Czy Kuchenne Rewolucje po dwunastu latach od premiery programu w dalszym ciągu mogą wnieść do polskiej gastronomii coś pozytywnego? Po wizycie w restauracji Queens Street Bar we Wrocławiu przekonałem się, że absolutnie nie. Mało tego, Kuchenne Rewolucje najzwyczajniej w świecie mogą tej gastronomii wyrządzić wiele szkód, a sama prowadząca udowadnia kolejny raz, że na temat współczesnych trendów kulinarnych pojęcie ma wątłe.
Kilka razy na łamach bloga pisałem, że moja obecna opinia o programach Magdy Gessler nijak się ma do faktu, że początkowe serie jej Kuchennych Rewolucji na TVN w jakimś – dla jednego w minimalnym, dla drugiego w większym, stopniu wpłynęły na rozwój samej branży gastronomicznej. Nie przeceniałbym tej roli, ale opisując zjawisko historyczne rozwoju gastro dziejące się właśnie w okolicach początku drugiej dekady XXI wieku, trudno nie dostrzec społecznego wydźwięku telewizyjnego show. Show ewoluującego na przestrzeni lat z programu mówiącego o patologiach i ciekawych przemianach w restauracjach, aż do jakiegoś pseudo psychologicznego dramatu o merytoryce i grze aktorskiej znanej z paradokumentalnych seriali w stylu Dlaczego ja.
Mamy rok 2022, polska gastronomia lawiruje pomiędzy nowoczesnością, otwartością i autorskimi konceptami na europejskim poziomie, a osiedlowymi knajpkami z pizzą, kebabem, burgerami i garniszem z pietruszki. Na przykładzie najnowszej wrocławskiej rewolucji w restauracji Queens Street Bar postaram się pokazać, że niestety Pani Magda stoi już po drugiej stronie rzeki i jej program raczej przysparza właścicielom zmienianych miejsc więcej problemów, niż daje korzyści.
MIEJSCE
Wolnostojący budynek przy Drukarskiej 32 posiada długoletnią historię prowadzonych gastronomii. Niegdyś istniała tu pizzeria Pan Smak, potem Pizza Planet, a ostatnio niby amerykański American Dream. I właśnie ten ostatni twór postanowiła edytować Magda Gessler ze swoimi Kuchennymi Rewolucjami. Programu regularnie nie oglądam od wielu lat, bo pojedyncze odcinki na jakie trafiałem, zazwyczaj przyprawiały mnie o mdłości. Z tego co jednak pamiętałem, restauracje często przechodziły prawdziwe rewolucje, zmieniano nie tylko szyld, ale i sam pomysł, menu czy szefa kuchni. W przypadku nowego tworu na Drukarskiej otrzymaliśmy delikatne zmiany w wystroju, polegające na zawieszeniu kilku kartonowych dolarów i płyt winylowych. Z tymi płytami to też ciekawy temat, bo jak to powiedziała pani Gessler w programie:
Posłuchajcie, to nie będą krwawe zmiany, ale dosyć zasadnicze. Pomysł jest bardzo wesoły… nazywa się to Queens Street Bar. Dotyczy pewnej części Nowego Jorku, gdzie… narodził się rap. Więc będzie to MIEJSCE DLA RAPERÓW, ludzi którzy potrzebują kalorii, którzy się dużo ruszają.
Tak było, nie zmyślam. RAPERÓW. I w odniesieniu do tych winyli, stanowiących podkładki pod świeczki na stołach, brzmi to wszystko dość zabawnie. Otóż część z tych płyt to winyle z… polskimi bajkami. I w sumie to bajki pani opowiada, pani Magdo. DLA RAPERÓW.
Wystrój właściwie się więc nie zmienił, ale mające już czasy swojej świetności zdecydowanie za sobą kanapy znane z amerykańskich dinerów pozostały te same.
MENU
Uwierzcie, sam nie wiem do czego tu zacząć. Po pierwsze primo – na tyle krawiec kraje, na ile materii mu staje. To oczywista oczywistość, że prowadząca telewizyjne show musi dostosować poziom przygotowywanego podczas rewolucji jedzenia do potencjału ludzkiego, jaki zastaje na miejscu w restauracji. Jaki ten potencjał jest, pewnie się domyślacie. W tym wszystkim jednak brak konsekwencji, bo skoro pani Magda przyszła, spróbowała burgera i zrozumiała, że ktoś tego burgera w American Dream przygotować nie potrafi, to dlaczego jednym ze szlagierów nowego menu sygnowanego nazwiskiem Gessler jest… burger? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Po drugie – podstawowa uczciwość w stosunku do właścicieli tego przybytku oraz swoich widzów wymagałaby zrobienia researchu. Zbadania okolicy, zamieszkującej obok społeczności, trendów w gastronomii czy specyfiki wrocławskiego gastro. No to pani Magda zrobiła research – najpierw przywiozła wszystkie burgery z okolicznych burgerowni i oznajmiła, że w Queens zrobimy lepsze. Drugi krok był jeszcze lepszy – gospodyni programu zaprowadziła załogę American Dream do rewolucyjnej restauracji, której właścicielka uważa prezydenta Ukrainy za marnego aktora. Doprawdy genialne wzorce.
Czy Pani Magda zauważyła, że dookoła kręcą się głównie ludzie w wieku 60+, że obok jest uczelnia i mnóstwo studentów mogących jeść burgery w 35 okolicznych miejscówkach? Czy pani Magda choć spytała, czy w tej okolicy jest smaczny bar z prostym, nieskomplikowanym tak zwanym domowym jedzeniem, które mogłaby przygotowywać ta pani, która to nie ma pojęcia o burgerach, stekach i innych żeberkach? Naprędce wymyśliłbym 3-4 opcje, żeby zrobić z tego miejsca cokolwiek z potencjałem. Niekoniecznie super dochodowy biznes, ale przynajmniej taki, który faktycznie wyróżniłby się czymkolwiek – jakością, dostępnością czy ceną. Na ten moment Queens Street Bar nie ma nic, poza totalnym odklejeniem od rzeczywistości, bajkami o raperach i podrabianej koszulce Michaela Jordana na ścianie.
JEDZENIE
Zjedzmy i miejmy to za sobą. Na początek pancakes, o których od razu mogę powiedzieć, że są najlepszym, co nas spotkało w tym miejscu pod względem smaku. Znamienne jest to, że słodkie pancakes akurat nie pochodzą z oferty zaproponowanej przez Magdę Gessler. Jej opcja z gorgonzolą i szpinakiem dawała mi znaki – nie rób sobie tego!
Niestety zrobiłem sobie, zamawiając zupę Popcorn (20 zł). To jest złe, to jest bardzo złe na wielu płaszczyznach. Od pomysłu zaczynając – krem z kukurydzy z puszki w 2022 roku. Zblendowana marchewka, bataty i popcorn, na dokładkę ktoś jeszcze zapomniał przepuścić całość przez sito, więc otrzymałem coś o konsystencji kaszki mannej z przedszkola. Nie polecam nikomu tych przygód. Jest za słona, lekko ostra, słodka. Aha, i ten garnisz z pietruszki. Chyba dla raperów. Ja jednak nim nie jestem, więc doprawdy wolałbym Amino pomidorową i byłoby lepiej. Pominę już fakt, że ten krem to chyba w kilku wcześniejszych rewolucjach już się pojawiał. Zło jednak dopiero nadchodziło.
Halo, czy leci z nami pilot?! Sałatka Hemingwaya (39 zł) to jest skandal w czystej postaci. To jest żart z inteligencji gości. To jest zło wcielone. Sałata, kurczak sous vide, pomidorki koktajlowe, oliwki, rzodkiewka i ogórek, a to wszystko zalane tak zwanym sosem różowym, czytaj ketchupem zmieszanym z majonezem. Aha, w zestawie dostajecie cztery trójkąciki podpieczonego, suchego chleba tostowego. W kategorii najgorszych dań 2022 roku właściwie nie musimy już ogłaszać konkursu, bo zwycięzca wyłonił się sam. Hej, pani Magdo, pani tak na poważnie?
Kolejna interesująca opowieść wiąże się z Queens burger (36 zł). Pierwotnie, jeszcze przed publikacją odcinka z tego miejsca, burger kosztował 59 zł. Obecnie z frytkami zapłaciłem 41 zł. Dlaczego? Otóż pani Magda, która sama kazała zrobić giganta z 300 g mięsa wewnątrz, podczas wizyty sprawdzającej stwierdziła, że za tyle to się nie sprzeda. Fajnie, fajnie. Padają tam dokładnie takie słowa:
Hamburger jest bardzo drogi. Jeżeli chcecie wejść w nową publiczność, sprawdzić się na rynku, musicie być konkurencyjni. Gdzie indziej dołóżcie te złotówki, a tutaj powinno być 36 zł maksymalnie.
Powinno być, bo? Co to w ogóle znaczy, że coś powinno być? Pani Magdo, pani przestanie gadać bzdury i wykazywać się swoją niekompetencją. Sama pani kazała dawać im 300 g wołowiny, żeby się wyróżnić wielkością. No to moje luźne obliczenia podpowiadają – jeśli ta wołowina za kilogram kosztuje 35 zł, to 300g kotlet wart jest w food coście 10,50 zł. Przy wzorcowym foodcoście na poziomie 25% coś nam przestaje się kleić w tej logice. A gdzie wartość cheddaru, bułki czy warzyw? Halo, halo, ziemia do pani Magdy!
„Znakomite dodatki bardzo wysokiej jakości” opowiada pani Magda, rozczłonkowując burgera z Queens widelcem i nożem, pomimo wcześniejszych opowieści o tym, że burgera bierze się w łapę i je. Te znakomite dodatki to pomidor, sałata lodowa, ogórek konserwowy i surowa cebula. Noo, konkret, faktycznie. Sam burger jest potwornie wielki. Byłbym czepliwym dziadem, gdybym powiedział, że brzydko wygląda. Może być atrakcyjny choćby dla osób robiących fotki na Instagram. Gorzej ze smakiem – banalne połączenie pikli, sałaty i pomidora wywołuje u mnie dreszcze. Sos serowy, który stygnie natychmiast i prawdopodobnie się zwarzył, bo widać w nim jakieś dziwne grudki, tłumi wszystko. To nie jest taka tragedia, jak w przypadku sałatki, ale szkoda mi czasu na jedzenie takich burgerów w mieście, gdzie można zjeść naprawdę niezłe bułki z wołowiną.
PODSUMOWANIE
Co sądzę o programie po wizycie w Queens Street Bar? Nie do końca dostrzegam jego sens, a sama opisywana wyżej rewolucja jest próbą zaserwowania widzom kolejnego psychologicznego dna z pytaniami na zasadzie: gdzie mąż? A co to panią obchodzi do jasnej cholery? Pani Magdo, pani jeździ po świecie, więc nie wierzę, że robi pani te rewolucje bez żadnej refleksji. Proszę, apeluję, lobbuję, aby zaprzestała pani robienia wody z mózgu tym biednym właścicielom, albo po prostu wróciła do uczciwego działania względem rewolucyjnych knajpek. To co zastałem we Wrocławiu przy ulicy Drukarskiej jest niczym słaby rap, tworzony przez gości z wielkim ego, a bez umiejętności. Nie chcę tego słuchać, nie chcę tego jeść, ale nie chcę też, aby powtarzane w tym programie brednie wpływały potem na ostateczny odbiór gastronomii przez zwykłego Kowalskiego. Bo przecież pani Magda mówiła, bo u Gessler to się robi tak i tak. Czyli jak? Łączy się ketchup z majonezem i mówi, że to wykwintny, jakościowy składnik? To żart, w dodatku bardzo kiepski.
Queens Street Bar
Drukarska 32
Spodobał Ci się mój wpis? Polajkuj go, udostępnij, a po więcej zapraszam na Instagram oraz fanpage. Używajcie naszego wspólnego, wrocławskiego hasztagu #wroclawskiejedzenie
* kaszki manny
Nie czyta Pan komentarzy, czy uważa Pan, że prawidłowa forma to „mannej”???
Byłem tam jeszcze przed powrotem Pani Magdy. Pancake z gorgazola szpinakiem i sosem klonowym jest niezłym pomysłem, powtórzę go w domu. Natomiast 59 PLN za burgera z dużą ilością mięsa a z fatalnymi warzywami i mdłym sosem to przesada, w zestawie tandetne chipsy zamiast frytek. Oglądając ten odcinek czułem się jakby była mowa o innym lokalu, zarówno przed, w trakcie jak i po rewolucji
Lubiłam czasem zamówić pizzkę na kaca z American Dreams. Taka była akurat, lekko przeładowana składnikami, dużo sera i dodatek sos bbq i sos żubrówka.
Jeśli chodzi o miejsca z danym dobrym polskim jedzeniem to jest ich kilka w okolicy także też pomysł też mógłby nie wypalić .
To był jeden z naszych ulubionych lokali ale po rewolucji Magdy Gessler nie ma już nic dobrego w karcie. Uważam że ta rewolucja to pomyłka. Nie polecam. Dania jej są drogie i wcale nie lepsze niż były poprzednie.
Jeszcze wcześniej to była Restauracja Gościnna
Tak blisko a nigdy nie byłam i raczej nie pojde 😂 widzę ze nie ma sensu .
Szkodaaa myślałam ze będzie super knajpa po rewolucjach 😞
Jeszcze 9 lat temu dobrze wypieczone mięso i wegeta do frytek a teraz opinie z którymi się zgadzam… Czyli jednak z każdego może wyjść gastro człowiek 😛
Rozwój to część każdej działalności. Ja tam się nie wstydzę tego, jak zaczynałem, a raczej cieszę, że dzięki zajawce doszło do rozwoju.
Wyróżnij się albo zgiń, byle nie z pomocą Madzi Gessler.
Co do kelnera, to zrobił sobie tylko marną reklamę dla przyszłych pracodawców.
Jego uwagi były tak nędzne, jak te łonowce, które wyhodował sobie na podbródku.
Ten program to dobra okazja do promocji i odbicia się od dna. I pozostańmy przy tym. Pizza była tam kiedyś oki. Ale ponieważ ciężko ją było zamówić z dowozem, w odległości gdzie na piechotę jest 20 minut, to jej nie zamawiałem. A cała reszta, którą próbowałem parę razy była albo przeciętna albo zła. Na pewno kiedyś się wybiorę spróbować. Co do restauracji po kuchennych rewolucjach, różnie. Przykładowo ta z okolicy ulicy Hubskiej to była porażka. Przystanek Wrocek, zupa mi smakowała 😛
To było naprawdę fajne miejsce, choć jadło się w nim frytki i pizzę oraz piło sok/piwo. Ja osobiście jako bezglutenowiec jadłam głównie fenomenalną zupę na ostro z mięsem i kukurydzą. Sałatki też były bardzo smaczne. Fajna atmosfera, miły wystrój, wcale nie odstraszający, jak twierdziła Pani Magda. I lody były w lecie. Teraz nawet nie zachodzę, znając ceny. Bardzo przykro, kiedyś byliśmy ze znajomymi bardzo często. Nie wiem, skąd pomysł z rapem, to bywają w okolicy głównie studenci, starsze panie, grupy z parafii, których tu bardzo dużo. Było tu zawsze głośno i wesoło. I po co to zmieniać na mega drogie, za duże burgery, których wszędzie tańszych wokoło pełno, jak autor artykułu napisał. Bardzo mi przykro, bo właścicielka jest bardzo miła. Życzę jej powodzenia i mam nadzieję, że wróci dobre stare albo nowe, ale nie gesslerowe. Naprawdę chciałabym, żeby znów było tam jak dawniej!
Ten Burger przed emisją kosztował 49zł, a nie 59zł.
Przed rewolucjami to bylo! Naprawde dobry lokal, pyszne jedzenie i smieszna obsluga, a klimat – co, kto lubi, mi sie podobal szalenie, takich lokali juz nie ma, wiec jest mega nostalgia do lat 90-tych. MG to pogrzebala, masakra, szkoda.