania rantu. Gnocchi alla sorrentina także zrobione trochę na zasadzie – proste danie, proste wykonanie. Można to zrobić lepiej, ser może się bardziej połączyć z gnocchi. Dzieci wyszły zadowolone, bo zjadły pizzę z cukierkami i Nutellą. Ahoj!
Browar Port Gdynia
Kiedy w okresie świątecznym wszystkie gdyńskie gastro przybytki mają zamknięte drzwi, można być pewnym, że położonym tuż przy miejskiej plaży Browarze Port Gdynia będzie pojawi się okazja do zjedzenia i wypicia czegoś. I faktycznie tak było, a otwarte wrota ciepłej miejscówki potrzebne były o tyle, że odczuwalna temperatura spadła poniżej dziesięciu stopni. W takich okolicznościach przyrody spacery dłuższe, niż kilkanaście minut potrafią nieźle uprzykrzyć życie. Nie wspomnę już o tym, że moja żona z dzieciakami postanowiła morsować, więc już na samą myśl marzną mi palce podczas pisania tych słów. Samo jedzenie w Browarze Port nie należy do tych najlepszych w Gdyni, ale nie narzeka się na to w momencie, gdy to jedyna otwarta miejscówa w mieście.
Pizza można powiedzieć klasyczna w takich miejscach – bez rantu, bez specjalnego okresu garowania, z palącą się mozzarellą. Fish&chips ogromne, ale najważniejsze są dwie kwestie. Pierwsza to obsługa i sprawność działania – szacun, naprawdę szacun. Jedzenie otrzymaliśmy w kilkanaście minut, a kelnerki najzwyczajniej w świecie znają się na swojej pracy i mimo święta nie sprawiały wrażenia, jakby miały nas zabić za to, że przyszliśmy. Wręcz przeciwnie. Druga kwestia, ta najbardziej mnie interesująca to piwo. I tutaj kolejne ukłony w stronę ekipy browaru. Jestem bywalcem tego miejsca od samego początku działalności i odnoszę wrażenie, że poziom piw pojawiających się na kranach wzrasta z roku na rok. Brawo!
Browar Miejski Sopot
Drugi browar odwiedzony w trakcie trójmiejskiej wycieczki. Wrażenia z wizyty zgoła odmienne od gdyńskiej przygody. Widać, że mamy tu do czynienia z browarem typowo nastawionym na ruch turystyczny, więc zarówno menu jedzeniowe, jak i piwne mocno odstaje od poziomu choćby średniego. Rozgotowana ciapka pierogowa, najlepsze z zestawu kartacze oraz nijakie, ewentualnie zepsute piwa. Mówiąc głosem internetowych trolli – szału nie ma. Samo wnętrze bardzo przyjemne, do tego obsługa na poziomie i tutaj ciężko byłoby coś zarzucić. Również ceny – jak na lokalizację – nie przerażają jakoś przesadnie. Niestety poziom nie dojeżdża. Podsumowując – żadnego z czterech wypitych piw na desce nigdy w życiu nie chciałbym powtórzyć.
Cały Gaweł
Najpopularniejsze miejsce w Sopocie? Chyba nie będzie w tym wielkiej przesady, kiedy powiem, że takie miano można przyznać konceptowi Cały Gaweł. Koncept to jedno z najbardziej nadużywanych pojęć w gastronomicznej prasie, ale w tym wypadku wydaje mi się pasować wzorowo. Jego twórcą jest nasz krajan – Gaweł Czajka, którego możecie kojarzyć z pięknych instagramowych fot i stories. Zwyczajowo przed lokalem umiejscowionym tuż przy sopockim dworcu ustawia się kolejka, ale prawdopodobnie doświadczyliśmy sporego szczęścia, że wchodząc z ulicy znaleźliśmy wolny stolik.
Lokal jest niezwykle przyjazny, zielony, z luźną obsługą. Faktycznie wizyta w Całym Gawle to bardziej experience, jakaś forma wyluzowania się oraz szansa na zjedzenie comfort foodu w przystępnym wydaniu. Co zjedliśmy? Byliśmy na świeżo po obiedzie, więc nie mogliśmy pozwolić sobie na zbytnie szaleństwo kulinarne. Wybór padł na fish&chips oraz fryty Ale Meksyk. Pierwsza sprawa – porcje są jakimś totalnym szaleństwem i nie piszę tego dlatego, że byłem najedzony. To są szalone ilości jedzenia, więc na dzień dobry wszyscy trolle spod znaku „małe porcje” mogą dać sobie spokój. W przypadku ryby wielkiej filozofii nie ma – jest git. Fryty to z kolei gigantyczna miska, do której dobraliśmy jeszcze krewety w tempurze. Pewnie mogłoby to być bardziej wyraziste danie, bo z Meksykiem ma jedynie dość luźne powiązanie, ale najważniejszym aspektem jest fakt, że je się je z przyjemnością. I taki jest Cały Gaweł – przyjemny, otwarty, wyluzowany. I ja takim miejscom przyklaskuję!
Alga street food
Od razu po przyjeździe do Gdyni wypatrzyłem nowe miejsce na Świętojańskiej. Zabrzmiało azjatycko, co tym bardziej wywołało u mnie reakcję – prędzej czy później musimy tu zawitać. No i zawitaliśmy oczywiście, inaczej być nie mogło. Od razu zaznaczę, że nie jest to pomysł odkrywczy, niespotykany, ale właśnie takich punktów brakuje mi we Wrocławiu. Z konkretnym pomysłem na siebie, krótkim menu streetfoodowym i naprawdę niezłym smakiem. Najważniejszy punkt w ich menu – okonomiyaki. Dobra rzecz, choć dobrany przeze mnie boczek pasował tu średnio. Ogólnie jednak zdecydowanie do powtórki. Podobnie jak handroll z łososiem Mowi. Żona zdecydowała się na tori katsu, czyli klasyk z panierce, położony na ryżu, z dodatkiem m.in. ogórków. Smakowo jest dobrze. Nie do końca pasuje mi jedzenie w papierowych pudełkach w lokalu, ale staram się zrozumieć pomysł na siebie i możliwość zabrania po prostu tego dania ze sobą do domu. Alga na plus, na pewno!
1911 Sopot
Czy 1911 to najlepsza restauracja w Sopocie? Ze sporą dozą pewności mogę powiedzieć, że najlepsza z tych, w których jadłem. Lokal jest maleńki, a w środku zmieści się ledwie kilkanaście osób. Jak na takie gabaryty, menu wydaje się być mocno rozbudowane. 1911 kupuje mnie z jednej strony ciekawym wyborem win naturalnych oraz doprawdy pysznym jedzeniem z drugiej. Co ważne – jest niebanalnie, a nawet w teorii proste dania wykończone są z klasą.
Zaczynamy od pysznego chleba, a potem przechodzimy przez barszcz czerwony z puree ziemniaczanym i rilettes z kaczki oraz straciatellę z marynowanym burakiem. Dobre rzeczy, choć najlepsze dopiero nadchodziło. Świetny jest dziki brokuł grillowany, podany z pastą tahini-miso. Bogactwo smaku kładzie na łopatki. Podobnie w przypadku niezbyt popularnej w Polsce kapusty czerwonej z wege demi glace, orzechami i truflą. Ołaaaa, dzieje się. Gorycz kapusty, głębia sosu, no i trufla. Wszystko w temacie. Trufle swoją najpiękniejszą twarz pokazują jednak w spaghettini w sosie śmietanowym. Starte na świeżo przy stoliku pachną obłędnie. Makaron z jednej strony niewymyślny, z drugiej tak wspaniale smaczny. Idźcie tam podczas wizyty w Sopocie – zdecydowanie warto.
Umiko sushi
Miałem ogromne plany, aby wpaść do Umiko na luzie, bez presji czasu. Podjeść ich polecane przez wszystkich sushi, a wyszło… jak wyszło. Niestety plan w Trójmieście był na tyle napięty, że wyszło z tego jedynie zamówienie przez WOLT. Co nie oznacza, że to był zły wybór. Co to, to nie. Bogate, pięknie wyglądające sushi, a na dokładkę jeszcze udon, który idealnie wpasował się w opcję na dowóz. Następnym razem w Trójmieście rzucam wszystko i jadę do nich do lokalu.
Neon
Punkt obowiązkowy na mapie trójmiejskich eksploracji. Stwierdzam, że pomimo zmiany Szefa kuchni w Neonie w dalszym ciągu dzieje się dobrze. Nie dość, że miejsce tętni życiem nawet wtedy, kiedy inne gdyńskie knajpki raczej nie narzekają na nadmiar gości, to jeszcze jedzenie zwyczajnie nakazuje wystawić im piątkę z plusem. Faktycznie byliśmy w Neonie w okresie pomiędzy świętami a Nowym Rokiem i kiedy we wszystkich okolicznych knajpkach kelnerzy podpierali się o bar, tutaj było full.
Co jedliśmy? Tatar na grzance z japońskim majonezem to jest jakiś totalny lot w kosmos. Przepyszny, przepyszny! Do tej pory mam go w pamięci i wrócę po niego przy kolejnej okazji. Poza tatarem ja poszedłem w bao, które należy do ich klasyków, ale tym razem nie z boczkiem, a z fish&chips. Ogromny jest fried chicken sandwich, a kaczka nie tylko wygląda, ale i smakuje niezwykle okazale. Neon raz jeszcze sprawdził się jako miejsce pewniak na jedzeniowy wypad do Gdyni.
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie